Hiszpan "Pacheta" chyba już zupełnie się pogubił w tym co robi, bo fatalną postawę drużyny Korony w środowym meczu z Ruchem tłumaczył... brakiem kontuzjowanego Tomasza Lisowskiego, którego przecież jeszcze nie tak dawno wyrzucił z pierwszej drużyny do rezerw. Ponieważ niezastąpiony zdaniem trenera "Lisu" nie zagra jeszcze nawet może i pół roku, to idąc tokiem odkrywczego myślenia szkoleniowca złocisto-krwistych, może lepiej od razu wycofać z ligi Koronę, zamiast narażać się na kolejne defensywne blamaże, w których większy udział od piłkarzy ma sam szkoleniowiec.
Trudno się dziwić takiemu stanowi defensywy Korony, skoro Hiszpan miejsce kontuzjowanego Lisowskiego w meczu przeciwko Ruchowi postanowił wypełnić... nastolatkiem z drużyny trzecioligowych rezerw, który z przejęcia, że debiutuje w meczu ekstraklasy, "kopał się po czole", a którego wymienił potem na nominalnego... napastnika.
Wcale się nie zdziwię gdy w sobotę przy Kałuży z Korony znów będzie się śmiać cała Polska, bo "Pacheta" wpadnie na kolejny genialny pomysł, by np. wystawić tam... rezerwowego bramkarza, a może i... dyrektora Kobylańskiego, który już nie raz udowodnił, że mimo upływu lat wciąż aż rwie się na boisko.
czwartek, 31 października 2013
środa, 30 października 2013
Jaki trener - taka drużyna
Mecz piłkarzy Korony z Ruchem swym przebiegiem przypominał ostatni występ złocisto-krwistych w Szczecinie. Kielecki zespół znów otworzył wynik, ale potem bramki strzelali już tylko rywale i jak najbardziej zasłużenie komplet punktów pojechał do Chorzowa. O ile jednak w porażce zespołu "Pachety" w Szczecinie można się było doszukiwać jakichś pozytywów, to dziś próżno ich wypatrywać. Niewiarygodna wprost metamorfoza koroniarzy. Beznadziejna gra - "na stojąco", bez jakiejkolwiek koncepcji i co gorsze także wiary w pozytywny rezultat. Drużynie z pewnością nie pomogły zaskakujące "odkrywcze" decyzje hiszpańskiego trenera, jak dla mnie krzywdzące młodego Piotra Piwowara, który udowodnił, nie dorósł jeszcze do ekstraklasy, czy też Gołębiewskiego ustawionego po przerwie w roli... lewego obrońcy. Za dużo było tego boiskowego kombinowana chaosu, natomiast zdecydowanie za mało walki i zdrowia pozostawionego przez piłkarzy na boisku. W efekcie niczym specjalnym nie imponujący Ruch, który po prostu "grał swoje" na tle kompletnie pogubionej i kompromitującej się w oczach wiernych kibiców Korony, prezentował się niczym futbolowy profesor...
Porażka, porażce nierówna, a ja coraz bardziej jestem przekonany, że "Pacheta" to żaden trener czy taktyk. Co gorsza, że to chyba drużyna zaczęła rządzić Hiszpanem (a nie odwrotnie), który nadspodziewanie szybko "machnął ręką" na futbolowe wizje z jakimi przed dwoma miesiącami pojawił się w Kielcach. Nie wróży to dobrze przyszłości złocisto-krwistych.
Cóż, jaki trener - taka i drużyna...
Porażka, porażce nierówna, a ja coraz bardziej jestem przekonany, że "Pacheta" to żaden trener czy taktyk. Co gorsza, że to chyba drużyna zaczęła rządzić Hiszpanem (a nie odwrotnie), który nadspodziewanie szybko "machnął ręką" na futbolowe wizje z jakimi przed dwoma miesiącami pojawił się w Kielcach. Nie wróży to dobrze przyszłości złocisto-krwistych.
