wtorek, 30 kwietnia 2013

Cud był blisko...

W historii piłkarskiej Ligi Mistrzów tylko trzech Polaków zaznało smaku sukcesu w walce o klubowy Puchar Europy. 25 maja na londyńskim Wembley szanse na dołączenie do Zbigniewa Bońka, Józefa Młynarczyka i Jerzego Dudka będą mieli Robert Lewandowski, Łukasz Piszczek i Jakub Błaszczykowski. Dziś wieczorem na Santiago Bernabeu cudu nie było, choć był bardzo blisko. "Polska" Borussia znalazła się w końcówce w wielkich opresjach, ale nie pozwoliła Realowi na odrobienie strat z pierwszego meczu, wygranego 4:1. Rewanż zakończył się zwycięskim dla BVB 0:2 i to jednak "królewscy" pożegnali się z marzeniami o podboju Starego Kontynentu. Tym razem Robert Lewandowski gola nie strzelił, choć trzykrotnie był tego bardzo bliski.
Jutro dortmundczycy poznają finałowego rywala. Czy "Duma Katalonii" uratuje honor hiszpańskiego futbolu i podniesie się po klęsce 0:4 w Monachium? Arcytrudne, ale wcale nie niemożliwe...

Sami sobie winni

Real już po kwadransie mógł na Santiago Bernabeu odrobić straty z Dortmundu. Po 45 minutach wynik jednak wymarzony dla "polskiego" BVB - 0:0. Robert Lewandowski ostro kopany po kostkach przez Sergio Ramosa na razie gola nie strzelił, ale raz był blisko. Już tylko 45 minut dzieli niemiecki zespół od wymarzonego wielkiego finału Champions League. A może aż 45 minut...

Pożegnaliśmy trenera

Dziś w Kielcach pożegnaliśmy przedwcześnie zmarłego Włodka Gruszko. Jego postaci nie trzeba zbytnio przypominać zwłaszcza sympatykom świętokrzyskiego sportu, a zwłaszcza judo. Były szkoleniowiec Lechii, Błękitnych, a następnie Żaka wychował sporą grupę judoczek i judoków, którzy rozsławiali kielecki sport na tatami w kraju i za granicą, stawali na podium najbardziej prestiżowych imprez judo.Przez ostatnie lata był dyrektorem Miejskiego Szkolnego Ośrodka Sportowego przy. ul. Prostej, a zarazem prezesem kieleckiego Żaka.


Choć dość dawno z Włodkiem się nie widzieliśmy, to jednak długie lata wcześniejszej współpracy, gdy jeszcze pracowałem etatowo w Dziale Sportowym "Słowa Ludu", sprawiły, że wieść o jego śmierci przyjąłem z ogromnym smutkiem. Od razu powróciły wspomnienia z jakże licznych naszych spotkań, rozmów, oczywiście głównie związanych z tak bliskim jego sercu judo, sukcesami i porażkami jego podopiecznych, które mogłem opisywać przez ponad 20 lat na łamach prasy.
Niestety Włodka nie ma już wśród nas. Odszedł stanowczo za wcześnie, bo w wieku 55 lat. Pamięć pozostanie...

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Kompromis bez dzielenia

Wszystko wskazuje na to, że w nowym sezonie piłkarska ekstraklasa zagra jednak w nowej formule. Większość klubów poparła się projekt zgodnie z którym po 30 kolejkach sezonu zasadniczego, osiem najlepszych drużyn rywalizować ma w grupie mistrzowskiej, a pozostałe będą walczyć o utrzymanie. Zrezygnowano natomiast z pomysłu dzielenia punktów przez 2 przed decydującą fazą rozgrywek.
Zarząd PZPN na zaakceptowanie projektu ma czas do 22 maja, ale wydaje sie to być już czystą formalnością.

Kielecki "Dzidziuś" okiem EHF

Michał Jurecki był jednym z bohaterów niedzielnego meczu piłkarzy ręcznych Vive Targów Kielce z Metalurgiem Skopje, który przypieczętował historyczny sukces kieleckiej "siódemki" w postaci awansu do Final Four Ligi Mistrzów. Warto z pewnością obejrzeć film autorstwa TV EHF poświęcony popularnemu "Dzidziusiowi", a przy okazji znakomicie promując nasze miasto.

KLIKNIJ ABY OBEJRZEĆ FILM! 

niedziela, 28 kwietnia 2013

Vive Targi Kielce w wielkiej czwórce!

"Siódemka" Vive Targów Kielce zagra w Kolonii w Final Four Ligi Mistrzów! Mistrzowie Polski kapitalnie i żywiołowo dopingowani w Hali Legionów przez ponad 4,5-tysięczną widownię, zdeklasowali Metalurga Skopje, gromiąc macedoński zespół 26:15 i po raz pierwszy w historii awansowali do grona czterech najlepszych klubowych drużyn Europy. To największy sukces w dziejach kieleckiego szczypiorniaka i wielkie święto nie tylko zespołu trenera Bogdana Wenty, ale również wszystkich żółto-niebieskich kibiców, tak rozkochanych w piłce ręcznej.
1 i 2 czerwca w handballowym raju, w gronie czterech najlepszych klubowych drużyn Europy, drużynie Vive Targi Kielce  przyjdzie stawić czoła takim potentatom piłki ręcznej jak THW Kiel, Barcelona oraz HSV Hamburg z Marcinem Lijewskim w składzie. To dopiero będą emocje!

Kolonia coraz bliżej!

Już tylko dwa kwadranse dzielą piłkarzy ręcznych Vive Targów Kielce od upragnionego Final Four Ligi Mistrzów. Po 30 minutach arcy twardego boju z macedońskim Metalurgiem Skopje prowadzimy 12:8 i biorąc pod uwagę 2-bramkową zaliczkę z pierwszego meczu w stolicy Macedonii sytuacja mistrzów Polski jest coraz bardziej komfortowa. Najwięcej, bo pięc bramek dla naszej drużyny zdobył Michał Jurecki.
Od historycznego sukcesu i wkroczenia do "handballowego raju" w Kolonii dzielą naszą "siódemkę" już tylko dwa kwadranse!
 

Znowu Lewandowski!?

Niecodzienny wyczyn Roberta Lewandowskiego w środowym półfinale Ligi Mistrzów sprawił, że nasz napastnik stał się jednym z dominatorów nie tylko na zielonej murawie, ale także w sieci. Pomysłowość kibiców sięga zenitu. Oto jeden z najnowszych dowcipów o "Lewym", który ostatnio podbija internet:

Nad ranem żona budzi trenera Realu, Jose Mourinho:
- Kochanie wstawaj! Już piąta!
- Co?? Znowu Lewandowski??

Kiel i Barcelona czekają

To już dziś! Najważniejszy mecz w historii kieleckiej piłki ręcznej. "Siódemkę" Vive Targi Kielce dzieli tylko 60 minut od handballowgo raju, czyli Final Four Ligi Mistrzów. Mamy wprawdzie 2-bramkową zaliczkę z pierwszego spotkania ze Skopje, ale celem na dzisiejsze popołudnie musi być czwarte już w tym sezonie zwycięstwo nad madedońskim Metalurgiem. Takiej szansy po prostu nie można zaprzepaścić...
A w Final Four na drużynę trenera Bogdana Wenty czekają już tuzy europejskiego szczypiorniaka THW Kiel oraz Barcelona.

sobota, 27 kwietnia 2013

Pechowa "trzynastka"

Robert Lewandowski najprawdopodobniej "wystrzelał się" w środowym meczu Ligi Mistrzów z Realem i dziś nie dal rady pokonać w spotkaniu Bundesligi bramkarza  Fortuny Duesseldorf. Tym samym naszemu napastnikami nie udało się skompletować trzynastej bramkowej "lewy" z rzędu. Tym samym Gerd Mueller, który trafiał w 16 kolejnych ligowych meczach, może odetchnąć z ulgą. Zachowa swój strzelecki rekord, przynajmniej w tym sezonie..
Dla pocieszenia, drużyna BVB dziś wygrała 2:1, a jedną z bramek w zastępstwie dla Roberta Lewandowskiego, strzelił Kuba Błaszczykowski. Polska passa została więc podtrzymana, mimo iż obaj nasi piłkarze pojawili sie na murawie dopiero w drugiej połowie.... 

piątek, 26 kwietnia 2013

Idą na rekord...

Aż się nie chce wierzyć, ale w niedzielę minie dokładnie rok(!) od ostatniego wyjazdowego zwycięstwa piłkarzy Korony w ekstraklasie. Skoro dziś złocisto-krwiści nie poradzili sobie nawet z najsłabszą drużyną wiosny - Pogonią, no to z kim mieliby w końcu wygrać? Nawet bardzo szybko zdobyty gol, sprezentowany naszym przez Dusana Pernisa, niewiele pomógł, przy dziurawej jak szwajcarski ser defensywie kielczan. Katem Korony okazał się nieoczekiwanie "ekskoroniarz" Hernani, który wyręczył w strzelaniu goli napastników i pomocników gospodarzy. To prawda, że kontuzje bardzo mocno przetrzebiły linie defensywne drużyny trenera Leszka Ojrzyńskiego, jednak nawet to, ani tym bardziej praktycznie pewny ligowy byt,  nie usprawiedliwiają wciąż pogłębiającej się porażającej wręcz wyjazdowej apatii naszego zespołu. Cieszył się więc Hernani, cieszył się Dariusz Wdowczyk, który po pięciu latach przypomniał sobie jak smakuje ligowe zwycięstwo w ekstraklasie - pierwsze w roli trenera portowców. A Korona? Chyba od początku nie wierzyła, że w składzie bez Jovanovicia, Stano, Lisowskiego, czy Golańskiego, da się wygrać w Szczecinie. Efekt był łatwy do przewidzenia... 
Wyjazdowy licznik niemocy kielczan wciąż więc "tyka" i nic nie wskazuje na to, by miał się zatrzymać. 
Choć bardzo się starał, normy dziś nie wyrobił też łódzki arbiter Paweł Pskit, który sędziując kielczanom po raz pierwszy od pamiętnego meczu Korona - Zagłębie z poprzedniego sezonu, kiedy to "wsławił się" rozdaniem 20 kartek, dziś w Szczecinie pokazał ich piłkarzom "tylko"... tuzin.

czwartek, 25 kwietnia 2013

25-letnia legenda

To wprost nie do wiary, by w wieku niespełna 25 lat przejść do legendy światowego futbolu i to w takim stylu. Tym bardziej niewiarygodne, że uczynił to piłkarz jeszcze 5 lat temu występował zaledwie na boiskach zaplecza polskiej ekstraklasy, wlekącej się w europejskim ogonie krajowych lig. Tymczasem w środowy wieczór Robert Lewandowski stanął w jednym szeregu z magicznym Ferencem Puskasem - gwiazdą madryckiego Realu sprzed ponad pół wieku. Wśród tylu futbolowych geniuszy, tylko legendarny Węgier zdołał w meczu o Puchar Europy, czyli dzisiejszej Ligi Mistrzów, strzelić aż cztery gole. Miało to miejsce w finałowym spotkaniu o klubowy Puchar Europy z 1960 roku, kiedy to Real rozbił 7:3 Eintracht Franfurt. W środowy wieczór sytuacja o tyle się zmieniła, że polski napastnik 4-krotnie pokonywał właśnie bramkarza madryckiego klubu. Jeszcze nigdy żaden futbolista nie potrafił aż tak upokorzyć "Królewskich" i to meczu o arcy wysoką stawkę, jaką jest gra w finale Champions League. 
Po takim meczu z pewnością każdy klub na świecie chciałby mieć w swoich szeregach "Lewangolskiego", ale to nasz napastnik będzie miał komfort wyboru pracodawcy na kolejne sezony. Tyle, że teraz na jego zatrudnienie stać będzie już tylko największych futbolowych krezusów z "rozstrzelanym" przez Polaka "królewskim" Realem na czele...

