poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Był taki mecz (53)

Stoper postrachem dla... bramkarzy

Dziś w moich sportowych retrospekcjach chcę cofnąć się o blisko 40 lat. Wtedy to właśnie, w sezonie 1978/79, piłkarze Błękitnych po 23 letniej przerwie wracali na drugoligowe boiska. Oczekiwana wobec drużyny trenera Bogumiła Gozdura były ogromne, bo przecież po degradacji Korony w 1976 roku, Kielce znów nie miały swojego reprezentanta na tym szczeblu rozgrywek. Nic więc dziwnego, że latem w klubie przy Ściegiennego solidnie przyłożono się do transferów. Wśród pozyskanych graczy znaleźli się głównie rutyniarze, ograni na ligowych boiskach. Byli to bracia Adam i Edward Lipińscy pozyskani ze stołecznej Gwardii, obrońca GKS Tychy, Józef Trójca oraz rosły napastnik szczecińskiej Arkonii, Marian Jusza. Ponadto z Korony do Błękitnych przeszedł doskonale znany kieleckim kibicom obrońca Bogusław Wyrębkiewicz, natomiast ze starachowickiego Staru - utalentowany młody bramkarz Józef Ziółkowski. Wszystko to sprawiło, że kielecki zespół od początku rozgrywek radził sobie nadspodziewanie dobrze, w niczym nie przypominając wystraszonego wyższą klasą rozgrywkową beniaminka. W pierwszej rundzie Błękitni wygrali 5 spotkań, 5 zremisowali, doznając zaledwie 5 porażek. Dzięki temu na półmetku rozgrywek z 15 punktami plasowali się na dobrym 7 miejscu i nic nie wróżyło smutnego finału tego sezonu.
 Mnie w pamięci z tamtej jesieni pozostały szczególnie dwa spotkania. Pierwsze z Cracovią rozgrywane w ulewnym deszczu, okupione fatalnym błędem w bramce Zbigniewa Śliwy, który przepuścił mokrą piłkę między nogami do siatki. Mimo to, Błękitni po kapitalnej walce potrafili wygrać to spotkanie 2:1. Emocje były tak wielkie, że w pewnym momencie kibice nie zważając na ulewny deszcz poskładali parasole, by móc oklaskiwać imponujące akcje gwardzistów w konfrontacji z "Pasami".

Roman Szpakowski (w środku), choć nominalnie stoper, był prawdziwym postrachem dla bramkarzy
 Drugie z tych szczególnych, myślę nie tylko dla mnie, spotkań z tamtego sezonu to konfrontacja przy Ściegiennego z Rakowem Częstochowa, wygrana przez kielczan 2:0. Daleko niosły się wtedy chóralne okrzyki spokojnych i cichych zazwyczaj sympatyków Błękitnych: "Szpaku, Szpaku". To pod adresem bezsprzecznego bohatera tego meczu - stopera kieleckiej drużyny, Romana Szpakowskiego, który dokonał wtedy nie lata wyczynu strzelając gola z rzutu wolnego zza... środkowej linii boiska, czyli z ponad 50(!) metrów. Gdyby wówczas filmowano mecze i gole, to ten na pewno pretendowałby do miana bram ki wszech czasów. Mnie przy tej akcji utkwiła w pamięci przede wszystkim pełna niedowierzania mina bramkarza Rakowa, Edwarda Boguckiego, który  najpierw wysunięty dobrych kilka metrów przed własną bramkę specjalnie nie szykował się do jakiejkolwiek interwencji, z wyraźnym lekceważeniem obserwując szykującego się do strzału Romka Szpakowskiego. W chwilę potem. obserwując wysoko szybującą piłkę, zaczął powoli na wszelki wypadek wycofywać się tyłem w kierunku bramki, by wreszcie widząc co się dzieje odwrócić się na pięcie i biec, by nadlatująca błyskawicznie piłka go nie przelobowała. W chwilę potem wraz z... futbolówką, która nota bene po drodze odbiła się od poprzeczki, wylądował w... siatce. Nie mniej zaskoczeni od rutynowanego bramkarza Rakowa byli chyba wszyscy piłkarze na boisku a także kibice, którzy dopiero po chwili kompletnej ciszy, zgotowali Romanowi Szpakowskiemu prawdziwą owację na stojąco. Popularny "Szpaku" w tym meczu jeszcze raz upokorzył z resztą niestety nie żyjącego już od blisko roku, Edwarda Boguckiego, pokonując go również oczywiście strzałem z rzutu wolnego, tyle że już z nieco bliższej odległości, bo "tylko" ponad 30 metrów. Gole z meczu przeciwko częstochowianom były dla stopera Błękitnych pierwszymi, zdobytymi  na drugoligowych boiskach.
Roman Szpakowski nie tylko kapitalnie strzelał z rzutów wolnych. Potrafił także wygrywać pojedynki powietrzne w polu karnym i znakomicie główkować. O tym co popularny "Szpaku" znaczył on dla ówczesnej drużyny Błękitnych najlepiej świadczy fakt, iż jako stoper z 7 golami okazał się najskuteczniejszym strzelcem drużyny trenera Bogumiła Gozdura. Dla mnie jako częstego wówczas gościa na treningach kieleckich piłkarzy, nie było to szczególnym zaskoczeniem, bowiem doskonale znałem tajemnicę atomowych rzutów wolnych "Szpaka". Gdy drużyny schodziła do szatni po zajęciach on potrafił zostawać na boisku z jednym z bramkarzy i przez kolejnych kilkadziesiąt minut mozolnie "bombardować" bramkę z różnych miejsc boiska, także spoza jego połowy. Wtedy podczas meczu z Rakowem, naocznie przekonałem się, że powiedzenie "trening czyni mistrza" wcale nie jest pustym sloganem.
Druga część wspomnianego sezonu nie była już tak udana dla drużyny ze Ściegiennego. Wiosną Błękitni mimo wzmocnień z ekstraklasy - pomocnikiem Stali Mielec, Andrzejem Demko oraz napastnikiem Józefem Rosołem z Wisły Kraków - mocno spuścili z tonu, a zaledwie 11 wywalczonych punktów w rundzie rewanżowej nie wystarczyło niestety do utrzymania w szeregach drugoligowców. Trener Bogumił gozdur, który dwukrotnie wprowadzał kieleckie zespoły do II ligi, również dwukrotnie przeżywał z nimi smutny los degradacji.