Cóż, jaki trener - taka i drużyna...
sobota, 26 października 2013
Bąk się "odwdzięczył", czyli sztuka przegrywania
Jakub Bąk, którego kontraktu w Kielcach nie potrafili latem dopilnować beztroscy działacze Korony, strzelając dziś swojemu byłemu zespołowi dwa gole, przesądził o frajerskiej porażce złocisto-krwistych w Szczecinie 2:3. Gdy tuż przed przerwą z boiska wyleciał stoper Pogoni Wojciech Golla, a zaraz po wznowieniu gry Jacek Kiełb dał prowadzenie mądrze i dobrze do tego momentu grającej Koronie, chyba nikt w obozie portowców nie wierzył, że coś się w tym meczu może zmienić. Wystarczyła jednak mocno spóźniona i okupiona czerwoną kartką oraz rzutem karnym "wpadka" Radka Dejmka, by losy meczu diametralnie się odmieniły. To portowcy, a właściwie wprowadzony po przerwie na murawę eks-koroniarz Jakub Bąk wybił z głowy zespołowi Pachety nadzieje na jeśli nie trzy to choćby jeden punkt w Szczecinie.
Jak dla mnie przy obu golach młodego Bąka nie najlepiej zachował się rutyniarz Małkowski, który zupełnie niepotrzebnie wybiegał z bramki. A swoją drogą ile dobrego na obraz meczu mogą mieć czerwone kartki. Dopiero w dziesięcioosobowych składach Pogoń i Korona mając więcej miejsca na boisku, stworzyły widowisko, które musiało się podobać kibicom. Szkoda, że z tak smutnym dla kieleckiego zespołu finałem. Przegrać wygrany mecz i to w taki sposób, to naprawdę nie lada wyczyn złocisto-krwistych...
Jak dla mnie przy obu golach młodego Bąka nie najlepiej zachował się rutyniarz Małkowski, który zupełnie niepotrzebnie wybiegał z bramki. A swoją drogą ile dobrego na obraz meczu mogą mieć czerwone kartki. Dopiero w dziesięcioosobowych składach Pogoń i Korona mając więcej miejsca na boisku, stworzyły widowisko, które musiało się podobać kibicom. Szkoda, że z tak smutnym dla kieleckiego zespołu finałem. Przegrać wygrany mecz i to w taki sposób, to naprawdę nie lada wyczyn złocisto-krwistych...
środa, 23 października 2013
Trzy lata bez "Parsza"
Dziś mijają dokładnie trzy lata, od dnia, w którym odszedł od nas, o wiele zbyt wcześnie, KRZYSIEK PARSZOWSKI. Nasze losy splotły się blisko 30 lat temu, gdy spotkaliśmy się zawodowo w drukarni przy Siennej. On jako linotypista i wielki entuzjasta sportu, a ja jako początkujący dziennikarz sportowy. Ta sportowa pasja od razu nas połączyła, jednak wtedy nawet nie sądziliśmy, że w nie tak odległej przyszłości, po śmierci red. Mieczysława Kalety, przyjdzie nam razem pracować w Dziale Sportowym "Słowa Ludu". Połączyła nas nie tylko wielka sportowa pasja, ale też wiele niezapomnianych do dziś chwil spędzonych wspólnie, prywatnie, poza redakcją.
Czas ponoć goi rany, ale przyznam, że choć to już trzy lata, to bardzo brak mi wyjątkowego poczucia humoru, które nigdy nie opuszczały "Parsza", nawet w najtrudniejszych dla niego chwilach, gdy wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że mimo potęgi optymizmu, jaki zawsze go wypełniał, niestety przegra z chorobą. On jednak nigdy nie dawał tego po sobie poznać. Jak na prawdziwego sportowca przystało walczył do końca i takim GO pamiętam do dziś i na zawsze...