środa, 24 kwietnia 2013

Nie obrażać "gwiazdy"!

Z dużym zdziwieniem przeczytałem słowa, w końcu światowego formatu tenisistki, Agnieszki Radwańskiej, która w jednym z prasowym wywiadów oświadczyła właśnie, że: "TVN ma ode mnie czerwoną kartkę nie na rok, miesiąc, ale na zawsze", a dziennikarze tej stacji już nigdy nie będą... wpuszczani na konferencje prasowe z jej udziałem. A jakiż jest powód tak drakońskich konsekwencji? Nasza gwiazda "białego sportu" wciąż czuje się bardzo obrażona, że po Igrzyskach Olimpijskich w Londynie wspomniana stacja wyemitowała nieprawdziwy(?) materiał z... jej wypowiedziami. - Moje wypowiedzi po meczach zostały wyrwane z kontekstu, szczególnie przez jedną z telewizji. Ja po prostu po porażce nie rozpaczałam jak inni, nie mówiłam, że to koniec świata, że nie wiem, jak dalej żyć. Skupiałam się na kolejnych wyzwaniach, następnym turnieju. Trzeba umieć wygrywać i przegrywać - tłumaczy tenisistka. 
Gdyby rzeczywiście było jak twierdzi w ostatnim zdaniu tej wypowiedzi Agnieszka Radwańska, to skąd u niej, prawie już rok po wspomnianych igrzyskach, ta zaciekłość i kompletny brak dystansu do własnej osoby oraz innych, godny raczej małomiasteczkowej celebrytki, niż gwiazdy światowego formatu. Biorąc pod uwagę na co było stać obrażoną "Isię" podczas trwającej niespełna minutę konferencji prasowej po sławetnym meczu z Izraelem, rozdmuchanym do miana międzynarodowego skandalu, dziennikarze TVN raczej nie powinni ubolewać nad nałożoną na nich tak "surową karą". 
No chyba, że nasza tenisowa "gwiazda" pójdzie dalej i po kolejnej krytyce, postanowi zakazać im także wstępu na korty, albo nawet i oglądania relacji telewizyjnych z jej udziałem. Wszystko możliwe... 
 

wtorek, 23 kwietnia 2013

Duńczyk zagrał "va banque"

Nie, nie to wcale nie chodzi o kultowy film Juliusza Machulskiego z Witoldem Pyrkoszem w roli cwaniaka "Duńczyka". Tym razem cwaniakiem okazał się rodowity Duńczyk, Marcus Cleverly, który zagrał "va bangue" z działaczami Vive Targi Kielce i... wygrał. A jeszcze nie tak dawno wszyscy w Kielcach współczuli mu zdrowotnych perturbacji po kontuzji, która miała być nawet w najbardziej "czarnej wersji" nawet wyrokiem oznaczającym zakończenie kariery.
Tymczasem, nie minęły trzy miesiące, a duński bramkarz, który dzięki życzliwości działaczy Vive TK, a właściwie prezesa Bertusa Servaasa, odszedł z Kielc za porozumieniem stron, bez żadnych kosztów, by się leczyć i... cudownie ozdrowiał i od nowego sezonu zamiast być zmiennikiem "Kasy", pogra sobie w Bundeslidze o znacznie większą kasę...

Był taki mecz (54)

Beniaminek na podium

Nie zawsze debiutancki sezon w wyższej klasie rozgrywkowej musi się skończyć tak smutno, jak obecny dla koszykarzy UMKS Kielce, którzy po roku wracają do grona drugoligowców. Przekonali o tym najlepiej przed 17 laty ich poprzednicy, także występujący na zapleczu ekstraklasy, tyle że pod "szyldem" Mitexu. Kielczanie, mimo iż przystępowali do rozgrywek w roli przysłowiowych "chłopców do bicia", z każdym kolejnym spotkaniem radzili sobie coraz lepiej, a w decydującej fazie play-off byli dosłownie o krok od wielkiego finału. Tego nikt w Kielcach się nie spodziewał. Aż 19 lat, po degradacji Tęczy, czekaliśmy na drugą ligę, tymczasem już debiutancki sezon Mitexu rozbudził apetyty na ekstraklasę.
Początki wcale jednak nie były łatwe. Drużyna trenera Janusza Schmeidela rozpoczęła ligę od pogromu 73:113 w Sosnowcu z Pogonią. Potem przyszła pechowa porażka w naszej hali 88:89 z CLT Częstochowa i seria kolejnych przegranych z Resovią w Rzeszowie 96:100, faworyzowaną Unią Tarnów w Kielcach 60:63 oraz Legią w stolicy 87:94. Zwłaszcza w meczach u siebie, wygrane wydawały się być na wyciągnięcie ręki, jednak zabrakło "chłodnej głowy" i "pewnej ręki" w ostatnich sekundach gry. Na historyczne - pierwsze zwycięstwo w II lidze Mitex musiał zatem czekać aż do szóstej(!) kolejki, kiedy to po dobrym i emocjonującym meczu ograł przy Żytniej Siarkę Tarnobrzeg 93:86. Jak się potem okazało był to dla naszych koszykarzy przełomowy mecz. Już tydzień później wraz z naszymi koszykarzami cieszyłem się w Lublinie z pierwszego wyjazdowego zwycięstwa 85:82 nad AZS, a w pierwszej rundzie pokonaliśmy jeszcze dwie uznane koszykarskie firmy - lubelski Start 103:89 (pierwsze drugoligowa "setka") oraz krakowską Wisłę 98:93. Na półmetku rundy zasadniczej nikomu jednak nawet przez myśl nie przyszło, że kielczanie w rundzie rewanżowej staną się prawdziwym postrachem nawet dla faworytów.

Jednym z ulubieńców kieleckich kibiców w tamtym sezonie był Jurij Puszkariew (pierwszy z lewej)
 Zimą doszło do zmiany na stanowisku trenera. Do pracy z drużyną seniorów Mitexu powrócił Stanisław Dudzik, który zastąpił popularnego "Jaszę" i już w drugoligowym debiucie w roli trenera "ograł" starego wyjadacza koszykarskich parkietów Tomasza Służałka. Sosnowiczanie przyjechali do Kielc chyba zbyt pewni siebie i spotkała ich za to nieoczekiwana nauczka. Po kapitalnej grze, trzymającej w napięciu do ostatniej sekundy. Mitex ograł lidera i późniejszego mistrza ligi 84:82, a z całej stawki drugoligowców w sezonie zasadniczym podobna sztuka udała się tylko Pogoni Prudnik oraz Wiśle Kraków. Gościom nie pomogli wtedy nawet aspirujący do gry w reprezentacji Polski, Justyn Węglorz, Amerykanin Mitch Lee, czy też skuteczny Ukrainiec Oleg Połosin. Jakby tego było mało już w dwa tygodnie później Mitex "utarł nosa" kolejnemu aspirantowi do awansu. Kielczanie w imponującym stylu zdobyli tarnowską "Jaskółkę", wygrywając 97:89(!), w obecności żywiołowo reagującej, blisko 4-tysięcznej widowni. A przecież w tarnowskim zespole trenera Ryszarda Żmudy występowali wtedy naprawdę bardzo dobrzy koszykarze z Waldemarem Malinowskim,  Ksawerym Fojcikiem, Krzysztofem Kwiatkowskim, Wojciechem Majchrzakiem, , czy braćmi Jackiem i Piotrem Sulowskimi na czele. Chyba właśnie w drodze powrotnej z koszykarzami Mitexu z Tarnowa, w iście szampańskich nastojach, w autokarze po raz pierwszy padły słowa o... walce o awans. Nikt chyba jednak nie przypuszczał, że jeszcze w tym samym sezonie wrócimy do tarnowskich Mościc i to już nie w roli beniaminka lecz groźnego rywala dla "Jaskółek". Zanim to się jednak stało kieleccy koszykarze, którzy ukończyli rundę zasadniczą rozgrywek na 6 miejscu z dorobkiem 11 wygranych, musieli zmierzyć się z kolejną drugoligową "twierdzą" - ponurą i jakże obskórną  i niegościnną halą "Obuwnika" w Prudniku.
Właśnie tamtejsza Pogoń była naszym rywalem w pierwszej rundzie play-off, której stawką był awans do najlepszej czwórki II ligi. Trzecia drużyna sezonu zasadniczego została najpierw wprost zdemolowana w Kielcach przez rozpędzony Mitex 84:68. Do awansu potrzebne było jednak zwycięstwo w niezdobytym od początku sezonu Prudniku. Największe emocje w tym meczu były... tuż po końcowej syrenie. Otóż w ostatniej sekundzie gry przy stanie 70:68 dla kielczan, nieżyjący już gracz gospodarzy Jacek Kacprzycki oddał rzut rozpaczy zza linii 6,25 m. Arbiter Michał Lesiński w pierwszej chwili odgwizdał faul, nakazując trzy rzuty wolne, które mogły diametralnie odmienić wynik meczu. W chwilę potem jednak wycofał się ze swojej decyzji i rozpoczęło się prawdziwe piekło. Hala zawrzała, z trybun leciały różne przedmioty, a nawet całe reklamówki. Jedna z nich trafiła w głowę któregoś z naszych graczy. Głównym celem agresji, którą na szczęście dość szybko opanowano byli jednak arbitrzy, bo to oni zdaniem prudnickich kibiców odebrali Pogoni szanse na awans do najlepszej czwórki ligi.
W półfinale na Mitex znów czekała na nas tarnowska Unia i "na dzień dobry" faworyci przegrali w Kielcach aż 68:83. Zapachniało kolejną ogromną sensacją. W rewanżu byliśmy dosłownie o krok od zwycięstwa, otwierającego drogę do finału play-off. Dopiero po zaciętej końcówce Unia zwyciężyła 83:77 i o wszystkim decydował trzeci mecz. I tym razem w Mościcach emocje były ogromne, jednak to "Jaskółki" wygrały 95:86, by jednak potem w decydującej potyczce o ekstraklasę dwukrotnie ulec sosnowiczanom. Mitex w "małym finale" pokonał lepszym bilansem małych punktów w dwumeczu (93:67 oraz 78:97) AZS Lublin i zakończył sezon na doskonałym jak na beniaminka trzecim miejscu...  

