poniedziałek, 4 marca 2013

Fojut już wie!

Do końca rozgrywek T-Mobile Ekstraklasy jeszcze bardzo daleko. Tymczasem Jarosław Fojut już w przeddzień niedzielnego meczu Śląska z Koroną, po remisie Legii z GKS Bełchatów, na jednym z portali społecznościowych umieścił wpis następującej treści: "Śląsk Wrocław mistrz Polski 2012/13. Gratulacje!" I wcale nie był to lapsus, czy też żart. Czyżby właśnie narodził się nam nowy sportowy jasnowidz?
Najpóźniej 2 czerwca wieczorem wszystko się wyjaśni, ale wtedy żadną sztuką będzie wskazać mistrza Polski i złożyć mu gratulacje.

Rumak zagrożony!?

Dociekliwość i pomysłowość fanów futbolu nie zna granic. Dzisiejszym hitem dla kibica lingwisty jest nazwisko serbskiego piłkarza poznańskiego Lecha, Vojo Ubiparipa. Otóż "Ubi Parip" w tłumaczeniu na język polski to, ni mniej ni więcej, tylko... "zabij Rumaka"
Ciekawe czy w tej sytuacji szkoleniowiec "Kolejorza" Mariusz Rumak, nie powinien przezornie poprosić klubu o dodatkową ochronę

Wygrali... bukmacherzy

Takie "cuda" mogą dziać się chyba tylko w polskiej ekstraklasie, w której każdy scenariusz, nawet ten potencjalnie nieprawdopodobny, może okazać się prawdziwym.W piątek sensacyjnie przy Bułgarskiej przegrał Lech i cieszyła się Legia. Tylko do sobotniego wieczoru, kiedy team gwiazd trenera Jana Urbana został sprowadzony z "nieba na ziemię" przez zamykający tabelę GKS Bełchatów. Oba te superniespodzianki do tego stopnia rozradowały piłkarzy Górnika, że przebudzenie okazało się nader bolesne dla zabrzan, którzy zamiast zasiąść na fotelu lidera, zrzucając z niego Legię, pozwolili się ograć u siebie chimerycznej Jagiellonii. 
A wszystkie te wyniki chyba najbardziej ucieszyły... bukmacherów, bo ileż to "superpewniaków" w ten weekend "nie weszło"

Rajdowa rehabilitacja Kubicy

To już ponad dwa lata od pamiętnego wypadku Roberta Kubicy, do którego doszło 6 lutego 2011 roku na trasie rajdu Ronde di Andora. Nagle i brutalnie przerwana została obiecująca kariera naszego kierowcy w Formule I. Jakże irytujące były dla mnie wówczas prognozy sportowych dyletantów o jego powrocie. Może wróci na koniec sezonu 2011, a już na pewnoi na początek kolejnego? Zupełnie tak jak chodziłoby o formalność, która jest tylko kwestią czasu. Tymczasem powrót  na sportowe szczyty nie jest tak banalnie prosty, jak się komuś może wydawać. Kubica, który cudem przeżył zderzenie z uszkodzoną metalową barierą toczył i nadal toczy swoją życiową batalię o powrót do pełni zdrowia. Od tego czasu przeszedł już kilkanaście operacji i wciąż jest daleki od sprawności sprzed feralnego wypadku. Do bolidu F1 nie wsiada się przecież od tak sobie z dnia na dzień. Poprzedzają to serie badań i testów, których nasz kierowca na tę chwilę po prostu nie byłby w stanie zaliczyć. Jednym z elementów kolejnego etapu rehabilitacji Roberta mają być starty w barwach "citroena", w rajdach samochodowych w klasie WRC-2, czyli "szczebelek" niżej od WRC. Za zgodą FIA w aucie naszego kierowcy dokonana zostanie modyfikacja w postaci umieszczonej pod kierownicą łopatki zmiany biegów, co ułatwi naszemu kierowcy prowadzenie samochodu.
To ogromny postęp i wreszcie powrót do prawdziwego sportu.

Kto rządzi sportem?