Czas ponoć goi rany, ale przyznam, że choć to już trzy lata, to bardzo brak mi wyjątkowego poczucia humoru, które nigdy nie opuszczały "Parsza", nawet w najtrudniejszych dla niego chwilach, gdy wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że mimo potęgi optymizmu, jaki zawsze go wypełniał, niestety przegra z chorobą. On jednak nigdy nie dawał tego po sobie poznać. Jak na prawdziwego sportowca przystało walczył do końca i takim GO pamiętam do dziś i na zawsze...
wtorek, 22 października 2013
Fotoarchiwum "z myszką" (38)
poniedziałek, 21 października 2013
Był taki mecz (65)
Mistrzowskie pożegnanie z Jagiellońską
Dziś gdy Kielce szczycą się jedną z najlepszych drużyn piłkarzy ręcznych w Europie, a chętnych do oglądania najatrakcyjniejszych spotkań "siódemki" jest o wiele wiele więcej niż może pomieścić Hala Legionów, aż się wierzyć nie chce, że jeszcze niespełna 40 lat temu kielczanie radowali się gdy oddawano do użytku rozbudowaną halę przy Zespole Szkół Budowlanych przy ul. Jagiellońskiej 90. To nieważne, że nominalnie była ona w stanie przyjąć zaledwie 600 najzagorzalszych fanów szczypiorniaka. I tak na najatrakcyjniejszych spotkaniach ekstraklasy udawało się do niej "wtłoczyć blisko tysiącowi "szczęśliwców", a ze względów bezpieczeństwa, nauczeni pamiętnym szturmem kibiców podczas drugoligowego meczu na szczycie Korony z Gwardią Opole, drzwi obiektu otwierano zaledwie na dwa kwadranse i to na 90 minut przed rozpoczęciem spotkania. Klimat w tej "jaskini lwa" był trudny do opisania. Już nie chodzi o prawdziwą saunę jaką mieli zafundowaną kibice, lecz o wyjątkową atmosferę na trybunach. Najlepsze drużyny w kraju obawiały się wówczas wizyt w Kielcach, bo z żywiołowymi kibicami "na plecach" naprawdę nie łatwo było grać, a w tym tumulcie nie tylko trudno było się porozumiewać na boisku, a nawet skupić myśli.
Przez długich 12 lat właśnie Hala Budowlanych była "domem" kieleckich piłkarzy ręcznych. Ileż tam było emocji, ileż niezapomnianych spotkań, radosnych chwil, ale i porażek. Właśnie mija 28 lat od ostatniego ligowego meczu, jaki piłkarze Korony rozegrali w hali przy Jagiellońskiej. Pożegnanie wypadło naprawdę bardzo okazale, bowiem terminarz rozgrywek sprawił, że w siódmej kolejce sezonu do Kielc przyjeżdżał mistrz Polski - "siódemka" gdańskiego Wybrzeża naszpikowana gwiazdami szczypiorniaka. Daniel Waszkiewicz, Bogdan Wenta, Zbigniew Plechoć, Zbigniew Urbanowicz, czy eks koroniarz Wiesław Goliat - to gracze, których starszym sympatykom piłki ręcznej nie trzeba specjalnie przedstawiać, a już sama ich wizyta w Kielcach stanowiła prawdziwy magnes dla kibiców. Warto przypomnieć, że Korona przystępowała do tego spotkania jako zdobywca Pucharu Polski, więc określenie meczu mianem "szczytu" ekstraklasy było jak najbardziej uzasadnione.
Wprawdzie przy Jagiellońskiej "padł" wcześniej już niejeden mistrz
Polski, jednak tym razem zanosiło się na arcytrudne zadanie dla
"koroniarzy", których po zaskakującym wyjeździe trenera Edwarda
Strząbały do Egiptu, prowadził Roman Trzmiel. W składzie naszych też prawdziwa
rewolucja. Do drużyny po zagranicznych wojażach wrócili wprawdzie Jan
Piotrowicz i Marek Boszczyk, zabrakło jednak Andrzeja Tłuczyńskiego (wyjechał do
Francji), którego na kole miał zastąpić 19-letni wówczas Dariusz Wcisło,
pozyskany z radomskiej Broni. To właśnie popularny „Kazik” okazał się
prawdziwym bohaterem tamtego meczu. Nie tylko niczym rutyniarz wyłączył z gry
Daniela Waszkiewicza, ale i okazał się prawdziwym postrachem dla gdańskich
bramkarzy, zapisując na swoim koncie aż tuzin goli. Mnie jaklo początkującemu wówczas dziennikarzowi sportowemu "Słowa Ludu" i "Przeglądu Sportowego", w pamięci z tamtego
meczu pozostały jeszcze twarde pojedynki Marka Przybylskiego z Bogdanem Wentą,
a młody „Koniu”, mocno dał się we znaki bombardierowi Wybrzeża. Kapitalnie w
naszej bramce spisywał się Krzysztof Latos, który między innymi obronił cztery
rzuty karne (w tym Waszkiewicza oraz Wenty). Tradycyjnie jednak mózgiem zespołu
był Zbigniew Tłuczyński. To na nim spoczywał ciężar rozgrywania akcji Korony i
trzeba przyznać, że robił to wręcz wybornie. Nic więc dziwnego, że w końcówce
spotkania gdy Korona objęła prowadzenie 33:29, wydawało się, że jest „po
meczu”. Kibice zaczęli już fetować kolejny ogromny sukces swoich pupili.
