czwartek, 14 lutego 2013

Sztafeta bez rezerwowej

Do niecodziennej sytuacji doszło podczas trwających w Nowym Mescie biathlonowych mistrzostw świata.  Po czwartkowym biegu na 15 km powołana w trybie wyjątkowym do reprezentacji w miejsce Pauliny Bobak, Agnieszka Cyl obraziła się na cały świat, zabrała karabin, narty i  bez słowa wyjaśnienia wyjechała z Czech, informując na swoim profilu na facebooku, że rezygnuje z uprawiania biathlonu. W tej sytuacji przed piątkowym startem polska sztafeta została bez zawodniczki rezerwowej, a nikomu nie trzeba specjalnie wyjaśniać co to oznacza.
Czyżby dopiero 49 lokata, ze stratą blisko 8 minut do zwyciężczyni Tory Berger aż tak bardzo załamało naszą biathlonistkę. Nic nie tłumaczy jednak jej kompletnie nieodpowiedzialnego zachowania...

Był taki mecz (11)

Szczypiorniak dla wybranych 

W połowie lat 70-tych ubiegłego stulecia popularności pięściarzom Błękitnych pozazdrościli piłkarze ręczni Korony. Przełożyło się to na stale rosnącą frekwencję na meczach kieleckiej "siódemki", rozgrywanych w hali Zespołu Szkół Budowlanych przy ul. Jagiellońskiej 90. Nie lada wyzwaniem było zdobycie biletów na mecze, tym bardziej, że sala nie miała jeszcze wtedy żadnych trybun, a kibice zajmowali miejsca przy ścianach wzdłuż linii boiska, oczywiście oprócz tej zajętej przez ławki rezerwowe oraz stolik sędziowski. Uzupełnieniem tego drugoligowego obiektu była tablica wyników z ręcznie przekładanymi cyframi. Rząd krzeseł i ławeczek gimnastycznych urastał wręcz do miana prawdziwej loży VIP-ów. Nic więc dziwnego, że kibice na długo przed rozpoczęciem spotkań szturmowali halę, a tylko szczęśliwcom udawało się dostać do środka.
Z tego okresu szczególnie wspominam wizytę w Kielcach ówczesnego lidera drugoligowej tabeli Gwardii Opole. Nasi szczypiorniści tracili do niego 4 punkty i tylko komplet zwycięstw (wówczas grano systemem dwumeczu sobota-niedziela), pozwalał na odrobienie tej straty już na starcie rundy rewanżowej. Natłok kibiców był tak olbrzymi, że nie wytrzymały drzwi hali i wystarczyło kilkadziesiąt sekund, by wypełniła się ona spragnionymi emocji i oczywiście zwycięstwa "koroniarzy" widzów. Problem jednak był w tym, że kibice stali praktycznie na liniach okalających boisko, a w takich warunkach opolanie nie zgodzili się rozgrywać meczu. Sędziowie zarządzili więc opróżnienie hali, grożąc, że jeśli tak się nie stanie, mecz nie dojdzie do skutku i Korona przegra walkowerem. Sytuacja zaczęła wymykać się spod kontroli i dopiero pewnym czasie udało się tak ostatecznie "upakować" widownię, by jednak mecz "na drugoligowym szczycie" mógł się rozpocząć. Tłok był niczym w miejskim autobusie w godzinach szczytu, a hala przypominała łaźnię parową. Mimo to nikt nie narzekał, że znalazł  w tak ekstremalnych warunkach. Liczył się tylko mecz...

Drugoligowi piłkarze ręczni Korony

Niestety cała ta nerwówka przed spotkaniem najwyraźniej zdekoncentrowała naszych szczypiornistów, którzy mimo gorącego i żywiołowego dopingu, ulegli Gwardii 18:20. Nawet porażka nie popsuła jednak nastrojów naszych kibiców, którzy równie tłumnie przybyli na niedzielny rewanż ,dopingując Koronę do efektownego zwycięstwa 21:15. Na szczycie tabeli nic się nie zmieniło.
Warto przypomnieć nazwiska graczy występujących wówczas w barwach Korony. Byli to: Paweł Leśniczak, Stefan Tatarek, Marek Smolarczyk, Jerzy Melcer, Marian Sienkiewicz, Ryszard Śladkowski, Janusz Doryński, Jan Piotrowicz, Zbigniew Tłuczyński, Jerzy Bącal, Artur Janikowski, Jacek Łański, Lech Łukawski, Zdzisław Wieczorek, Zbigniew Klimczak.
 Hala przy Jagiellońskiej, nawet po rozbudowie, już w czasach gry kieleckiej Korony w ekstraklasie, praktycznie podczas każdego meczu była oblegana przez coraz liczniejszych fanów szczypiorniaka i "pękała w szwach". Pomni doświadczenia z meczu z Gwardią Opole działacze Korony, by uniknąć podobnej sytuacji przed kolejnymi spotkaniami, otwierali ją tylko na 30 minut - na półtorej godziny przed meczem. To w pełni wystarczało, by wypełniła się nie tylko "siedząca" trybuna hali ZSB, mieszcząca 500-600 widzów, ale także wszystkie z możliwych miejsc stojących i.... wiszących (na drewnianych listwach przyozdabiających dach nad widownią)
- Dziś miałem bardzo dobre miejsce, bo udało mi się zobaczyć... pięć goli naszych - tak spuentował pomeczowe refleksje jeden z zagorzałych fanów "siódemki' Korony.     
Meczów w tej hali, prawdziwym "kipiącym tyglu", gdzie kibice siedzieli tuż za ławkami rezerwowych stale wywierając ogromną presję na zawodnikach, obawiała się wtedy chyba każda drużyna w kraju. Przegrywał tu nawet wielokrotny mistrz Polski - Śląsk Wrocław, w składzie z superstrzelcem Jerzym Klempelem