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Był taki mecz (53)

Stoper postrachem dla... bramkarzy

Dziś w moich sportowych retrospekcjach chcę cofnąć się o blisko 40 lat. Wtedy to właśnie, w sezonie 1978/79, piłkarze Błękitnych po 23 letniej przerwie wracali na drugoligowe boiska. Oczekiwana wobec drużyny trenera Bogumiła Gozdura były ogromne, bo przecież po degradacji Korony w 1976 roku, Kielce znów nie miały swojego reprezentanta na tym szczeblu rozgrywek. Nic więc dziwnego, że latem w klubie przy Ściegiennego solidnie przyłożono się do transferów. Wśród pozyskanych graczy znaleźli się głównie rutyniarze, ograni na ligowych boiskach. Byli to bracia Adam i Edward Lipińscy pozyskani ze stołecznej Gwardii, obrońca GKS Tychy, Józef Trójca oraz rosły napastnik szczecińskiej Arkonii, Marian Jusza. Ponadto z Korony do Błękitnych przeszedł doskonale znany kieleckim kibicom obrońca Bogusław Wyrębkiewicz, natomiast ze starachowickiego Staru - utalentowany młody bramkarz Józef Ziółkowski. Wszystko to sprawiło, że kielecki zespół od początku rozgrywek radził sobie nadspodziewanie dobrze, w niczym nie przypominając wystraszonego wyższą klasą rozgrywkową beniaminka. W pierwszej rundzie Błękitni wygrali 5 spotkań, 5 zremisowali, doznając zaledwie 5 porażek. Dzięki temu na półmetku rozgrywek z 15 punktami plasowali się na dobrym 7 miejscu i nic nie wróżyło smutnego finału tego sezonu.
 Mnie w pamięci z tamtej jesieni pozostały szczególnie dwa spotkania. Pierwsze z Cracovią rozgrywane w ulewnym deszczu, okupione fatalnym błędem w bramce Zbigniewa Śliwy, który przepuścił mokrą piłkę między nogami do siatki. Mimo to, Błękitni po kapitalnej walce potrafili wygrać to spotkanie 2:1. Emocje były tak wielkie, że w pewnym momencie kibice nie zważając na ulewny deszcz poskładali parasole, by móc oklaskiwać imponujące akcje gwardzistów w konfrontacji z "Pasami".

Roman Szpakowski (w środku), choć nominalnie stoper, był prawdziwym postrachem dla bramkarzy
 Drugie z tych szczególnych, myślę nie tylko dla mnie, spotkań z tamtego sezonu to konfrontacja przy Ściegiennego z Rakowem Częstochowa, wygrana przez kielczan 2:0. Daleko niosły się wtedy chóralne okrzyki spokojnych i cichych zazwyczaj sympatyków Błękitnych: "Szpaku, Szpaku". To pod adresem bezsprzecznego bohatera tego meczu - stopera kieleckiej drużyny, Romana Szpakowskiego, który dokonał wtedy nie lata wyczynu strzelając gola z rzutu wolnego zza... środkowej linii boiska, czyli z ponad 50(!) metrów. Gdyby wówczas filmowano mecze i gole, to ten na pewno pretendowałby do miana bram ki wszech czasów. Mnie przy tej akcji utkwiła w pamięci przede wszystkim pełna niedowierzania mina bramkarza Rakowa, Edwarda Boguckiego, który  najpierw wysunięty dobrych kilka metrów przed własną bramkę specjalnie nie szykował się do jakiejkolwiek interwencji, z wyraźnym lekceważeniem obserwując szykującego się do strzału Romka Szpakowskiego. W chwilę potem. obserwując wysoko szybującą piłkę, zaczął powoli na wszelki wypadek wycofywać się tyłem w kierunku bramki, by wreszcie widząc co się dzieje odwrócić się na pięcie i biec, by nadlatująca błyskawicznie piłka go nie przelobowała. W chwilę potem wraz z... futbolówką, która nota bene po drodze odbiła się od poprzeczki, wylądował w... siatce. Nie mniej zaskoczeni od rutynowanego bramkarza Rakowa byli chyba wszyscy piłkarze na boisku a także kibice, którzy dopiero po chwili kompletnej ciszy, zgotowali Romanowi Szpakowskiemu prawdziwą owację na stojąco. Popularny "Szpaku" w tym meczu jeszcze raz upokorzył z resztą niestety nie żyjącego już od blisko roku, Edwarda Boguckiego, pokonując go również oczywiście strzałem z rzutu wolnego, tyle że już z nieco bliższej odległości, bo "tylko" ponad 30 metrów. Gole z meczu przeciwko częstochowianom były dla stopera Błękitnych pierwszymi, zdobytymi  na drugoligowych boiskach.
Roman Szpakowski nie tylko kapitalnie strzelał z rzutów wolnych. Potrafił także wygrywać pojedynki powietrzne w polu karnym i znakomicie główkować. O tym co popularny "Szpaku" znaczył on dla ówczesnej drużyny Błękitnych najlepiej świadczy fakt, iż jako stoper z 7 golami okazał się najskuteczniejszym strzelcem drużyny trenera Bogumiła Gozdura. Dla mnie jako częstego wówczas gościa na treningach kieleckich piłkarzy, nie było to szczególnym zaskoczeniem, bowiem doskonale znałem tajemnicę atomowych rzutów wolnych "Szpaka". Gdy drużyny schodziła do szatni po zajęciach on potrafił zostawać na boisku z jednym z bramkarzy i przez kolejnych kilkadziesiąt minut mozolnie "bombardować" bramkę z różnych miejsc boiska, także spoza jego połowy. Wtedy podczas meczu z Rakowem, naocznie przekonałem się, że powiedzenie "trening czyni mistrza" wcale nie jest pustym sloganem.
Druga część wspomnianego sezonu nie była już tak udana dla drużyny ze Ściegiennego. Wiosną Błękitni mimo wzmocnień z ekstraklasy - pomocnikiem Stali Mielec, Andrzejem Demko oraz napastnikiem Józefem Rosołem z Wisły Kraków - mocno spuścili z tonu, a zaledwie 11 wywalczonych punktów w rundzie rewanżowej nie wystarczyło niestety do utrzymania w szeregach drugoligowców. Trener Bogumił gozdur, który dwukrotnie wprowadzał kieleckie zespoły do II ligi, również dwukrotnie przeżywał z nimi smutny los degradacji.

niedziela, 21 kwietnia 2013

Godzina od Kolonii

Pewna wygrana 27:25 (13:13) w Skopje nad Metalurgiem sprawia, że piłkarze ręczni Vive Targi Kielce już mogą powoli wczuwać się w rolę uczestnika Final Four Champions League. Mistrzowie Polski są w dość komfortowej sytuacji mając przed sobą perspektywę rewanżu za tydzień w kieleckiej Hali Legionów. Mogło być nawet jeszcze lepiej, bowiem w końcówce spotkania było już nawet 22:27! To, jednak nasi  rywale lepiej rozpoczęli mecz, kilkakrotnie obejmując przed przerwą nawet 3-brakowe prowadzenie. W drugiej połowie im impet gasł jednak z każdą minutą i to nasza "siódemka" rządziła na parkiecie w niegościnnej zazwyczaj hali w stolicy Macedonii.
Od historycznego, pierwszego występu w Final Four Chamipons League, jaki rozegrany zostanie 1 i 2 czerwca w Kolonii, "siódemkę" Vive Targi Kielce dzieli już więc tylko... godzina solidnej, dobrej gry. Takiej szansy zaprzepaścić już po prostu nie można!

sobota, 20 kwietnia 2013

To już tuzin!

Robert Lewandowski ani myśli przestać strzelać gole na boiskach Bundesligi. Dziś oczywiście przedłużył swą imponującą snajperską passę, tym razem pokonując bramkarza FSV Mainz. Uczynił to na 3 minuty przed końcem spotkania pieczętując wygraną "jedenastki" BVB 2:0.Co ciekawe asystę przy tej bramce zaliczył Łukasz Piszczek. To już dwunasty kolejny ligowy mecz z golem naszego napastnika, który kroczek po kroczku goni Gerda Muellera.
Jeszcze cztery mecze z golami, a "Lewy" zrówna się ze słynnym królem pola karnego z lat 70-tych.

piątek, 19 kwietnia 2013

Już są spokojni

Przypadkowy gol Piotra Malarczyka nie tylko dał Koronie trzy punkty i zwycięstwo nad Górnikiem Zabrze, ale także osiągnięcie magicznej bariery 30 punktów, praktycznie gwarantującej spokojnie ligowy byt. Bardzo długo w tym meczu nie zanosiło się na wygraną złocisto-krwistych, którzy wprawdzie walczyli, ale z pomysłem na grę, a zwłaszcza z dokładnością oraz wykańczaniem akcji było wręcz fatalnie. Być może w uporządkowaniu gry pomógłby coś Aleksandar Vuković, jednak od kilku dni nie jest on już graczem Korony, a dziś uroczyście pożegnano Serba, który w złocisto-krwistych barwach rozegrał 80 spotkań. Aż 75(!) minut trzeba było czekać na jakikolwiek celny strzał w tym meczu, a praktycznie dopiero sama końcówka meczu przyniosła kilka soczystych strzałów i nieco emocji. Mimo to, skończyło się na skromnym i szczęśliwym 1:0.
Podobno zwycięzców sądzić się nie powinno, ale i tym razem wynik jest znacznie korzystniejszy dla piłkarzy Korony, niż gra zaprezentowana przez nich dziś wieczorem.

środa, 17 kwietnia 2013

Bunt w ekstraklasie!