Wystarczyło jednak, by sędziowie w kontrowersyjnych okolicznościach odesłali na
ławkę kar Zbyszka Tluczyńskiego, by obraz gry diametralnie się zmienił. Trzy
kolejne „ciosy” mistrza sprawiły, że na sekundy przed końcową syreną było już
zaledwie 33:32 dla kielczan. Wówczas kolejną kapitalną akcją na kole popisał
się Darek Wcisło i chwilę potem utonął w ramionach kolegów z drużyny oraz
kibiców. Korona znów lepsza od mistrza Polski, i to jakiego mistrza. Przecież w
tamtym sezonie w rozgrywkach pucharowych gdańskie Wybrzeże dotarło przecież aż do
finału Pucharu Europy, w którym w dwumeczu musiało uznać wyższość Mataplasiki
Sabac.
A już w kilka dni później szczypiorniści Korony przenieśli się z Jagiellońskiej na odlekło o kilkaset metrów obiekt przy Krakowskiej, gdzie w nieoficjalnym meczu otwarcia 26 października 1985 roku pokonali krakowskiego Hutnika 25:23. Warto dodać, że historycznego pierwszego gola w nowej hali zdobył zapomniany już pewnie w Kielcach, pozyskany z łódzkiego ChKS, Jacek Szulc.
Dziś gdy Kielce szczycą się jedną z najlepszych drużyn piłkarzy ręcznych w Europie, a chętnych do oglądania najatrakcyjniejszych spotkań "siódemki" jest o wiele wiele więcej niż może pomieścić Hala Legionów, aż się wierzyć nie chce, że jeszcze niespełna 40 lat temu kielczanie radowali się gdy oddawano do użytku rozbudowaną halę przy Zespole Szkół Budowlanych przy ul. Jagiellońskiej 90. To nieważne, że nominalnie była ona w stanie przyjąć zaledwie 600 najzagorzalszych fanów szczypiorniaka. I tak na najatrakcyjniejszych spotkaniach ekstraklasy udawało się do niej "wtłoczyć blisko tysiącowi "szczęśliwców", a ze względów bezpieczeństwa, nauczeni pamiętnym szturmem kibiców podczas drugoligowego meczu na szczycie Korony z Gwardią Opole, drzwi obiektu otwierano zaledwie na dwa kwadranse i to na 90 minut przed rozpoczęciem spotkania. Klimat w tej "jaskini lwa" był trudny do opisania. Już nie chodzi o prawdziwą saunę jaką mieli zafundowaną kibice, lecz o wyjątkową atmosferę na trybunach. Najlepsze drużyny w kraju obawiały się wówczas wizyt w Kielcach, bo z żywiołowymi kibicami "na plecach" naprawdę nie łatwo było grać, a w tym tumulcie nie tylko trudno było się porozumiewać na boisku, a nawet skupić myśli.
