sobota, 25 stycznia 2014

Trener jak... ojciec

Bardzo mieszane uczucia pozostawił mi występ naszej narodowej "siódemki" w mistrzostwach Europy w Danii. Niby nie ma powodów do narzekań, bo przecież przed dwoma laty w Serbii przypadło nam dziewiąte miejsce, więc matematycznie poprawa jest, jednak w perspektywie polskiego "Euro", które już za niespełna dwa lata trudno o optymizm. Dlaczego? Jakoś nie widzę pozytywnych efektów pracy trenera Michaela Bieglera i zdania tego nie zmieniłem nawet po znakomitym występie przeciwko Szwedom. Europejska czołówka wyraźnie nam uciekła. Wielka czwórka turnieju w Danii była bezsprzecznie lepsza od biało-czerwonych, których siła opierała się jedynie na indywidualnych umiejętnościach poszczególny graczy, którzy przecież w piłkę ręczą grać potrafią, bo z powodzeniem radzą sobie, bądź radzili, w najmocniejszych europejskich ligach. 


 Nadal nie widzę jednak choćby zalążka zespołu, jaki udało się przed kilku laty  zbudować Bogdanowi Wencie i sięgnąć po wicemistrzostwo świata. Trudno się temu dziwić skoro niemiecki szkoleniowiec, mimo iż z naszym narodowym zespołem pracuje już blisko 2 lata nawet nie próbuje znaleźć z nim bezpośredniego kontaktu. Tłumacz, nawet najlepszy, nigdy nie zbuduje więzi na linii trener - drużyna, a bez niej trudno mówić o zgranej ekipie. To przecież jest postawą jakiegokolwiek sukcesu. Sztuka ta w przeszłości nie udała się już kilku o wiele lepszym warsztatowo od Bieglera szkoleniowcom, pracującym z reprezentacjami siatkarzy, siatkarek czy koszykarzy. Co najgorsze Niemiec nawet nie próbuje cokolwiek zmieniać, bo i po co skoro i tak co miesiąc kontraktowe pieniążki wpływają na jego konto. Dlatego też jakoś nie widzę biało-czerwonych na podium "Euro 2016". O ile nic się szybko nie zmieni, to mimo iż mamy naprawdę dobrych i perspektywicznych szczypiornistów, to bez prawdziwego "trenera ojca"ich wysiłek pójdzie na marne. Nie pomogą nawet najlepsi na Starym Kontynencie kibice, którzy już w Danii zasłużyli na mistrzostwo Europy.
Ta układanka musi być kompletna...