środa, 31 lipca 2013

Kuciak i... Norwegowie uratowali Legię

To naprawdę duża sztuka - zagrać beznadziejny mecz, a mimo to wywalczyć korzystny wynik. Dokonali tego legioniści w pierwszym, wyjazdowym spotkaniu III rundy Ligi Mistrzów z Molde, zakończonym remisem 1:1. Legioniści powinni podziękować piłkarzom mistrza Norwegii, że już dziś wieczorem ni stracili szans i nadziei na grę w fazie grupowej Ligi Mistrzów czy też Ligi Europy. Gdyby nie ich indolencja strzelecka oraz dobra dyspozycja Dusana Kuciaka, tak by się pewnie stało. 


Skończyło się więc na jednym tylko straconym przed przerwą golu. W drugiej połowie zespół trenera Jana Urbana otrzymał jeszcze dwa prezenty od Norwegów, plasujących się na półmetku rozgrywek krajowych dopiero na 13(!) pozycji w lidze. Najpierw pozostawili oni bez jakiejkolwiek opieki Dwaliszwiliego, który bez trudu doprowadził do wyrównania, a na kwadrans przed końcem spotkania jeden z graczy gospodarzy na własną prośbę wyleciał z boiska. Legia była jednak dziś zbyt słaba, by wykorzystać liczebną przewagę i wygrać ten mecz.
W rewanżu przy Łazienkowskiej do awansu mistrzom Polski wystarczy więc nawet i bezbramkowy remis. Z taka grą jak dziś nawet i o to wcale jednak nie będzie łatwe...

Jak Probierz rozpracował "Barcę"

Nie ulega wątpliwości, że wtorkowy sparring gdańskiej Lechii z "Dumą Katalonii" był sportowym wydarzeniem. Wyjątkowa to przecież okazja oglądać w akcji najlepszego piłkarza świata Argentyńczyka, Leo Messiego, czy kreowanego na jego następcę w przyszłości Brazylijczyka Neymara. Wizyta na PGE Arenie futbolowych gwiazd, co zrozumiałe, mocno podgrzała nastroje wśród polskich kibiców, ale jak się okazuje nie tylko ich. Sensacyjny remis gdańszczan 2:2 z jedną z najlepszych klubowych drużyn świata najwyraźniej zbytnio nakręcił też trenera Lechii, Michała Probierza, który nie dość, że przez cały mecz zachowywał się przy ławce jakby jego drużyna walczyła akurat o klubowy Puchar Europy, to jeszcze jego pomeczowe stwierdzenie "Wiedziałem, że  Barcelona jest do ogrania" wprowadziło mnie w osłupienie, a wręcz niedowierzanie.


 Czyżby pan trener Probierz, uważany przez wielu za nadzieję polskiej myśli szkoleniowej, był na innym meczu? Nie widział z kim i o co gra jego drużyna. Nawet dla piłkarskiego laika oczywistym jest że treningowy sparring to coś kompletnie innego od spotkania o stawkę, a na dodatek przeciwko lechistom grała przecież, i to na luzie, na dobrą sprawę Barcelona B, a może nawet i C. Wynik takiego meczu jest więc praktycznie niewiele znaczący. No cóż, nie wypada psuć samozadowolenia wybitnemu szkoleniowcowi-taktykowi, ale jednak przydałoby mu się przynajmniej kilka wiader mocno schłodzonej wody, na głowę.
I jeszcze jedna refleksja po wizycie "Dumy Katalonii" w Gdańsku. Niby wszystko było pięknie, kibice przygotowali ładną oprawę na powitanie Messiego i spółki, wielu z nich przybrało barwy Barcelony. Byli jednak i tacy, którzy idiotycznymi, wulgarnymi przyśpiewkami psuli nastrój sportowego święta. Tylko po co i komu to było potrzebne. Niestety "kibol" jak widać na zawsze pozostanie "kibolem", dla którego święta po prostu nie istnieją... 

Jeszcze jedna Korona!?

Na sportowej mapie Kielc niebawem ma się pojawić kolejna Korona. Według nieoficjalnych jeszcze informacji będzie to Korona Handball Kielce, która zajmie miejsce upadłego niedawno Kieleckiego Stowarzyszenia Sportowego. Zrbranie założycielskie nowego klubu ma odbyć się w czwartek.


CZYTAJ 

wtorek, 30 lipca 2013

Był taki mecz (62)

Mistrz pokonany w Kielcach!

Po wczorajszej nieoczekiwanej porażce piłkarzy Korony z krakowska Wisłą 2:3, nastoje kibiców złocisto-krwistych są dalekie od radosnych. Dla ich poprawy przypomnę mecz obu tych drużyn przed ponad 7 laty, którego finał był o wiele bardziej radosny dla fanów futbolu z Kielc. 21 kwietnia 2006 roku nasz zespół pokonał "Białą Gwiazdę" 1:0, po bramce zdobytej przez Krzysztofa Gajtkowskiego, a euforia na Arenie Kielc była tym większa, że było  to pierwsze w historii ligowe zwycięstwo Kolportera Korony nad Wisłą. Oklaskiwało je wtedy 14,5 tys. kibiców, czyli praktycznie komplet.