Przez długich 12 lat właśnie Hala Budowlanych była "domem" kieleckich piłkarzy ręcznych. Ileż tam było emocji, ileż niezapomnianych spotkań, radosnych chwil, ale i porażek. Właśnie mija 28 lat od ostatniego ligowego meczu, jaki piłkarze Korony rozegrali w hali przy Jagiellońskiej. Pożegnanie wypadło naprawdę bardzo okazale, bowiem terminarz rozgrywek sprawił, że w siódmej kolejce sezonu do Kielc przyjeżdżał mistrz Polski - "siódemka" gdańskiego Wybrzeża naszpikowana gwiazdami szczypiorniaka. Daniel Waszkiewicz, Bogdan Wenta, Zbigniew Plechoć, Zbigniew Urbanowicz, czy eks koroniarz Wiesław Goliat - to gracze, których starszym sympatykom piłki ręcznej nie trzeba specjalnie przedstawiać, a już sama ich wizyta w Kielcach stanowiła prawdziwy magnes dla kibiców. Warto przypomnieć, że Korona przystępowała do tego spotkania jako zdobywca Pucharu Polski, więc określenie meczu mianem "szczytu" ekstraklasy było jak najbardziej uzasadnione.
Kluczowi gracze "siódemki" Korony lat 80-tych (od lewej): Roman Moneta, Zbigniew Tłuczyński, Antoni Zięba, Zdzisław Przybylik. |
A już w kilka dni później szczypiorniści Korony przenieśli się z Jagiellońskiej na odlekło o kilkaset metrów obiekt przy Krakowskiej, gdzie w nieoficjalnym meczu otwarcia 26 października 1985 roku pokonali krakowskiego Hutnika 25:23. Warto dodać, że historycznego pierwszego gola w nowej hali zdobył zapomniany już pewnie w Kielcach, pozyskany z łódzkiego ChKS, Jacek Szulc.
piątek, 18 października 2013
Długo trzeba było czekać...
Bardzo długo trzeba było czekać na taki mecz Korony - bardzo dobry i efektownie wygrany. Złocisto-krwiści znów okazali się zdecydowanie lepsi od żółto-czerwonego rywala z Białegostoku. Wprawdzie tym razem nie było aż tak efektownie jak w maju, gdy Korona odprawiła "Pszczółki" z bagażem aż pięciu goli, ale drużyna trenera Pachety wreszcie zagrała z charakterem. Choć pierwsza straciła gola, potrafiła odmienić losy tego meczu, zwyciężając pewnie 4:1 i zbierając wreszcie w pełni zasłużone oklaski kibiców.
Zarówno wynik jak i postawa Korony daje nieco optymizmu na ostatnie jesienne kolejki, podobnie jak długo oczekiwany przez wszystkich powrót na boisko po 5-miesięcznej przerwie, kontuzjowanego nomem omen w poprzednim meczu z Jagiellonią na Arenie Kielc, Macieja Korzyma. Co ciekawe wszedł on na murawę dopiero wtedy, gdy z boiska wyleciał... Jakub Słowik, który w majowym meczu sprokurował tak poważny uraz popularnego "Korzenia".
Zarówno wynik jak i postawa Korony daje nieco optymizmu na ostatnie jesienne kolejki, podobnie jak długo oczekiwany przez wszystkich powrót na boisko po 5-miesięcznej przerwie, kontuzjowanego nomem omen w poprzednim meczu z Jagiellonią na Arenie Kielc, Macieja Korzyma. Co ciekawe wszedł on na murawę dopiero wtedy, gdy z boiska wyleciał... Jakub Słowik, który w majowym meczu sprokurował tak poważny uraz popularnego "Korzenia".
niedziela, 13 października 2013
Fotoarchiwum "z myszką" (37)
sobota, 12 października 2013
Fotoarchiwum "z myszką" (36)
Kiedy zagramy na mundialu?
Cudu w Charkowie nie było, bo i być nie mogło. Biało-czerwoni po raz kolejny ładnie stracili punkty, a mnie najbardziej cieszy fakt, iż skończą się wreszcie bezsensowne wyliczanki niepoprawnych optymistów, co to się musi jeszcze wydarzyć, by nasze "orzełki" poleciały na mundial do Brazylii. Ciekawy jestem tylko kiedy nasi dyżurni futbolowi "fachowcy" zamiast wciąż usprawiedliwiać naszą reprezentację, spojrzą prawdzie w oczy i dostrzegą aktualny stan posiadania naszej narodowej drużyny. Gdzie te czasy, gdy przy 100-tysięcznej, rozentuzjazmowanej publiczności, wygrywaliśmy na Stadionie Śląskim w Chorzowie ze światowymi potentatami, jak Anglia czy Holandia. Zostały z nich tylko wspomnienia na archiwalnych taśmach filmowych. Podejrzewam, że teraz to nawet wyimaginowana grupa eliminacyjna z San Marino, Wyspami Owczymi, Liechtensteinem, Andorą, czy Maltą, dla naszych mogłaby się okazać "grupą śmierci". To wcale nie przypadek, że właśnie nam amatorzy z San Marino ku zdziwieniu całego piłkarskiego świata strzelili nam gola. A polskie futbolowe gwiazdy są, ale w klubach, gdzie za grę inkasują pokaźną kasę. Gra dla idei, orzełka na piersi niestety wyszła z mody, choć nikt tego głośno przyznać nie chce.