Głośna afera na skoczni narciarskiej w Predazzo, to nie jedyny w miniony weekend sędziowski "popis". Do równie kuriozalnej sytuacji doszło podczas halowych mistrzostw Europy w lekkiej atletyce w Goeteborgu. Znów wśród najbardziej zainteresowanych znaleźli się reprezentanci Polski, jednak tym razem happy endu już nie było. Chodzi o męską sztafetę 4 x 400 metrów. Polacy biegnący w składzie Michał Pietrzak, Rafał Omelko, Łukasz Domagała, Grzegorz Sobiński pierwotnie wywalczyli w niej brązowy medal. Po dyskwalifikacji Wielkiej Brytanii zostali przesunięci na drugie miejsce. Chwilę później Brytyjczycy złożyli jednak protest, który został uznany, a to oznaczało nasz powrót na najniższy stopień podium. Jakby tego było mało, kolejny protest złożyli czwarci na mecie Czesi. Efekt  - to kolejna weryfikacja wyników uzyskanych na bieżni i... strata medalu przez Polaków, którym ostatecznie odebrano medale i przydzielono czwartą lokatę. Kontrprotest biało-czerwonych już nie znalazł uznania w oczach "sprawiedliwych".
W tej sytuacji odpowiedź na pytanie kto rządzi sportem nasuwa się sama. Tylko po co w ogóle narażać się na koszty i rozgrywać jakiekolwiek mistrzostwa, skoro arbitrzy i tak sami są w stanie przy stoliku poukładać kolejność na mecie i porozdzielać medale...

Sport to nie matematyka

Sędziowski skandal w Predazzo, podczas turnieju drużynowego skoczków o mistrzostwo świata odsunął w cień inne sportowe wydarzenia weekendu. Nawet dziś o niczym innym się nie mówi, jak o kompromitacji arbitrów. Nie ma większego znaczenia, kto nie dopełnił obowiązku, bowiem nawet przyznanie się do winy, jak uczynił to Walter Hofer, kompletnie niczego nie załatwia. Sobotni konkurs to kompletna klęska skoków narciarskich i tych, którzy na siłę wtłoczyli do niej komputerowe przeliczniki wiatru, belek itp. Sport to nie matematyka. Skoki narciarskie są na tyle prostą dyscypliną, że powinien wygrywać w nich po prostu ten kto "pofrunie" najdalej. Wszelkie sztuczne przeliczniki, jakże często kontrowersyjne, bo subiektywne, oceny stylu skoku zawodników, tę prostotę i piękno  zabijają. A już kompletnym absurdem jest dla mnie wprowadzona od tego sezonu możliwość zmiany wysokości belki startowej przez... trenerów. W efekcie okazje się, że kibic stojący pod skocznią i obserwujący zawody sportowe na siłę jest wciągany w świat matematycznych obliczeń i na dodatek taktycznych rozgrywek szkoleniowców, które zupełnie niczemu nie służą. Jak to się skończyło przekonaliśmy się w sobotę. Na pewno nie chciałbym znaleźć się w skórze Norwegów, którzy padli ofiarą nie tylko sędziowskiej pomyłki, ale i tych wszystkich kretyńskich ingerencji w dziedzinę sportu, która przez dziesiątki lat z powodzeniem radziła sobie sama, bez karkołomnych rachunków. 
A swoją drogą ciekawe, czemu przy tak skomplikowanej punktacji, po pierwszej serii skoków, nikt nie weryfikuje się jej rezultatów, zwłaszcza w przypadku imprez najwyższej rangi. Jest na to przecież dość czasu. Nawet nie chcę myśleć wyniki ilu konkursów mogły zostać w ten sam sposób wypaczone. I jeszcze jedna refleksja. Zagadką dla mnie jest także to, co w Predazzo robili nasi szkoleniowcy i liczni oficjele wchodzący w skład ekipy, skoro nikt nie zauważył ewidentnej sędziowskiej "wpadki", a o polski historyczny medal musiał dopominać się... Austriak Thomas Morgernstern.