wtorek, 19 marca 2013

Był taki mecz (40)

Gwiazda maratonu "przygasła"

Jeden z najlepszych polskich maratończyków w historii gościł 24 maja 1997 roku w podkieleckiej Bukowej. Siódmy zawodnik Igrzysk Olimpijskich w Barcelonie (1992), czwarty w mistrzostwach świata w Tokio (1991), czy wreszcie trzeci w prestiżowym maratonie w Londynie (1991) był niekwestionowaną gwiazdą V Półmaratonu Świętokrzyskiego im. red. Mieczysława Kalety. Jan Huruk, bo o nim mowa, legitymujący się rekordem życiowym w maratonie 2:10.07 nie dał jednak rady odnieść zwycięstwa, a nawet stanąć na podium. To była ogromna sensacja! Już sama wizyta w Bukowej długodystansowca tej klasy, wielokrotnego mistrza Polski na bieżni, szosie i trasach przełajowych, wzbudziła bardzo duże zainteresowanie. Zarówno na mecie, usytuowanej na stadionie Bucovii, jak i na trasie półmaratonu kibiców było znacznie więcej niż we wszystkich poprzednich edycjach imprezy, zainicjowanej i organizowanie przez wielkiego entuzjastę biegania, sportowego ambasadora Bukowej i Kielecczyzny w wielu międzynarodowych imprezach Włodka Zawalskiego. To właśnie jemu, jakimś cudem udało się skusić gwiazdę polskiego maratonu do przyjazdu na Kielecczyznę z dość odległego przecież Słupska. 

 Pogromcą Jana Huruka w Bukowej okazał się biegacz z Białorusi Andriej Gordiejew, który przy okazji pobił z czasem 1:05.59 rekord trasy o długości 21,1 km. Faworyt przybiegł na metę dopiero jako czwarty ze stawki ponad 100 biegaczek i biegaczy, o 50 sekund za zwycięzcą. Na mecie nie krył swego zdziwienia.
- Jadąc na Kielecczyznę nie spodziewałem się, że przyjdzie mi rywalizować w tak mocno obsadzonym biegu. Czwarte miejsce jest moją porażką, a zarazem wielkim rozczarowaniem. Nie będę opowiadał sloganów, że jestem na innym etapie przygotowań, czy też czuję w kościach dwa przebiegnięte już w tym roku maratony. Za ostro pobiegłem pierwsze 5 kilometrów i potem to się zemściło. Nie wytrzymałem tempa podyktowanego przez Andrieja Gordiejewa. W tych warunkach i na tak trudnej technicznie trasie uzyskał on moim zdaniem naprawdę światowy rezultat - mówił w rozmowie ze mną dla "Słowa Ludu", zaraz po ukończeniu biegu wyraźnie zawiedziony Jan Huruk.
Biegacz z Słupska zapowiadał wtedy wprawdzie ponowną wizytę w Bukowej i srogi rewanż. Obietnice te nie zostały, przynajmniej jak do tej pory, zrealizowane. Zapewne jego wspomnienia ze świętokrzyskich tras pozostaną już znacznie mniej przyjemnie niż te z Barcelony, Tokio czy Londynu, ale taki już jest sport. Niełatwo być faworytem...

Sztuka motywacji

Polski futbol naprawdę potrafi zadziwiać. Otóż kibice bytomskiej Polonii złożyli się na... premie dla piłkarzy swojego zespołu. "Jak wiadomo piłkarze pieniędzy nie widzieli prawie od średniowiecza, a my jesteśmy spragnieni trzech punktów, postaramy się ich zmobilizować" - tak zachęcali fanów drużyny z Olimpijskiej organizatorzy tej bezprecedensowej akcji. I udało się! Pieniądze zostały zebrane, a piłkarze Polonii, zamykający pierwszoligową tabelę, sprawili mega-sensację, pokonując lidera i głównego kandydata do awansu - Flotę Świnoujście.
Ciekawe co na to działacze bytomskiego klubu, którzy po naukę sztuki motywacji powinni się chyba udać do kibiców

Skowronek nie Ferguson

Jeszcze kilka dni temu działacze Pogoni Szczecin nie dopuszczali nawet myśli o rozstaniu z trenerem, mimo iż wiosna dla piłkarzy portowców rozpoczęła się nieszczególnie.
- Zwolnienie Skowronka nie wchodzi w rachubę. Staramy się czerpać wzory postępowania z dużo lepiej zorganizowanych europejskich klubów. Trenerzy tam pracują długimi latami - przekonywał na łamach "Przeglądu Sportowego" prezes klubu Waldemar Mroczek.
Dziś już wiadomo ile warte były te słowa, bo Artur Skowronek, podobnie jak i jego najbliżsi współpracownicy ze sztabu szkoleniowego, nie pracują już w klubie
No cóż, Pogoń to nie Manchester, a Skowronek nie Ferguson...