Dziewięć z szesnastu klubów piłkarskiej T-Mobile ekstraklasy, czyli ponad połowa ligi, chce zwołania Walnego Zgromadzenia Ekstraklasy, by na nim wstrzymać przegłosowaną niedawno samozwańczo i w trybie natychmiastowym przez Radę Nadzorczą Spółki reformę rozgrywek. Zanosi się na futbolowy rokosz przeciwko pewnej wydawałoby się kolejnej rewolucji w polskiej piłce. Rozgrywanie 37 spotkań w sezonie, jak zakłada nowy projekt, sprzyja bogatym z dużymi stadionami i co za tym indzie dużą frekwencją. Dla biednych, to dodatkowy balast finansowy, bo są przecież kluby, które z dochodów z biletów mają problem pokryć nawet koszty organizacji spotkań. Dla nich reforma oznaczałaby ekonomiczną katastrofę.
Chyba tylko Polak potrafi sobie tak komplikować życie odkrywczymi pomysłami. Piłka nożna to gra o prostych zasadach i taką powinna pozostać. Kiedyś dla uatrakcyjnienia wprowadzono już dodatkowe i ujemne punkty za 3-brakowe i wyższe wygrane oraz przegrane i wiadomo co z tego wynikło. Teraz proponuje się... dzielenie punktów po rundzie zasadniczej i zaokrąglanie w górę. Znów więc na boisko wkroczy matematyka, która zacznie rządzić futbolem. Tylko komu to wszystko jest potrzebne. Chyba tylko działaczom, którzy za bardzo się nudzą na swoich stołkach, a za projekt takiej "genialnej" reformy premie przecież będą się należały...
 

wtorek, 16 kwietnia 2013

Poznańska tajemnica

Jeszcze dobrze nie ucichły echa ubiegłorocznych finałów "Euro 2012", a okazuje się, że już zaczynają się "sypać"... stadiony budowane bądź modernizowane specjalnie na tę imprezę. Dotychczas głównie narzekano na "narodowy bubel" w stolicy, a jak się okazuje o wiele gorzej przedstawia się sytuacja ze stadionem miejskim w Poznaniu. Jak doniosła dziś "Gazeta Wyborcza" przy Bułgarskiej musiano nawet zamknąć część trybuny, która groziła zawaleniem na loże zajmowane przez VIP-ów. Jak się okazuje, władze Lecha już przed rozpoczęciem rundy wiosennej poinformowały właściciela obiektu o pęknięciach w betonowych filarach, ale sprawę utrzymywano w tajemnicy. Podobno wykonawca... zapomniał o podkładkach, które uwzględniał projekt.
Otwarty 2,5 roku temu Stadion Miejski przy ul. Bułgarskiej był zmodernizowany kosztem 750 mln złotych. Ciekawe kto teraz zapłaci za budowlane niedoróbki

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

"Vuko" w ślady "Żewłaka"

Ubywa piłkarzy w kadrze kieleckiej Korony. Dziś z zespołem złocisto-krwistych nieoczekiwanie pożegnał się Aleksandar Vuković, który rozwiązał kontrakt i zakończył piłkarską karierę, idąc tym samym w ślady Marcina Żewłakowa, który na podobny krok zdecydował się na początku rundy wiosennej.
I jak tu nie wierzyć, że przykład idzie "z góry". Swoją drogą ciekawe kto będzie następny...

Był taki mecz (52)

Kieleckie święto w Płocku

Wczorajszy sukces piłkarzy ręcznych Vive Targi Kielce w Legionowie stanowi okazję, by przypomnieć wydarzenie sprzed ponad 28 lat, kiedy to "siódemka" Korony sięgała po pierwszy w historii kieleckiego szczypiorniaka Puchar Polski. Data 10 marca 1985 roku na zawsze zapisała się w klubowych kronikach złotymi zgłoskami. Wtedy bowiem w hali sportowej w Płocku "koroniarze" świętowali swój wielki dzień. Także dla mnie było to szczególne wydarzenie, bowiem po raz pierwszy przeżywałem go, nie w roli kibica lecz już dziennikarza działu sportowego "Słowa Ludu". Pamiętam do dziś jedną z rozmów z trenerem Edwardem Strząbałą, który przed wyjazdem do Płocka żartował w swoim stylu, że muszą zdobyć ten puchar choćby dlatego, że klub świętuje właśnie 20-lecie, a oni cyklicznie co 5 lat odnoszą prestiżowe sukcesy. W 1975 roku był pamiętny awans do ekstraklasy. w pięć lat później - brązowy medal mistrzostw Polski więc teraz przyszła pora na pucharowy triumf. Jak się potem okazało były to prorocze słowa naszego trenera i twórcy potęgi kieleckiego szczypiorniaka.
Rywalizacja o Puchar Polski toczyła się wówczas systemem turniejowym i gdy Korona jesienią przystępowała do pucharowych potyczek nikt nawet nie snuł planów o finalnym sukcesie. Kielczanie szli jednak jak burza, odprawiając z kwitkiem kolejnych rywali. Najpierw w listopadzie 1984 roku przed własną publicznością pokonaliśmy Lubliniankę oraz Stal Mielec, wraz z którą awansowaliśmy do kolejnej rundy. W rozegranym tuż przed Świętami Bożego Narodzenia w Krakowie turnieju ćwierćfinałowym "zgubiliśmy" tylko jeden punkt w remisowym spotkaniu ze Śląskiem i wraz z wrocławianami przeszliśmy dalej. Wreszcie w lutowym półfinale w Opolu, mimo absencji Zbigniewa Tłuczyńskiego, który wraz z reprezentacją przebywał właśnie na mistrzostwach świata grupy B w Norwegii, Korona odniosła komplet zwycięstw. Sporą niespodzianką była druga lokata gospodarzy, którzy w ten sposób wyeliminowali krakowskiego Hutnika. Tym samym odpadł jeszcze jeden groźny rywal w walce o Puchar Polski.

Zdobywcy pierwszego Pucharu Polski w historii kieleckiego szczypiorniaka

 W finale jaki w dniach 8-10 marca rozgrywano w Płocku, oprócz Korony oraz drugoligowej Gwardii zagrał jeszcze Śląsk oraz Posnania. W takiej stawce głównymi pretendentami do wywalczenia pucharowego trofeum były "siódemki" z Kielc i Wrocławia. Nieoczekiwanie terminarz sprawił, że spotkały się one w bezpośrednim spotkaniu już w pierwszym dniu turnieju. Jak się się potem okazało, właśnie ta konfrontacja decydowała o końcowym układzie tabeli finału Pucharu Polski. Po niezwykle dramatycznej walce kielczanie wygrali 23:22, a decydującego gola zdobył praktycznie równo z końcową syreną Zbyszek Tłuczyński, który w chwilę potem utonął w ramionach kolegów z drużyny. Wprawdzie był to dopiero pierwszy krok do wielkiego sukcesu, ale za to ten najważniejszy. Korona nie zaprzepaściła wielkiej szansy. W sobotę pokonała Gwardię Opole 21:19, zaś w niedzielę postawiła przysłowiową kropkę nad "i", pewnie pokonując Posnanię 24:18 i historyczny pucharowy sukces stał się faktem.  Radość była ogromna, bo przecież wywalczenie Pucharu Polski przekładało się także na przepustki do rozgrywek w europejskich pucharach, które przecież w Kielcach do tej pory nigdy nie gościły.
Wracając do płockiego turnieju, to do głównego trofeum "koroniarze" dołożyli jeszcze tytuł najskuteczniejszego strzelca, wywalczony z dorobkiem 23 goli zdobytych w trzech spotkaniach, przez Zbigniewa Tłuczyńskiego oraz laur dla najlepszego bramkarza imprezy, który przypadł Krzysztofowi Latosowi. Można więc było śmiało powiedzieć, że wtedy właśnie po raz pierwszy i jak się potem okazało nie ostatni płocka hala, nomen omen później odwiecznego i najgroźniejszego rywala w lidze, była miejsce wielkiego, radosnego święta kieleckiego sportu.
W finałowym turnieju o Puchar Polski przed 28 laty w zespole Korony grali: Krzysztof Latos, Jerzy Sowiński, Zbigniew Tłuczyński, Marek Przybylski (pozyskany z Neptuna Końskie), Roman Moneta, Jacek Szulc (pozyskany z ChKS Łódź), Antoni Zięba, Zdzisław Przybylik, Tomasz Stodulski, Dariusz Wcisło (pozyskany z Broni Radom) oraz Piotr Świgoń (pozyskany z MKS Toruń). Trenerem drużyny był oczywiście Edward Strząbała, któremu asystował wtedy Roman Trzmiel, zaś jej kierownikiem - Zbigniew Wdowicz.

niedziela, 14 kwietnia 2013

Dlaczego tak późno?

Koszykarze UMKS niestety pożegnali się z pierwszoligową stawką. Do końca jednak dzielnie walczyli z ogranym na tym szczeblu rozgrywek zespołem Znicza Pruszków, dwukrotnie ulegając różnicą zaledwie 2 punktów (70:72 i 73:75), a w łącznym bilansie play-out 1:3.
Szkoda, że z takim zacięciem jak na finiszu rozgrywek kieleccy koszykarze nie walczyli od początku sezonu, bo wtedy o ligowy byt mogliby być raczej spokojni...

Dziesiąty Puchar dla Kielc!

Piłkarze ręczni Vive Targi Kielce wywalczyli dziś w Legionowie Puchar Polski, w finałowym meczu pokonując odwiecznego krajowego rywala - "siódemkę" Orlenu Wisły Płock 28:27 (14:12). To jubileuszowe dziesiąte pucharowe trofeum w historii kieleckiego szczypiorniaka, a zarazem piąte z rzędu! Rywale tylko do przerwy dotrzymywali kroku drużynie trenera Bogdana Wenty, która w drugiej połowie szybko uzyskała bezpieczną przewagę i do końca meczu jej nie oddała. Przed mistrzami Polski teraz walka o obronę tytułu oraz półfinałowe potyczki w Lidze Mistrzów z Metalurgiem Skopje.
Oby z podobnym skutkiem jak dziś... 

sobota, 13 kwietnia 2013

Mueller coraz bliżej

Robert Lewandowski nadal zadziwia skutecznością na boiskach Bundesligi. Dziś zdobył gola już w jedenastym(!) kolejnym ligowym meczu i od magicznego rekordu należącego do słynnego Gerda Muellera brak mu już tylko pięciu spotkań "okraszonych" bramkami. By "Lewy" wyrównał ten już 43-letni rekord, musiałby zdobywać bramki do... końca obecnego sezonu.
Borussii pozostały spotkania z Mainz, Fortuną, Bayernem, Wolfsburgiem i Hoffenheim.

piątek, 12 kwietnia 2013

Jak "gasła" Korona, czyli... niegościnny Lubin

Początek był obiecujący, ale to co się działo potem na Dialog Arenie najlepiej przemilczeć. Lubin znów okazał się niegościnny dla piłkarzy kKorony, których wyjazdowa niemoc staje się powoli irytująca. Dziś po kwadransie wydawało się, że złocisto-krwiści mają szanse się przełamać i wreszcie po raz pierwszy w tym sezonie wygrać na stadionie rywala. Niestety z każdą minutą drużyna trenera Leszka Ojrzyńskiego prezentowała się coraz bardziej niemrawo. Dodatkowo zdołował naszych piłkarzy "strzał życia" Adriana Rakowskiego, a praktycznie dobił drugi gol zdobyty również uderzeniem z dystansu innego Adriana - Błąda. Na otarcie łez pozostało honorowe trafienie z ostatnich sekund gry, w którym największy udział miał... bramkarz Zagłębia Michał Gliwa. Poprawiło ono jednak tylko wynik, a nie opinie o słabiutkiej postawie piłkarzy Korony w tym spotkaniu.
Kolejny wyjazd i kolejna frustracja - znów zaczęło się nieźle, a skończyło... jak zawsze w tym sezonie. Porażąjące dla mnie jest to, że po meczu Leszek Ojrzyński stwierdził, że jego drużyna rozegrała... obiecujący mecz. Czyżby widok z trenerskiej ławki aż tak bardzo się różnił od spojrzenia z boku?