Warto więc zamiast wciąż na siłę wbijać się w narodową dumę, twierdząc, że mamy naprawdę dobrą drużynę, tylko piłka znów nie chciała wpaść do bramki rywala, a za kilka dni na Wembley pokażemy, co tak naprawdę potrafimy w meczu z Anglią, opamiętać się w tej nikomu już niepotrzebnej patriotycznej piłkarskie propagandzie. Niepostrzeżenie znaleźliśmy się na europejskich opłotkach futbolu, a jeśli nic się nie zmieni, to bardziej prawdopodobne jest że wkrótce dołączymy do tych najsłabszych, niż to, że zbliżymy do czołówki i zaczniemy regularnie grać w prestiżowych turniejach..
"Euro 2012" już zaliczyliśmy, a jeśli chcemy zobaczyć biało-czerwonych na mundialu, to nie pozostaje nic innego jak... dyplomatyczne zabiegi o przyznanie nam roli choćby współgospodarza piłkarskich mistrzostw świata Nie będzie to z pewnością takie proste, ale o wiele łatwiejsze niż wywalczenie awansu na boiskach przez naszych zmanierowanych i mocno przepłacanych kopaczy...
Warto więc zamiast wciąż na siłę wbijać się w narodową dumę, twierdząc, że mamy naprawdę dobrą drużynę, tylko piłka znów nie chciała wpaść do bramki rywala, a za kilka dni na Wembley pokażemy, co tak naprawdę potrafimy w meczu z Anglią, opamiętać się w tej nikomu już niepotrzebnej patriotycznej piłkarskie propagandzie. Niepostrzeżenie znaleźliśmy się na europejskich opłotkach futbolu, a jeśli nic się nie zmieni, to bardziej prawdopodobne jest że wkrótce dołączymy do tych najsłabszych, niż to, że zbliżymy do czołówki i zaczniemy regularnie grać w prestiżowych turniejach..
"Euro 2012" już zaliczyliśmy, a jeśli chcemy zobaczyć biało-czerwonych na mundialu, to nie pozostaje nic innego jak... dyplomatyczne zabiegi o przyznanie nam roli choćby współgospodarza piłkarskich mistrzostw świata Nie będzie to z pewnością takie proste, ale o wiele łatwiejsze niż wywalczenie awansu na boiskach przez naszych zmanierowanych i mocno przepłacanych kopaczy...
piątek, 11 października 2013
Fotoarchiwum "z myszką" (35)
niedziela, 6 października 2013
Fotoarchiwum "z myszką" (34)
sobota, 5 października 2013
Jurkiewicz nie dał rady Vive TK
Tradycji stało się zadość. Jak to od lat bywa w pojedynkach kielecko-płockich, była to prawdziwa wojna na parkiecie. Mistrzowie Polski potwierdzili prymat w krajowym szczypiorniaku, ale wcale łatwo nie było, mimo iż w zespole rywala zabrakło kontuzjowanego Marcina Lijewskiego. Właśnie absencja popularnego "szeryfa" okazała się kluczowa dla losów Derbów Polski. Mariusz Jurkiewicz, na którym spoczął w dużej mierze ciężar gry, jedynie w pierwszych dwóch kwadransach był prawdziwym postrachem dla kieleckiej drużyny i głównie dzięki jego wybornej grze do przerwy to Wisła prowadziła 15:14. Jak można było się spodziewać lider gospodarzy nie był w stanie wytrzymać gry w takim stylu 60 minut, tym bardziej, że w drugiej połowie przemeblowana obrona mistrzów Polski była nastawiona już na powstrzymanie Jurkiewicza, któremu skutecznie grę utrudniał Mateusz Jachlewski.
