Drugi w ciągu trzech lat awans do ekstraklasy sprawił, że piłkarze ręczni Korony w sezonie 1978/79 nie grali już pod presją absolutnego debiutanta w gronie krajowej elity "siódemek". To była już nie ta drużyna, która, występowała gościnnie w Mielcu, w roli ucznia i przysłowiowego "chłopca do bicia", bez własnej hali i tak potrzebnego wsparcia kibiców. Miała też swoje "gwiazdy" - braci Zbigniewa i Andrzeja Tłuczyńskich, którzy w tym okresie byli etatowymi reprezentantami Polski. Mimo to, Koronie wcale nie było łatwo utrzymać się w lidze. Drużyna trenera Edwarda Strząbały do ostatniego dwumeczu z Grunwaldem w Poznaniu nie mogła być pewna ligowego bytu, a o tym jak wyrównana była wówczas stawka w ekstraklasie najlepiej świadczy fakt iż spadkowicza - Stal Mielec od czwartej Pogoni Szczecin dzieliły w końcowej tabeli rozgrywek zaledwie 2(!) punkty. Finisz naszej drużyny okazał się jednak imponujący, a przede wszystkim skuteczny. Zakończyliśmy rozgrywki na ósmym miejscu, wyprzedzając mielecką Stal oraz zdecydowanie najsłabszą w lidze Spójnie Gdańsk i mogliśmy się wreszcie poczuć prawdziwymi pierwszoligowcami. Nikt jednak nawet nie marzył o tym, że już kolejny sezon przyniesie sukces o jakim przez 15 lat, od czasu pojawiania się Iskry na sportowej mapie Polski, kielecka piłka ręczna mogła tylko pomarzyć.
W sezonie 1979/80 Korona ku zaskoczeniu wszystkich z beniaminka przeistoczyła się w trzecią siłę polskiego szczypiorniaka. Nie dała wprawdzie rady Hutnikowi Kraków, który obronił tytuł oraz wrocławskiemu Śląskowi, ale brąz w Kielcach przyjęto niczym mistrzostwo Polski. Jako kibic miałem tę satysfakcję, że nie tylko oglądałem wszystkie mecze Korony w hali ZBS przy ul. Jagiellońskiej, ale także dopingować drużynę w kilku wyjazdowych spotkaniach m. in. z Hutnikiem i Anilaną.
Znów jak to miało miejsce w poprzednim sezonie o wszystkim zadecydował znakomity finisz naszych szczypiornistów. On właśnie najbardziej utkwił mi w pamięci z tamtego historycznego sezonu. Najpierw kapitalny dwumecz przy Jagiellońskiej z Hutnikiem, kiedy to Korona w "Jaskini lwa" odebrała mistrzom Polski aż 3 punkty wygrywając w sobotę 28:27, a następnego dnia po dramatycznej końcówce remisując 29:29. To właśnie wtedy popularny "Riva" czyli Zdzisław Przybylik, nie dał porzucać sobie asowi z Nowej Huty, niezapomnianemu bombardierowi nie tylko Hutników, ale i reprezentacji Polski, Alfredowi Kałuzińskiemu, praktycznie wyłączając go z gry. W ataku brylowali rzecz jasna bracia Tłuczyńscy, a i skrzydłowi - Antoni Zięba i Włodzimierz Sabatowski okazali się nie gorsi od Jerzego Garpiela czy Zbigniewa Gawlika.
Brązowi medaliści z trenerem Edwardem Strząbałą i moim szefem z działu sportowego "Słowa"oraz nauczycielem zawodu red. Mieczysławem Kaletą |
W całym sezonie 1979/80 "siódemka" Korony wygrała 18 spotkań, 6-krotnie remisowała, doznając 12 porażek. Brązowe medale zawisły na szyjach: Eugeniusza Szukalskiego, pozyskanego z radomskiej broni reprezentanta Polski juniorów, Wiesława Goliata, Stefana Tatarka, Zbigniewa Tłuczyńskiego, Andrzeja Tłuczyńskiego, Jana Piotrowicza, Marka Boszczyka, Romana Monety (przyszedł do Kielc z MDK Bochnia), Antoniego Zięby, Włodzimierza Sabatowskiego, Zdzisława Przybylika oraz Zbigniewa Orlińskiego. Funkcję kierownika kieleckiej drużyny sprawował były piłkarz ręczny Iskry, Zbigniew Wdowicz.
Wkrótce miną 33 lata od tego spektakularnego sukcesu. Czas robi swoje i nie oszczędza też rodziny kieleckiego szczypiorniaka. Wielka szkoda, że niestety nie ma już wśród nas Edwarda Strząbały, Antoniego Zięby, Zdzisława Przybylika czy Włodzimierza Sabatowskiego.