środa, 27 maja 2015

Kartka ze sportowego kalendarza (11)

Dramat na Piotrkowskiej

Sport to nie tylko zwycięstwa, porażki, sekundy, punkty, tabele, klasyfikacje. To także kompletnie nieprzewidywalne, pisane przez życie, scenariusze, za którymi kryją się ludzkie dramaty. Często nieznane nawet kibicom. Dziś mija dokładnie 17 lat od dnia, który kompletnie odmienił życie czołowego niegdyś polskiego kolarza, reprezentanta kraju na wiele międzynarodowych wyścigów, Mariusza Bilewskiego.
Wszystko rozegrało się 27 maja 1998 roku po południu na ulicy Piotrkowskiej w Łodzi, podczas rozgrzewki kolarzy przed II etapem "Wyścigu Solidarności". Wtedy to pod koła rozpędzonej grupy zawodników nieoczekiwanie wybiegła 9-letnia dziewczyna. Jadący wprost na nią Mariusz zachował na tyle zimnej krwi, że zdołał gwałtownym manewrem ominąć dziecko, jednak zahaczył o rękę dziewczynki i koziołkując kilkakrotnie w powietrzu wraz z rowerem, z całym impetem uderzył głową w krawężnik. Potem nieświadomy nawet tego, że został cichym bohaterem wyścigu, przez wiele dni, leżał w stanie śmierci klinicznej w łódzkim szpitalu, walcząc o życie, które bez chwili wahania poświęcił, by ratować dziewczynkę. On samego wypadku nie pamięta, choć moment ten wraca do niego codziennie jak jakiś koszmarny sen.
 
Mariusz podczas wyścigu na Hawajach w 1995 roku
 Ja też doskonale zapamiętałem ten dzień, gdy podczas redakcyjnego dyżuru w kieleckiej drukarni przy ul. Siennej dosłownie zmroziła mnie treść depeszy, która właśnie zeszła z taśm dalekopisu, donosząca o dramacie jaki rozegrał się w Łodzi z udziałem kolarza DEK Meble Cyclo-Korony. Mariusza znałem przecież praktycznie od momentu jego pojawiania się w kieleckim klubie, mając okazję wielokrotnie o nim pisać, relacjonować kibicom na łamach "Słowa Ludu" oraz "Przeglądu Sportowego" jego liczne wcześniejsze sukcesy z tytułami mistrza Polski na czele.
Walka Mariusza o odzyskanie pełni zdrowia i poukładanie sobie życia na nowo trwa nieprzerwanie do dziś. Choć na rower wsiada już tylko amatorsko, to nadal marzy, by być jak najbliżej ukochanego kolarstwa. W peletonie popularny "Warga" zawsze był prawdziwym "twardzielem", podziwianym przez rywali za odważną jazdę, często na granicy ryzyka. Takim też pozostał w codziennym życiu, pełnym jednak zupełnie innych problemów niż te kolarskie. Znając go tyle lat jestem przekonany, że i z nimi sobie poradzi...