Z Koroną w tle

Nie brakowało kieleckich akcentów w dzisiejszym meczu T-Mobile Ekstraklasy w Szczecinie. Na przeciwko siebie stanęli byli szkoleniowcy Kolportera Korony: Dariusz Wdowczyk i Andrzej Woźniak. Pierwszy po korupcyjnej banicji od kilku tygodni jest trenerem Pogoni, zaś popularny "Książe Paryża" dba o formę bramkarzy łódzkiego Widzewa.
Jak przystało na starych dobrych znajomych panowie podzielili się punktami, jedną z bramek, w meczu zakończonym remisem 1:1, strzelił inny "ekskoroniarz", Edi Andradina, a jakby tych kieleckich akcentów było mało, na boisku wystąpili także Maciej Mielcarz, Hernani oraz Robert Kolendowicz. 

Tenisowy czeski film

To już polska specjalność, że prawie żadna z prestiżowych imprez sportowych nie może obyć się bez mniejszego bądź większego skandalu. Nie inaczej jest z rozgrywanym właśnie w katowickim "Spodku" turnieju tenisistek BNP Paribas Katowice Open. Otóż długo trzymano w tajemnicy wieść, że w nocy środy na czwartek sprzed chorzowskiego hotelu "Arsenal Palace" skradzione zostało BMW należące do triumfatorki Wimbledonu sprzed 2 lat, Czeszki Petry Kvitovej. Policja potwierdziła to dopiero dziś, gdy auto zostało odzyskane, a sprawcy zatrzymani. Na tym jednak wcale się nie skończyło. Otóż po paru godzinach wiadomość została jednak zweryfikowana i okazało się, że samochód rzeczywiście ukradziono czeskiej tenisistce, ale nie chodzi o Petrę Kvitową, lecz o... Evę Birnerovą 
Prawdziwy czeski film w śląskiej scenerii... 

Gran Derbi w finale?

Która liga lepsza? Bundesliga czy Primera Division? Odpowiedź dadzą półfinałowe mecze Ligi Mistrzów, w których dojdzie do niemiecko-hiszpańskich konfrontacji. "Polska" Borussia znów zagra z "królewskim" Realem, Bayern z "Dumą Katalonii". Lider Bundesligi kontra lider Primera Division oraz wicelider kontra wicelider. W Dortmundzie znów się cieszą, bo w fazie grupowej w meczach z Realem, zdetronizowani przed niespełna tygodniem mistrzowie Niemiec, "ugrali" aż 4 punkty. Walka o finał i przepustki na Wembley to jednak zupełnie inna "bajka". Jak potrafi grać "Barca" także nie trzeba nikogo przekonywać. Według bukmacherów faworytami są drużyny z Hiszpanii.
Czyżby więc w finale Champions League kolejne Gran Derbi i to o wyjątkową stawkę?

czwartek, 11 kwietnia 2013

Był taki mecz (51)

Derby Kielc, czyli zamknięta karta historii

Szczególnego uroku futbolowej rywalizacji dodają derbowe spotkania lokalnych rywali i nie ma w tym stwierdzeniu zbytniej przesady. Najlepiej wiedzą o tym nieco starsi kieleccy kibice, którzy miesiącami czekali na te wyjątkowe mecze, niosące z sobą dodatkową dawkę adrenaliny oraz emocji. Dotyczyło to nie tylko trybun, ale także i boiska. Wspominałem już na swoim blogu zimowe derby Korony i Błękitnych o puchar wyzwolenia Kielc, a następnie puchar TPPR. Były one jedynie niewinną towarzyską potyczką, w porównaniu z konfrontacjami, w których gra szła o ligowe punkty.
Szczególnie w pamięci pozostały mi drugoligowe derby Kielc drużyn ze Ściegiennego i ówczesnej Al. Marszałka Koniewa (obecna ul. Szczepaniaka). Dziś bardzo ich brakuje w sportowym kalendarzu Kielc, a dawnym sympatykom Błękitnych, w głowie się nie mieściło, że miejsce stadionu ich ulubionej drużyny, w XXI wieku zajmie Arena Kielc, która stanie się "sportowym domem" odwiecznego lokalnego rywala.
Zanim jednak do tego doszło, Błękitni i Korona wielokrotnie grali ze sobą przy różnych okazjach. Na trwałe w historii kieleckiego futbolu, jak i mojej, jeszcze wtedy kibicowskiej pamięci, zapisały się pierwsze drugoligowe derby Kielc rozegrane na stadionie przy ul. Ściegiennego 29 sierpnia 1982 roku. Nawet schyłek wakacyjnej kanikuły nie przeszkodził kibicom by tłumnie wypełnić trybuny stadionu Błękitnych. Przypomniały się dawne mecze na tym obiekcie, kiedy to o miejsca na trybunach trzeba było... walczyć i to na długo przed pierwszym gwizdkiem arbitra. Dziś, gdy mamy do dyspozycji Arenę Kielc na 15,5 tysiąca jest problem z jej zapełnieniem. Wtedy przy okazji derbów byłoby to wprost nie do pomyślenia. Także w to sierpniowe popołudnie stadion przy Ściegiennego zapełnił się do ostatniego miejsca. Prasa następnego dnia pisała o 10-tysięcznej widowni oglądającej historyczne derby Kielc. Myślę, że nie tylko moje wątpliwości budziły wtedy doniesienia o 2-krotnie liczniejszej(!) publiczności na pamiętnych meczach Korony o awans do II ligi, 7 lat wcześniej na tym samym obiekcie.

Zwycięzcy pierwszych drugoligowych derbów Kielc - piłkarze Błękitnych
  Wracając do samego meczu, jak to często w przypadku derbów Kielc bywało, emocji na boisku było znacznie mniej niż tych towarzyszących otoczce spotkania. Za sprawą kibiców, którzy szczelnie obwiesili ogrodzenie boiska transparentami i flagami w żółto-czerwonych barwach, to piłkarze Korony mogli czuć się jak u siebie. Mimo to mecz zakończył się wygraną Błękitnych 1:0 (0:0). "Złotego" gola strzelił Marek Gniady w 75 minucie gry.
W drużynie Błękitnych, prowadzonej wtedy przez trenera Marka Górę grali: Zbigniew Śliwa, Andrzej Demko, Roman Szpakowski, Władysław Mróz, Zenon Zawada, Marek Gniady, Jerzy Fotfolc, Andrzej Wołowiec, Kazimierz Gazda, Władysław Starościak, Andrzej Reczko oraz Włodzimierz Wnętrzak i Marian Jusza. Z kolei w barwach Korony wystąpili: Jerzy Woźniak, Leszek Wójcik, Paweł Wolicki, Lech Nowak, Sławomir Wojtasiński, Andrzej Molenda, Marek Gruszewski, Marek Dulny, Mirosław Małolepszy, Mirosław Misiowiec, Henryk Kiszkis oraz Leszek Borycki i Leszek Śmiałowski. Na trenerskiej ławce Korony zasiadał Antoni Hermanowicz.
"Panowanie" Błękitnych w kieleckim futbolu trwało tylko do 10 kwietnia 1983 roku, kiedy to Korona w derbowym rewanżu górą była Korona, wygrywając 2:1 po bramkach Andrzeja Molendy i Leszka Wójcika. Honorowego gola dla Błękitnych strzelił Marian Jusza.
Łącznie w ciągu 11 lat (1982-1993) rozegranych zostało 12 drugoligowych derbów Kielc pomiędzy Błękitnymi i Koroną. Co ciekawe w ich łącznym bilansie padł idealny remis. Po 4 spotkania wygrywały obie drużyny, a również 4-krotnie padał wynik remisowy. Nawet drugoligowy derbowy bilans bramkowy Błękitnych i Korony również jest identyczny, gdyż obie drużyny strzeliły lokalnemu rywalowi po 10 goli.
Szkoda, żę w 2000 roku za sprawą likwidacji Błękitnych karta historii tych wyjątkowych spotkań piłkarskich została definitywnie zamknięta i nie zanosi się by kiedykolwiek w przyszłości miała zostać wzbogacona o rezultaty kolejnych drugoligowych potyczek obu drużyn.  

środa, 10 kwietnia 2013

Był taki mecz (50)

Niespodziewany brąz na 15-lecie

Drugi w ciągu trzech lat awans do ekstraklasy sprawił, że piłkarze ręczni Korony w sezonie 1978/79 nie grali już pod presją absolutnego debiutanta w gronie krajowej elity "siódemek". To była już nie ta drużyna, która, występowała gościnnie w Mielcu, w roli ucznia i przysłowiowego "chłopca do bicia", bez własnej hali i tak potrzebnego wsparcia kibiców. Miała też swoje "gwiazdy" - braci Zbigniewa i Andrzeja Tłuczyńskich, którzy w tym okresie byli etatowymi reprezentantami Polski. Mimo to, Koronie wcale nie było łatwo utrzymać się w lidze. Drużyna trenera Edwarda Strząbały do ostatniego dwumeczu z Grunwaldem w Poznaniu nie mogła być pewna ligowego bytu, a o tym jak wyrównana była wówczas stawka w ekstraklasie najlepiej świadczy fakt iż spadkowicza - Stal Mielec od czwartej Pogoni Szczecin dzieliły w końcowej tabeli rozgrywek zaledwie 2(!) punkty. Finisz naszej drużyny okazał się jednak imponujący, a przede wszystkim skuteczny. Zakończyliśmy rozgrywki na ósmym miejscu, wyprzedzając mielecką Stal oraz zdecydowanie najsłabszą w lidze Spójnie Gdańsk i mogliśmy się wreszcie poczuć prawdziwymi pierwszoligowcami. Nikt jednak nawet nie marzył o tym, że już kolejny sezon przyniesie sukces o jakim przez 15 lat, od czasu pojawiania się Iskry na sportowej mapie Polski, kielecka piłka ręczna mogła tylko pomarzyć.
W sezonie 1979/80 Korona ku zaskoczeniu wszystkich z beniaminka przeistoczyła się w trzecią siłę polskiego szczypiorniaka. Nie dała wprawdzie rady Hutnikowi Kraków, który obronił tytuł oraz wrocławskiemu Śląskowi, ale brąz w Kielcach przyjęto niczym mistrzostwo Polski. Jako kibic miałem tę satysfakcję, że nie tylko oglądałem wszystkie mecze Korony w hali ZBS przy ul. Jagiellońskiej, ale także dopingować drużynę w kilku wyjazdowych spotkaniach m. in. z Hutnikiem i Anilaną.
Znów jak to miało miejsce w poprzednim sezonie o wszystkim zadecydował znakomity finisz naszych szczypiornistów. On właśnie najbardziej utkwił mi w pamięci z tamtego historycznego sezonu. Najpierw kapitalny dwumecz przy Jagiellońskiej z Hutnikiem, kiedy to Korona w "Jaskini lwa" odebrała mistrzom Polski aż 3 punkty wygrywając w sobotę 28:27, a następnego dnia po dramatycznej końcówce remisując 29:29. To właśnie wtedy popularny "Riva" czyli Zdzisław Przybylik, nie dał porzucać sobie asowi z Nowej Huty, niezapomnianemu bombardierowi nie tylko Hutników, ale i reprezentacji Polski, Alfredowi Kałuzińskiemu, praktycznie wyłączając go z gry. W ataku brylowali rzecz jasna bracia Tłuczyńscy, a i skrzydłowi - Antoni Zięba i Włodzimierz Sabatowski  okazali się nie gorsi od Jerzego Garpiela czy Zbigniewa Gawlika.

