Mistrzowskie pożegnanie z Jagiellońską
Dziś gdy Kielce szczycą się jedną z najlepszych drużyn piłkarzy ręcznych w
Europie, a chętnych do oglądania najatrakcyjniejszych spotkań
"siódemki" jest o wiele wiele więcej niż może pomieścić Hala
Legionów, aż się wierzyć nie chce, że jeszcze niespełna 40 lat temu kielczanie
radowali się gdy oddawano do użytku rozbudowaną halę przy Zespole Szkół
Budowlanych przy ul. Jagiellońskiej 90. To nieważne, że nominalnie była ona w
stanie przyjąć zaledwie 600 najzagorzalszych fanów szczypiorniaka. I tak na
najatrakcyjniejszych spotkaniach ekstraklasy udawało się do niej "wtłoczyć
blisko tysiącowi "szczęśliwców", a ze względów bezpieczeństwa,
nauczeni pamiętnym szturmem kibiców podczas drugoligowego meczu na szczycie
Korony z Gwardią Opole, drzwi obiektu otwierano zaledwie na dwa kwadranse i to
na 90 minut przed rozpoczęciem spotkania. Klimat w tej "jaskini lwa"
był trudny do opisania. Już nie chodzi o prawdziwą saunę jaką mieli zafundowaną
kibice, lecz o wyjątkową atmosferę na trybunach. Najlepsze drużyny w kraju obawiały
się wówczas wizyt w Kielcach, bo z żywiołowymi kibicami "na plecach"
naprawdę nie łatwo było grać, a w tym tumulcie nie tylko trudno było się
porozumiewać na boisku, a nawet skupić myśli.
Przez długich 12 lat właśnie Hala Budowlanych była "domem" kieleckich
piłkarzy ręcznych. Ileż tam było emocji, ileż niezapomnianych spotkań,
radosnych chwil, ale i porażek. Właśnie mija 28 lat od ostatniego ligowego
meczu, jaki piłkarze Korony rozegrali w hali przy Jagiellońskiej. Pożegnanie
wypadło naprawdę bardzo okazale, bowiem terminarz rozgrywek sprawił, że w
siódmej kolejce sezonu do Kielc przyjeżdżał mistrz Polski -
"siódemka" gdańskiego Wybrzeża naszpikowana gwiazdami szczypiorniaka.
Daniel Waszkiewicz, Bogdan Wenta, Zbigniew Plechoć, Zbigniew Urbanowicz, czy eks
koroniarz
Wiesław Goliat - to gracze, których starszym sympatykom piłki ręcznej
nie trzeba specjalnie przedstawiać, a już sama ich wizyta w Kielcach stanowiła prawdziwy
magnes dla kibiców. Warto przypomnieć, że Korona przystępowała do tego
spotkania jako zdobywca Pucharu Polski, więc określenie meczu mianem
"szczytu" ekstraklasy było jak najbardziej uzasadnione.
|
Kluczowi gracze "siódemki" Korony lat 80-tych (od lewej): Roman Moneta, Zbigniew Tłuczyński, Antoni Zięba, Zdzisław Przybylik. |
Wprawdzie przy Jagiellońskiej "padł" wcześniej już niejeden mistrz
Polski, jednak tym razem zanosiło się na arcytrudne zadanie dla
"koroniarzy", których po zaskakującym wyjeździe trenera
Edwarda
Strząbały do Egiptu, prowadził
Roman Trzmiel. W składzie naszych też prawdziwa
rewolucja. Do drużyny po zagranicznych wojażach wrócili wprawdzie
Jan
Piotrowicz i
Marek Boszczyk, zabrakło jednak
Andrzeja Tłuczyńskiego (wyjechał do
Francji), którego na kole miał zastąpić 19-letni wówczas
Dariusz Wcisło,
pozyskany z radomskiej Broni. To właśnie popularny „Kazik” okazał się
prawdziwym bohaterem tamtego meczu. Nie tylko niczym rutyniarz wyłączył z gry
Daniela Waszkiewicza, ale i okazał się prawdziwym postrachem dla gdańskich
bramkarzy, zapisując na swoim koncie aż tuzin goli. Mnie jaklo początkującemu wówczas dziennikarzowi sportowemu "Słowa Ludu" i "Przeglądu Sportowego", w pamięci z tamtego
meczu pozostały jeszcze twarde pojedynki
Marka Przybylskiego z
Bogdanem Wentą,
a młody „Koniu”, mocno dał się we znaki bombardierowi Wybrzeża. Kapitalnie w
naszej bramce spisywał się
Krzysztof Latos, który między innymi obronił cztery
rzuty karne (w tym Waszkiewicza oraz Wenty). Tradycyjnie jednak mózgiem zespołu
był
Zbigniew Tłuczyński. To na nim spoczywał ciężar rozgrywania akcji Korony i
trzeba przyznać, że robił to wręcz wybornie. Nic więc dziwnego, że w końcówce
spotkania gdy Korona objęła prowadzenie 33:29, wydawało się, że jest „po
meczu”. Kibice zaczęli już fetować kolejny ogromny sukces swoich pupili.
Wystarczyło jednak, by sędziowie w kontrowersyjnych okolicznościach odesłali na
ławkę kar
Zbyszka Tluczyńskiego, by obraz gry diametralnie się zmienił. Trzy
kolejne „ciosy” mistrza sprawiły, że na sekundy przed końcową syreną było już
zaledwie 33:32 dla kielczan. Wówczas kolejną kapitalną akcją na kole popisał
się
Darek Wcisło i chwilę potem utonął w ramionach kolegów z drużyny oraz
kibiców. Korona znów lepsza od mistrza Polski, i to jakiego mistrza. Przecież w
tamtym sezonie w rozgrywkach pucharowych gdańskie Wybrzeże dotarło przecież aż do
finału Pucharu Europy, w którym w dwumeczu musiało uznać wyższość Mataplasiki
Sabac.
A już w kilka dni później szczypiorniści Korony przenieśli się z
Jagiellońskiej na odlekło o kilkaset metrów obiekt przy Krakowskiej, gdzie w
nieoficjalnym meczu otwarcia 26 października 1985 roku pokonali krakowskiego
Hutnika 25:23. Warto dodać, że historycznego pierwszego gola w nowej hali
zdobył zapomniany już pewnie w Kielcach, pozyskany z łódzkiego ChKS,
Jacek
Szulc.