piątek, 20 marca 2015

Był taki mecz (74)

Jak Łopatka "dziurawił" kieleckie kosze...

Awans koszykarzy Tęczy do II ligi i niezła jak na beniaminka postawa zespołu trenera Jana Kmiecika w tych rozgrywkach sprawiły, że kieleccy kibice zaczęli żyć koszykówką. Ta w drugoligowym wydaniu była jednak jakby czymś zupełnie innym od basketu prezentowanego przez najlepszych pierwszoligowych koszykarzy. Okazję by się o tym naocznie przekonać miałem śledząc rozgrywany w Kielcach w dniach 16-18 kwietnia 1971 roku 3-dniowy, finałowy turniej o Puchar Polski. Jego ozdobą było ostatnie niedzielne spotkanie wrocławskiego Śląska z krakowską Wisłą, które decydowało o tym, któremu z tych dwu jakże utytułowanych zespołów przypadnie główne trofeum. Wprawdzie w drużynie z Krakowa nie mogli zagrać kadrowicze Wiesław Langiewicz i Marek Ładniak, ale mimo to i tak na parkiecie aż roiło się od gwiazd polskiej koszykówk, które wtedy jako 11 chłopak po raz pierwszy miałem okazje oglądać na żywo w akcji. Mimo, iż tym razem nie grała Tęcza, która zawsze mogła liczyć na gromki doping kibiców, to i tak atmosfera na trybunach hali widowiskowo-sportowej, oczywiście zapełnionych do ostatniego miejsca, była trudna do opisania. Raz po raz podkoszowe akcje obu zespołów wzbudzały prawdziwy aplauz na widowni.

Wicemistrz Europy z 1963 roku, Mieczysław Łopatka był gwiazdą drużyny Śląska, która w Kielcach sięgnęła po Puchar Polski.
 Zapamiętałem zwłaszcza końcówkę spotkania, która była prawdziwym popisem jednego z najlepszych polskich koszykarzy w historii - Mieczysława Łopatki. Snajper Śląska oraz reprezentacji Polski raz po raz "dziurawił" kosz Wisły i choć jeszcze na niespełna 3 minuty przed końcem meczu, wrocławianie prowadzili zaledwie jednym punktem, to właśnie za sprawą jego akcji i skutecznych rzutów, pewnie wygrali z Wisłą 91:83 (48:41). Kibice na stojąco oklaskiwali kapitana Śląska, Mieczysława Łopatkę, gdy ten zaraz po meczu odbierał z rąk ówczesnego prezesa PZKosz., Walentego Klyszejki, Puchar Polski.
Cichym bohaterem tego meczu był jednak dla mnie rozgrywający Wisły i oczywiście także reprezentacji Polski, Andrzej Seweryn, który nie tylko okazał się najskuteczniejszym graczem na boisku, zapisując na swoim koncie aż 32 punkty, ale znakomitymi podaniami pod kosz raz po raz uruchamiał inną gwiazdę polskiego basketu Bogdana Likszo.  Taka koszykówka mogła zauroczyć każdego kibica, ale nic dziwnego skoro na parkiecie kieleckiej hali występowali gracze z niezapomnianej drużyny trenera Witolda Zagórskiego, która kilka lat wcześniej w Hali Ludowej we Wrocławiu wywalczyła wicemistrzostwo Europy, co do dziś pozostaje największym sukcesem polskiej męskiej koszykówki reprezentacyjnej.
W finałowym meczu Śląska z Wisłą w Kielcach zagrali także między innymi Grzegorz Korcz, Waldemar Kozak, Jerzy Frołow, Piotr Langosz czy Adam Gardzina, których starszym kibicom koszykówki specjalnie przedstawiać nie trzeba.
Prawdziwym ulubieńcem kieleckich kibiców był jednak szybki jak żywe srebro rozgrywający Lublinianki, Bogdan Lecyk, który razs po raz popisywał się dynamicznymi wejściami pod kosz niemiłosiernie ogrywając o wiele wyższych od siebie rywali (tak bardzo spodobało się to kieleckim kibicom, że raz po raz z widowni rozbrzmiewały okrzyki "Lecyk wchódź!"). Mimo to jego Lublinianka musiała zadowolić się ostatnim, czwartym miejscem w kieleckim turnieju, przegrywając "mały finał" o trzecie miejsce z akademikami z Bielan.