"Siódemka" Vive Targów Kielce, z bogactwem znacznie dłuższej od rywala ławki rezerwowych, pewnie wygrała 32:28, ale to dopiero początek rywalizacji obu godnych siebie rywali w tym sezonie. Już za tydzień znów zagramy w Orlen Arenie - tym razem o punkty Ligi Mistrzów i pewnie znów będzie twardy bój i piłka ręczna na najwyższym europejskim poziomie.
"Siódemka" Vive Targów Kielce, z bogactwem znacznie dłuższej od rywala ławki rezerwowych, pewnie wygrała 32:28, ale to dopiero początek rywalizacji obu godnych siebie rywali w tym sezonie. Już za tydzień znów zagramy w Orlen Arenie - tym razem o punkty Ligi Mistrzów i pewnie znów będzie twardy bój i piłka ręczna na najwyższym europejskim poziomie.
piątek, 4 października 2013
Nie chcę takiej Korony!
Obserwując grę Korony w ostatnim czasie nabieram pewności, że wielkiej różnicy nie zrobiłoby, gdyby piłkarze grali.. bez jakiegokolwiek trenera. Według zapowiedzi "Pachety" miała być dokładna gra piłką, budowanie akcji "od tyłu", dyktowanie rywalowi warunków gry, a jest - żałosne murowanie własnej bramki i bezładna kopaninie do przodu z praktycznie żądnym zagrożeniem dla bramki rywala. Przykro to pisać, ale złocisto-krwiści są teraz nie tylko najsłabszą, ale i najbrzydziej grającą drużyną ekstraklasy, bez jakiegokolwiek stylu. Co więcej, z tygodnia na tydzień, jest coraz gorzej, a wizja "nowej Korony", tak buńczucznie zapowiadana przez Hiszpana, po cichu odeszła gdzieś w zapomnienie.
Szczytem marzeń są teraz wymęczone remisy i to pod warunkiem, że rywale mają słabszy dzień, bądź jakimś cudem uda się uniknąć "babola" w dziurawej niczym szwajcarski ser i grającej co mecz w innym zestawieniu, defensywie. Dzisiejsza, przypadkowa wygrana w Bydgoszczy, po jedynym celnym strzale w całym meczu, nie zmienia w mojej ocenie gry kieleckiej drużyny. Bzdury opowiadane po kolejnych spotkaniach przez Hiszpana, który chyba tylko sam widzi i chwali(!) efekty swojej pracy w Kielcach, są coraz bardziej irytujące, a już tylko Zbyszek Małkowski prezentuje poziom godny ekstraklasy.
Choć dziś wreszcie skończyła się wstydliwa seria 21 spotkań złocisto-krwistych bez wyjazdowego zwycięstwa i być może opuścimy ostatnie miejsce w tabeli, to ja i tak nie chcę oglądać takiej Korony...
Szczytem marzeń są teraz wymęczone remisy i to pod warunkiem, że rywale mają słabszy dzień, bądź jakimś cudem uda się uniknąć "babola" w dziurawej niczym szwajcarski ser i grającej co mecz w innym zestawieniu, defensywie. Dzisiejsza, przypadkowa wygrana w Bydgoszczy, po jedynym celnym strzale w całym meczu, nie zmienia w mojej ocenie gry kieleckiej drużyny. Bzdury opowiadane po kolejnych spotkaniach przez Hiszpana, który chyba tylko sam widzi i chwali(!) efekty swojej pracy w Kielcach, są coraz bardziej irytujące, a już tylko Zbyszek Małkowski prezentuje poziom godny ekstraklasy.
Choć dziś wreszcie skończyła się wstydliwa seria 21 spotkań złocisto-krwistych bez wyjazdowego zwycięstwa i być może opuścimy ostatnie miejsce w tabeli, to ja i tak nie chcę oglądać takiej Korony...
Fotoarchiwum "z myszką" (33)
Subskrybuj:
Posty (Atom)