Brązowi medaliści z trenerem Edwardem Strząbałą i moim szefem z działu sportowego "Słowa"oraz nauczycielem zawodu red. Mieczysławem Kaletą
 Kolejny krok ku podium Korona uczyniła tydzień później, dwukrotnie pokonując w Opolu zawsze bardzo niewygodnego dla naszych piłkarzy ręcznych rywala Gwardię 25:23 i 26:23. Wszystko więc rozstrzygało się w ostatniej kolejce, kiedy to do Kielc przyjechała Pogoń. Wprawdzie zabrzanie do potentatów ekstraklasy się nie zaliczali, ale mieli już w swoim dorobku brązowy i srebrny medal MP i byli naprawdę bardzo solidnym ligowcem, prezentując twardy śląski szczypiorniak. Ileż to nerwów napsuł kieleckim kibicom kapitalnymi interwencjami w bramce Andrzej Igielski, czy też silny niczym tur kołowy Marek Kąpa. Po sobotnim zwycięstwie Korony 30:27 i niedzielę padł tylko remis 27:27, ale jak się okazało to wystarczyło, by kieleccy piłkarze ręczni w końcowej tabeli Grunwald Poznań oraz Wybrzeże Gdańsk i cieszyli się z historycznego, pierwszego medalu mistrzostw Polski, który przy dzisiejszych osiągnięciach "siódemki" Vive Targi Kielce wydaje się "błahostką", jednak wtedy był ogromnym sukcesem całego kieleckiego sportu, który w grach zespołowych seniorów nie miał wcześniej na podium swojego reprezentanta. Rangę brązowego medalu dodatkowo podkreślał jeszcze indywidualny wyczyn Zbyszka Tłuczyńskiego, który z dorobkiem 269 goli w 36 spotkaniach został królem strzelców ekstraklasy. A wszystko to zbiegło się z jubileuszem 15-lecia powstania Klubu Sportowego Iskra, który w 1973 roku przekazał sekcję szczypiornistów i... szczypiornistek do Korony.
W całym sezonie 1979/80 "siódemka" Korony wygrała 18 spotkań, 6-krotnie remisowała, doznając 12 porażek.  Brązowe medale zawisły na szyjach: Eugeniusza Szukalskiego, pozyskanego z radomskiej broni reprezentanta Polski juniorów, Wiesława Goliata, Stefana Tatarka, Zbigniewa Tłuczyńskiego, Andrzeja Tłuczyńskiego, Jana Piotrowicza, Marka Boszczyka, Romana Monety (przyszedł do Kielc z MDK Bochnia), Antoniego Zięby, Włodzimierza Sabatowskiego,  Zdzisława Przybylika oraz Zbigniewa Orlińskiego. Funkcję kierownika kieleckiej drużyny sprawował były piłkarz ręczny Iskry, Zbigniew Wdowicz.
Wkrótce miną 33 lata od tego spektakularnego sukcesu. Czas robi swoje i nie oszczędza też rodziny kieleckiego szczypiorniaka. Wielka szkoda, że niestety nie ma już wśród nas Edwarda Strząbały, Antoniego Zięby, Zdzisława Przybylika czy Włodzimierza Sabatowskiego

wtorek, 9 kwietnia 2013

Cuda się zdarzają!

Kiedy po upływie regulaminowych 90 minut Borussia przegrywała w Dortmundzie z hiszpańską Malagą 1:2, chyba nikt już nie wierzył w awans gospodarzy do półfinału Ligi Mistrzów. Tymczasem zdetronizowani przed kilkoma dniami przez Bayern Monachium mistrzowie Niemiec, dokonali prawdziwego futbolowego cudu. Dwa gole w dwie minuty i to w meczu o taką stawkę, to po prostu coś niewiarygodnego. Zespół BVB nokautującym finiszem wyeliminował hiszpańską Malagę, wygrywając 3:2, a realny udział w tym historycznym zwycięstwie miał Robert Lewandowski, który po raz kolejny wpisał się na listę strzelców.
Wprawdzie od ponad 20 lat bezskutecznie czekamy na awans naszej klubowej drużyny, choćby do fazy grupowej Champions League, ale tę fatalną passę choćby częściowo zrekompensują występy polskiego tio Łukasz Piszczek - Jakub Błaszczykowski - Robert Lewandowski w półfinałach, a może nawet i w finale Ligi Mistrzów.

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Korupcyjna klątwa?

Spore zamieszanie wywołały piątkowe doniesienia jednej z firm bukmacherskich o rzekomym "ustawionym" meczu I ligi Arka - Zawisza. Prezes PZPN Zbigniew Boniek zawiadomił nawet szefa UEFA Michela Platiniego oraz komendanta głównego Policji o możliwości niesportowej gry. Zmieniono też wcześniej wyznaczonego arbitra, a do Gdyni udał się specjalny obserwator. I udało się, bo do spodziewanej "ustawki" nie doszło.
Tymczasem dziś "Przegląd Sportowy" ujawnił inną trącącą niesportową grą sytuację, tym razem na boiskach ekstraklasy. Otóż na dwie godziny przed sobotnim spotkaniem Jagiellonii z Pogonią na jednym z bukmacherskich forów pojawił się post z poradą postawienia na dwa zdarzenia w meczu: rzut karny i czerwoną kartkę. Mnożony kurs wynosił 12:1. Oznacza to, że stawiając 100 złotych na te dwa zdarzenia na czysto można było zarobić 1100 złotych! I co? Porada okazał się trafna. Z boiska wyleciał Emil Noll z Pogoni, a wcześniej doszło do kuriozalnej sytuacji z rzutem karnym, podyktowanym za umyślne zagranie ręką stojącego w murze innego "portowca" Maksymiliana Rogalski. Czy to mógł być tylko przypadek?
Wprawdzie nikt nikogo za rękę nie złapał i trudno beznadziejnie głupią porażkę Pogoni tłumaczyć tylko i wyłącznie korupcyjną "klątwą" prześladującą ich trenera Dariusza Wdowczyka, ale coś tu za dużo tych przypadkowych zbiegów okoliczności. 
Gdy wszystkie "oczy prawa" patrzyły na Gdynię, cuda działy się w.. Białymstoku.

Był taki mecz (49)

Tęcza kontra... olimpijczycy

Nieczęsto się zdarza, by w drugoligowych rozgrywkach uczestniczyli reprezentanci Polski, a na dodatek olimpijczycy. Tak właśnie było w sezonie 1972/1973, kiedy to nieoczekiwanie z pierwszej ligi została zdegradowana bardzo mocna kadrowo Legia. Nic więc dziwnego, że wizyta drużyny z Łazienkowskiej wywołała w Kielcach niebywałe wręcz zainteresowanie. Takich tłumów jakie 3 grudnia 1972 roku wieczorem pojawiły się na trybunach hali-widowiskowo sportowej kultowy kielecki obiekt przy ul. Waligóry (obecna Żytnia) nie pamiętał. Frekwencja kibiców była porównywalna chyba tylko do tej z pamiętnego bokserskiego meczu Błękitnych z legionistami, rozegranego dwa lata wcześniej, które ostatnio wspominałem już na moim blogu. I mnie z trudem udało się wcisnąć do hali. O siedzącym miejscu nie było co marzyć, nawet na kilkadziesiąt minut przed rozpoczęciem spotkania. Pozostawały więc tylko... schody i to gdzieś pod samym dachem hali na wysokości 21 rzędu. Warto było jednak znieść te wszystkie niedogodności by zobaczyć na żywo najlepszych wówczas polskich koszykarzy.  Drużynę Legii prowadził wówczas znakomity niegdyś koszykarz, reprezentant Polski, a potem trener Andrzej Pstrokoński, który właśnie powrócił do męskiego basketu po kilkuletniej pracy szkoleniowej z kobietami. W talii swoich "asów" miał nie byle kogo bo między innymi trójkę olimpijczyków z Monachium - Jana Dolczewskiego, Waldemara Kozaka oraz Grzegorza Korcza (reprezentacja Polski zajęła na tych igrzyskach 10 lokatę w gronie 167 rywalizujących drużyn narodowych). Wprawdzie Waldemar Kozak występował już w kieleckiej hali w jednej z edycji organizowanego przez OZKosz. turnieju "O Puchar Gór Świętokrzyskich", ale przecież mecz ligowy to zupełnie inna "bajka" niż towarzyska pokazówka. W stołecznym zespole grali wówczas ponadto nie mniej znani na krajowych parkietach: Adam Wielgosz, Bogdan Sieradzan, Jerzy Frołów, Ryszard Żurek, Ryszard Glac, Tomasz Tybinkowski i Włodzimierz Bryja.


Koszykarze Tęczy z trenerem Janem Kmiecikiem
Tęcza przystępowała do tego meczu jako czwarty zespół poprzednich rozgrywek. To sprawiało, że niektórym marzyła się niespodzianka w postaci wygranej z wielkim faworytem. Mimo niesamowitego wręcz dopingu podopieczni trenera Jana Kmiecika niewiele mogli jednak wskórać w konfrontacji z koszykarskim gigantem. Legia pewnie wygrała 93:70, choć pamiętam, że były w tym spotkaniu okresy równorzędnej gry, kiedy to Tęcza wznosiła się na same wyżyny swych możliwości. Dopiero w ostatnich minutach gdy nasi koszykarze nieco opadli z sił górę wzięła rutyna warszawiaków. W rewanżu z kielczanami we własnej hali legioniści pewnie wygrali  84:56. Stołeczna drużyna przynajmniej o klasę przewyższała jednak wszystkich drugoligowych rywali i dokonała wówczas nie lada wyczynu, wygrywając komplet 22 spotkań w drugoligowym sezonie i po rocznej "banicji" powróciła do krajowej elity.
W drużynie kieleckiej Tęczy występowali wówczas: Benedykt Bądel, Wit Chamera, Krzysztof Biskupski, Tadeusz Blauth, Ireneusz Dereniewicz, Mirosław Domagała, Roman Kędzierski, Leszek Kurkowski, Krzysztof Marchel, Janusz Schmeidel, Mirosław Wojciechowski i Andrzej Tłuczyński, który nota bene w niespełna 2 lata później trafił na czas służby wojskowej do drużyny Legii i występował na parkiecie u boku większości rywali z tego pamiętnego grudniowego meczu w kieleckiej hali.

niedziela, 7 kwietnia 2013

Biało-czerwona niedziela

To była bardzo dobra niedziela dla polskich sportowców. Nasze młode siatkarki po prawdziwym horrorze wywalczyły tytuł mistrzyń Europy kadetek, pokonując w finale Włoszki 3:2. Mimo iż rozpoczęły od dwóch przegranych setów, zdołały odrobić straty, a tie-break rozstrzygnęły na przewagi wynikiem 18:16!. 
Z kolei piłkarze ręczni zrobili dziś poważny krok w drodze do finałów przyszłorocznych mistrzostw Europy w Danii. W Ergo Arenie "biało-czerwoni" zrewanżowali się Szwedom za czwartkową dotkliwą porażkę w Malmoe 21:28 i pokonali "siódemkę" Trzech Koron 22:18. Te dwa punkty mogą okazać się kluczowe dla drużyny Michaela Bieglera.
Parę godzin wcześniej cieszyliśmy się z ważnego zwycięstwa polskich tenisistów Pucharze Davisa nad RPA 3:1, które przybliżyło nas do elitarnej grupy światowej tych prestiżowych rozgrywek

Zdobyli Pruszków!

Wielka szkoda byłaby, gdyby koszykarzom UMKS Kielce nie udało się utrzymać wśród pierwszoligowców. Dziś podopieczni trenera Rafała Gila sprawili nie lada sensację, wygrywając w drugim meczu play-out w Pruszkowie ze Zniczem 71:64, doprowadzając nieoczekiwanie do wyrównania w bilansie dotychczasowych spotkań na 1:1. Gospodarzy z pewnością uśpiło nadspodziewanie gładkie i wysokie zwycięstwo w sobotę. Teraz w najbliższy weekend dwa mecze w Kielcach. Jeśli przy Żytniej UMKS wygra oba spotkania to utrzyma się w I lidze. Jeśli wygra choć jedno - wtedy na piąty decydujący mecz pojedzie do Pruszkowa. O trzeciej możliwości tak zwanego "czarnego scenariusza" nie wspomnę, bo lepiej nie zapeszać.
Dziś koszykarze UMKS przekonali się, że i ze znacznie wyżej notowanym w tabeli po rundzie zasadniczej Zniczem, można wygrać!

Wiosna im sprzyja

Zgodnie z oczekiwaniami piłkarze Korony wygrali z zamykającym tabelę zespołem GKS Bełchatów, ale na skromne 1:0 złocisto-krwiści musieli solidnie się napracować. "Brunatni" nawet grając przez blisko pół godziny w dziesiątkę, po wyrzuceniu z boiska bezmyślnego Patryka Rachwała, nie rezygnowali z walki o choćby jeden punkt i kilkakrotnie postraszyli Zbigniewa Małkowskiego. Kolejny bardzo dobry mecz rozegrał Maciej Korzym. Wprawdzie tym razem gola nie zdobył, ale to on wypracował kluczową sytuację bramkową Vlastimirowi Jovanoviciowi, który po 497(!) minutach po raz pierwszy na boiskach polskiej ekstraklasy "odczarował" bramkę Litwina Emilijusa Zubasa. Cieszy powrót na boisko po bardzo dłuuugiej przerwie Aleksandara Vukovicia.
Zimowa wiosna na razie sprzyja więc "koroniarzom", którzy pną się w górę tabeli...
 

sobota, 6 kwietnia 2013

Z podniesionymi głowami

Kłopoty hartują - tak najkrócej można by spuentować dzisiejszy mecz play-off piłkarek ręcznych KSS w Gdyni. Kielczanki, osłabione brakiem kilku kluczowych zawodniczek, nie wystraszyły się aktualnych mistrzyń Polski i stoczyły z Vistalem Łączpol wyrównany bój, który rozstrzygnął się dopiero w ostatnich sekundach meczu. Wynik 26:23 dla gdynianek zupełnie nie oddaje przebiegu spotkania, ani tym bardziej imponującej postawy drużyny trenera Pawła Tetelewskiego.
Porażka, jest porażką i nic tego nie zmieni, ale po tej dzisiejszej piłkarski ręczne KSS, które przecież od kilku miesięcy nie mogą liczyć na pensje z klubowej kasy, powinny wracać do Kielc z podniesionymi głowami.

"Lewy" goni Muellera

Dziś Robert Lewandowski rozpoczął mecz Borussii w Bundeslidze z Augsburgiem na ławce rezerwowych. Nie przeszkodziło mu to jednak wcale, by przedłużyć imponującą strzelecką passę. Popularny "Lewy" pojawił się na murawie w 52 minucie meczu, a na listę strzelców pisał się w ostatnich sekundach gry, pieczętując wygraną Borussii 4:2. Był to już dziesiąty(!) kolejny mecz Bundesligi, w który napastnik reprezentacji Polski pokonywał bramkarza rywala. Dzięki czemu Robert Lewandowski zrównał się w długości snajperskiej serii z Klausem Alofsem.
Przed "Lewym" już tylko legendarny Gerd Mueller, który w sezonie 1969/70 strzelał gole w 16 kolejnych meczach.

piątek, 5 kwietnia 2013

Mecz pod specjalnym nadzorem

Nie przypominam sobie podobnej sytuacji w polskim futbolu. Polski Związek Piłki Nożnej zawiadomił UEFA o "podejrzanym" meczu jaki w sobotę ma zostać rozegrany w I lidze. Chodzi o konfrontację bydgoskiego Zawiszy z Arką Gdynia, która ponoć cieszy się szczególnym zainteresowaniem... graczy w zakładach piłkarskich.Całe zamieszanie rozpoczęło się od tego, że jedna z firm bukmacherskich zasygnalizowała piłkarskiej centrali zaniepokojenie wysokością stawek, ewentualnych zdarzeń boiskowych, na które zostały poczynione zakłady, jak również ich ilością. W konsekwencji prezes PZPN, Zbigniew Boniek, powiadomił o całej sprawie prezydenta UEFA, Michela Platiniego.O zagrożeniu poinformowano także prezesów klubów Arki i Zawiszy, jak również... Komendanta Głównego Policji. Ponadto na mecz do Bydgoszczy wysłany zostanie specjalny obserwator PZPN.
Jak widać i na korupcję w futbolu są sposoby, bo nie wierzę by w tych okolicznościach mogło dojść do kolejnej odsłony piłkarskiego pokera, tym razem w pierwszoligowym wydaniu...
.

Deja vu w ekstraklasie

Dzisiejszą decyzją Rady Nadzorczej Ekstraklasy S.A. od przyszłego sezonu rozgrywki naszej piłkarskiej ekstraklasy będą toczyć się według nowej, ale po części  "starej" formuły, która... nie sprawdziła się przed kilkunastu laty i po jednorazowym eksperymencie została wycofana. Otóż po rozegraniu pełnej, 30-meczowej rundy zasadniczej drużyny zostaną podzielone na grupę mistrzowską i spadkową. Ich dotychczasowy dorobek zostanie podzielony na pół i zaokrąglony do góry. Następnie każdy z zespołów rozegra dodatkowo po siedem meczów. Zespoły sklasyfikowane po fazie zasadniczej na miejscach 1-4 oraz 9-12 cztery razy zagrają u siebie i 3-krotnie na wyjeździe.
Podobny system obowiązywał już w ekstraklasie w sezonie 2001/2002. Wówczas szesnaście zespołów rywalizowało jesienią w dwóch równorzędnych grupach po osiem drużyn, a następnie po cztery najlepsze zespoły z obu grup tworzyły grupę mistrzowską walczącą o miejsca 1-8, zaś pozostałe - grupę spadkową walczącą o miejsca 9-16. Po rocznym eksperymencie powrócono do starej formuły.
Może i będzie ciekawiej, zwłaszcza w tej dodatkowej fazie sezonu, ale czy rzeczywiście wpłynie to na podniesienie poziomu i atrakcyjności naszej ligi. Śmiem wątpić, bo przecież ilość zazwyczaj nijak się ma do jakości. A dłuższe rozgrywki to i większe koszty, nie mówiąc już o układzie terminarza, który też z gumy nie jest...

czwartek, 4 kwietnia 2013

Po przerwie... potop

Już 30 lat polscy szczypiorniści czekają na wyjazdowe zwycięstwo na Szwedami i jeszcze... poczekają. Dziś w Malmoe nadzieje na korzystny rezultat trwały niewiele ponad pół godziny. Potem nastąpił prawdziwy "potop" i skończyło się na wyraźnej przegranej 21:28 (11:12). To pierwsza porażka zespołu Michaela Bieglera w eliminacjach do mistrzostw Europy 2014 w Danii. A dlaczego przegraliśmy? Mecz piłki ręcznej trwa 60 minut. Dla naszej drużyny dziś w Malmoe nie wiedzieć czemu skończył się... ponad 20 minut za wcześnie. Nasz niemiecki selekcjoner przyglądał się temu ze spokojem. Dla niego przecież docelową imprezą jest "Euro 2016", więc po co miałby się już teraz "spinać" i podejmować walkę razem z zespołem, jak czynił to choćby jego poprzednik Bogdan Wenta, za wszelką cenę motywując drużynę do walki "na całego". A to co dziś w obronie wyczyniał Kubisztal najlepiej pominąć milczeniem.
Efekt był łatwy do przewidzenia, bo rywal to klasowy zespół ze ścisłej europejskiej czołówki, a mecz sam się niestety nie wygra.

Był taki mecz (48)

Legia niczym magnes

Warszawską Legię można lubić bądź nie, jednak każda wizyta sportowców stołecznego klubu w Kielcach działała na kibiców niczym przysłowiowy magnes. Dotyczyło to nie tylko piłki nożnej czy koszykówki, a także, a może nawet przede wszystkim, boksu. Tak było właśnie w 1969 roku, gdy do hali widowiskowo-sportowej zawitali mistrzowie pięści z Łazienkowskiej. O zdobyciu biletów na to spotkanie można było tylko pomarzyć, a kto wie czy nie więcej widzów, co wewnątrz, zgromadziło się przed kielecką halą, by nasłuchiwać odgłosów z ringu, żywiołowej reakcji kibiców oraz komunikatów spikera, ogłaszającego wyniki poszczególnych walk oraz aktualny rezutat spotkania. Atmosfera była niesamowicie gorąca. Każda wygrana naszego wywoływała prawdziwą euforię, która niosła się daleko od centrum Kielc. Niestety byłem zbyt młody by marzyć o dostaniu się do hali na boks, który wtedy był widowiskiem dla dorosłych, ale niedzielny spacer z ojcem nie mógł oczywiście ominąć ulicy Waligóry, gdzie emocje sięgały zenitu.
Legia była zdecydowanym faworytem spotkania. W pierwszej rundzie w stolicy (sezon wyjątkowo trwał wtedy aż 2 lata, a w ekstraklasie boksowało wówczas aż 12 drużyn. Błękitni byli beniaminkiem w tej stawce i szczytem ich marzeń było zachowanie ligowego bytu. Potwierdziła to dobitnie pierwsza runda, w której nasza drużyna wygrała zaledwie trzy spotkania z jedenastu i na półmetku rywalizacji była przedostatnia. W stolicy Legia z wieloma gwiazdami w składzie rozbiła kielczan 16:4 (na mecz składało się wówczas dziesięć 3-rundowych pojedynków w rożnych kategoriach wagowy, w których za każde zwycięstwo drużyna otrzymywała 2 punkty, a za remis - 1).
 
Drużyna pięściarzy Błękitnych z lat 60-tych
 Tymczasem w rewanżu to Błękitni spuścili lanie 21-krotnym drużynowym mistrzom Polski w boksie, zwyciężając pewnie 14:6. Jak ogromnego kalibru była to niespodzianka? Wystarczy powiedzieć, że w zespole Legii boksowali wówczas między innymi tak znakomici i utytułowani pięściarze, medaliści igrzysk olimpijskich mistrzostw świata ui Europy jak choćby Zbigniew Grudzień, Jan Szczepański, Wiesław Rudkowski, Jan Gałązka czy Janusz Gortat, nota bene ojciec naszego jedynaka w zawodowej lidze koszykarzy NBA, Marcina Gortata. Co więcej, w kieleckim zespole nie boksował już przecież "Czarodziej ringu" Leszek Drogosz, który przed rozpoczęciem sezonu 1968/69 definitywnie zakończył jakże bogatą w sukcesy karierę sportową. Schedę po nim przejęli między innymi Witold Stachurski, Marian Treliński, Marek Kudła, Ryszard Bęben, Marian Tusznio , Czesław Bielecki oraz Tadeusz Wątroba. Jakże daleko im było jednak do gwiazd z klubu z Łazienkowskiej. Kielczanie niesieni jednak ogromnym dopingiem sprawili nie lada sensację. Obcy przecież sobie kibice, dopingujący naszą drużynę przed halą, rzucali się sobie w ramiona. To było wprost niesamowite i choć miało to miejsce blisko 44 lata temu zostało do dziś w mojej pamięci.
Błękitni na tyle podbudowali się sukcesem nad Legią, że okazali się prawdziwą rewelacją rozgrywek ekstraklasy w 1969 roku. Wygrali jeszcze cztery inne spotkania oraz jedno zremisowali i pewnie utrzymali się w krajowej elicie kończąc ten 2-letni sezon na 9 pozycji. Do II ligi spadły wówczas Polonia Gdańsk i ŁTS Gliwice, a kielczanie wyprzedzili w tabeli jeszcze drużynę BBTS Bielsko, lepszym bilansem małych punktów.Mistrzem Polski oczywiście została drużyna Legii, wyprzedzając w tabeli Turów Bogatynia oraz Hutnika Nowa Huta.

Polak potrafi!

Mimo, iż finałowy turniej "Euro 2012" przeszedł do historii ponad 9 miesięcy temu, jak ujawnił "Super Express" dla dyrektora spółki "Euro 2012 Polska", Adama Olkowicza "igrzyska" nadal trwają. Wciąż pobiera on bowiem z UEFA pokaźną jak na nasze realia pensję, zajmując się oficjalnie rozliczaniem imprezy. Widać nie specjalnie mu z tym pilno, bo współgospodarze turnieju Ukraińcy uporali się obrachunkami turnieju już we wrześniu ubiegłego roku. Doszło nawet ponoć do tego, że Europejska Federacja postawiła ponoć ultimatum, że jeśli w czerwcu spółka nie zakończy działalności, to jej finansowanie będzie musiał przejąć na siebie... PZPN. 
Pan dyrektor nic sobie z tego nie robi, bo przecież on "robi swoje", czyli... "swoje bierze"...

środa, 3 kwietnia 2013

Gdzie ci dżentelmeni?

Niecodzienny mecz piłkarski odbył się dziś w Grodzisku Wielkopolskim. Na przeciwko siebie stanęły Reprezentacja Polski Kobiet oraz... pierwszoligowa "jedenastka" Warty Poznań. Jak można było się spodziewać górą byli panowie, którzy rozgromili "słabą płeć" aż 10:0!
Wynik, wynikiem. Raczej dziwić nie może,  ale nasuwa się refleksja, że prawdziwych dżentelmenów chyba rzeczywiście już nie ma. Zwłaszcza w stolicy Wielkopolski...

Dłużnicy nie pograją!

Najwyższa Komisja Odwoławcza PZPN utrzymała zawieszenie licencji dla ŁKS na grę w I lidze. Oznacza to, że łodzianie nie mogą rozgrywać meczów na zapleczu Ekstraklasy do czasu spłaty długów lub porozumienia się z wierzycielami. To konsekwencje zaległości łódzkiego klubu wobec byłych piłkarzy Roberta Sieranta, Cezarego Stefańczyka, Tomasza Nowaka, Damiana Seweryna oraz Seweryna Gancarczyka.
Nareszcie skończyło się więc pobłażanie dla futbolowych dłużników i czasy gdy w PZPN wszystko można było "załatwić"...

Był taki mecz (47)

Historyczny gol Karkuszewskiego

10 sierpnia 1975 roku to data, która na trwałe zapisała się nie tylko w historii kieleckiego futbolu, ale także i mojej kibicowskiej pamięci. Nic dziwnego, bo przecież tego dnia piłkarze Korony rozgrywali pierwsze spotkanie na drugoligowych boiskach, a mnie oczywiście nie mogło zabraknąć na trybunach. Tłumy były wprawdzie chyba nieco mniejsze niż 13 lipca kiedy to po wygranej nad Lublinianką 3:2, Korona awansowała do II ligi, ale i tak już na godzinę przed pierwszym gwizdkiem próżno było szukać wolnego miejsca na stadionie Błękitnych. Tam bowiem Korona rozpoczynała drugoligową przygodę, gdyż jej obiekt mieszczący się przy ul. Mielczarskiego, który wspominałem w kilku wcześniejszych wpisach, właśnie przestał istnieć, a na jego miejscu wyrosła potem jedna z fabrycznych hal FŁT Iskra.
Mimo iż od historycznego awansu Korony nie minął nawet miesiąc na boisko przy Ściegiennego wybiegła odmieniona drużyna żółto-czerwonych. Działaczom udało się bowiem sfinalizować kilka znaczących transferów. Po raz pierwszy w oficjalnym meczu w barwach Korony zagrali wówczas pozyskani z KSZO Ostrowiec bardzo solidny lewy obrońca Bogusław Wyrębkiewicz i prawdziwy łowca goli w III lidze, Henryk Kiszkis, filigranowy pomocnik Błękitnych Tadeusz Gromulski oraz skrzydłowy Radomiaka Wiesław Popławski, który z racji bardzo widowiskowej i przebojowej gry szybko stał się i moim ulubieńcem. Nie wspominany kwartet "nowych" był jednak bohaterem inauguracyjnego meczu Korony w II lidze z Uranią Ruda Śląska. W głównej roli wystąpił szybki i ruchliwy niczym "żywe srebro", Stanisław Karkuszewski. Choć był o głowę niższy od rosłych obrońców śląskiej drużyny, na skrzydle mijał ich niczym slalomowe tyczki. To on w 73 minucie spotkania sprawił, że żółto-czerwony tego popołudnia stadion przy ul. Ściegiennego oszalał z radości.  Ten historyczny - pierwszy gol Korony w II lidze - był o tyle ważny, że dał naszej drużynie również historyczną - pierwszą wygraną w wyższej klasie rozgrywkowej.

Strzelec pierwszej bramki dla Korony w II lidze Stanisław Karkuszewski
W meczu przeciwko Uranii Ruda śląska, wygranym 1:0 Korona, prowadzona oczywiście przez trenera Bogumiła Gozdura,  wystąpiła w następującym składzie: Marian Puchalski - Czesław Palik, Jan Majdzik, Waldemar Toborek, Bogusław Wyrębkiewicz - Tadeusz Gromulski, Bogumił Herman, Wiesław Popławski - Henryk Kiszkis, Andrzej Jung, Stanisław Karkuszewski. Ponadto grał jeszcze Ryszard Mastalerz, który w 69 minucie zmienił Andrzeja Junga.
Nic dziwnego, że po tym zwycięstwie wśród kieleckich kibiców zapanowała prawdziwa euforia. Wszyscy liczyli, że Korona, mimo iż była przecież beniaminkiem włączy się do walki o czołowe lokaty na zapleczu ekstraklasy. Oczekiwania te po części potwierdził także pierwszy wyjazdowy mecz żółto-czerwonych - ze Spartą w Zabrzu. Relacji z tego spotkania słuchałem z kolegami w radiu i gdy już w 7 minucie gol Henryka Kiszkisa dał naszej drużynie prowadzenie, radość była ogromna, niczym na stadionie. Korona wprawdzie nie zdołała "dowieźć" zwycięstwa do końca ale remis z ogranymi w II lidze Ślązakami i to na ich stadionie nie był zły, a ja już nie mogłem doczekać się kolejnych drugoligowych emocji. Nic dziwnego, bo przecież do Kielc przyjeżdżał jeden z głównych faworytów rozgrywek, prowadzony przez Antoniego Piechniczka zespół BKS Stal Bielsko-Biała. Gdy już w 3 minucie Andrzej Jung pokonał... późniejszą gwiazdę reprezentacji Polski, Widzewa czy FC Porto Józefa Młynarczyka, zanosiło się na ogromną sensację. Niestety Koronie zabrakło w końcówce boiskowego cwaniactwa. Rywale z premedytacją wykorzystali dwa błędy naszej defensywy i przyszła pierwsza drugoligowa porażka 1:2, która jak się potem okazała dała początek czarnej serii aż sześciu kolejnych przegranych Korony.

wtorek, 2 kwietnia 2013

Kielecki "rodzynek" u Bieglera

Powołania graczy Vive Targów Kielce do reprezentacji Polski piłkarzy ręcznych nikogo już specjalnie nie dziwią, ani też zbytnio nie ekscytują. Nasza "siódemka" nie tylko rządzi przecież ekstraklasą, ale systematycznie zbliża się do europejskiej czołówki. W "szesnastce" powołanej przez Michaela Bieglera na zbliżające się mecze ze Szwedami w eliminacjach mistrzostw Europy 2014 znalazło się jedno nazwisko, które mnie szczególnie ucieszyło. To Paweł Podsiadło - blisko 2 lata temu został wyparty ze składu mistrza Polski przez gwiazdy sprowadzone spoza Kielc. Jest prawdziwym "rodzynkiem" naszego lokalnego szczypiorniaka, rodowitym kielczaninem, wychowankiem zespołu Vive, wraz z którym wywalczył 2 złote, 1 srebrny i 2 brązowe medale mistrzostw Polski oraz 4-krotnie sięgał po Puchar Polski. Teraz z powodzeniem radzi sobie na parkietach ligi francuskiej, w barwach Selestat Alsace HB.
Trzymam kciuki za Pawła, by na dłużej zadomowił się w naszej narodowej reprezentacji, a w 2016 roku był jej kluczową postacią podczas mistrzostw Europy, rozgrywanych w polskich halach. 

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Mentalność "Wdowca"

Pewnie nie tak, były trener m.in. Kolportera Korony, Dariusz Wdowczyk wyobrażał sobie powrót po 5-letniej banicji na trenerską ławkę w ekstraklasy. Jego nowi podopieczni z Pogoni, mimo atutu własnego stadionu, nie mieli zbyt wiele do powiedzenia w konfrontacji z "Kolejorzem", gładko ulegając 0:2 i pozostawiając delikatnie mówiąc kiepskie wrażenie. Nie poprawiło go nic a nic pomeczowe stwierdzenie "Wdowca": "Tej drużynie nie brakuje umiejętności. Problemy tkwią w mentalności". 
Bo przecież czyja to rola, jak nie trenera, by tą mentalność w zespole pobudzić?