Kluczem do tego historycznego sukcesu nad ówczesnym mistrzem Polski była znakomita dyspozzycja Macieja Mielcarza oraz złoty gol zdobyty tuż po przerwie przez Krzysztofa Gajtkowskiego. To właśnie wtedy przegrywając w Kielcach, w 26 kolejce sezonu 2005/2006, drużyna "Białęj Gwiazdy" została pozbawiona resztek nadziej na obronę tytułu.
W tym spotkaniu to goście wypracowali sobie więcej dogodnych sytuacji strzeleckich, jednak nie potrafili ani razu pokonać popularnego "Małego" w kieleckiej bramce. Nie zdołał dokonać tego nawet dzisiejszy kapitan reprezentacji Polski oraz gwiazdor Borussii Dortmund, Jakub Błaszczykowski, jak również dwukrotny król strzelców naszej ekstraklasy kielczan, Paweł Brożek

Ekskoroniarz, Krzysztof Gajtkowski jeszcze w czerwcu występował w barwach drugoligowej Bytovii

Rozstrzygająca dla losów meczu akcja miała miejsce zaraz po przerwie, kiedy to Krzysztof Gajtkowski wykorzystał błąd Tomasza Kłosa i popisał się kapitalnym strzałem z linii pola karnego, pokonując Radosława Majdana, którego dodatkowo zmylił jeszcze rykoszet od nogi Dariusza Dudki. Z czasem impet akcji Wisły słabł, jednak w 78 minucie goście byli dosłownie o krok od wyrównania. Maciej Mielcarz w kapitalny sposób wybronił jednak rzut wolny egzekwowany z 20 metrów przez Tomasza Kłosa i w niespełna kwadrans później po ostatnim gwizdku białostockiego arbitra Huberta Siejewicza na Arenie Kielc zapanowała prawdziwa euforia.

Warto przypomnieć nazwiska aktorów tamtego widowiska, które na zawsze zapisało się w futbolowych kronikach. W barwach Korony, prowadzonej wówczas przez trenera Ryszarda Wieczorka (dziś jest szkoleniowcem pierwszoligowego Energetyka ROW Rybnik) grali: Maciej Mielcarz, Paweł Golański, Marcin Drzymont, Hernani, Robert Bednarek, Grzegorz Bonin, Hermes, Mariusz Zganiacz, Paweł Sasin, Krzysztof Gajtkowski, Grzegorz Piechna oraz Marek Szyndrowski, Jarosław Piątkowski i Marcin Robak. W zespole "Białej Gwiazdy" występowali natomiast: Radosław Majdan, Marcin Baszczyński, Tomasz Kłos, Dariusz Dudka, Nikola Mijailović, Jakub Błaszczykowski, Jacob Burns, Radosław Sobolewski, Marek Zieńczuk, Paweł Kryszałowicz, Paweł Brożek oraz Marek Penksa, Piotr Brożek i Konrad Gołoś. Na trenerskiej ławce gości zasiadał rumuński szkoleniowiec Dan Petrescu.
Jedynym graczem zatem, który łączy wspominany przeze mnie mecz z wczorajszym spotkaniem, jest więc kapitan kieleckiej Korony Paweł Golański - popularny "Golo", choć w najbliższym czasie w ataku Wisły zapewne pojawi się Paweł Brożek.
  

poniedziałek, 29 lipca 2013

Arena Kielc zdobyta

Tak słabej kadrowo i chimerycznej Wisły jak dziś w Kielcach jeszcze nie było. Mimo to Korona nie potrafiła zainkasować pierwszego w sezonie kompletu punktów. Co więcej zeszła z boiska pokonana 3:2. Nie wszystko można zwalić na upał, który z pewnością nie ułatwiał gry, ale doskwierał on przecież obu drużynom. Trudno też załatwić sprawę dyżurnym sloganem: "mecz nam się nie ułożył", bo to przecież bramkarz gości Michał Miśkiewicz pomógł złocisto-krwistym objąć prowadzenie. Nasza drużyna cieszyła się z niego jednak tylko niespełna dwie minuty. To prawda, że przy wyrównującej bramce Łukaszowi Gargule pomógł z kolei fart w postaci rykoszetu od nogi Pavola Stano, jednak zespół trenera Leszka Ojrzyńskiego kompletnie nie wyciągnął wniosków z tej sytuacji i zaraz po przerwie był za mało agresywny na własnym przedpolu wobec Łukasza Garguły. To sprawiło, że Zbigniewowi Małkowskiemu znów pozostało tylko wyjmować piłkę z siatki. Nota bene był to drugi celny strzał i drugi gol bardzo defensywnie ustawionej przez Franciszka Smudę drużyny "Białej Gwiazdy". W ostatnim kwadransie Paweł Sobolewski doprowadził wprawdzie do remisu, ale w końcówce Michał Chrapek ustalił z karnego wynik meczu, sprawiając, że po raz pierwszy w tym roku Arena Kielce została zdobyta.


 Dwa mecze przed własną publicznością i zaledwie jeden punkt, to dorobek, który nie wróży najlepiej kielczanom, ale to akurat specjalnie mnie nie dziwi, bo gra Korony niewiele się różni od tej z poprzedniego kompletnie nieudanego sezonu. Osobiście mam jeszcze jeden istotny powód do niedosytu.  Otóż zabrakło mi przed pierwszym gwizdkiem arbitra minuty ciszy dla uczczenia pamięci zmarłego nagle w piątek szefa działu sportowego "Gazety Wyborczej", a na taki symboliczny, ludzki gest, po kilkunastu latach pracy w mediach na rzecz kieleckiego sportu, w tym także Korony, Adam Gołąb z pewnością sobie zasłużył...  

niedziela, 28 lipca 2013

Kielczanin odmienił "Pszczółki"

Największy wygrany startu rozgrywek T-Mobile Ekstraklasy to dla mnie jak na razie Piotr Stokowiec. Jeszcze nie tak dawno, jak przystało na prawdziwego dowódcę, jako ostatni schodził z tonącego okrętu "Czarnych Koszul", które na przekór kłopotom i tak udało mu się poskładać. Teraz poukładał i grę Jagiellonii, a jego żółto-czerwone "Pszczółki", które wiosną pod wodzą Tomasza Hajty przegrywały co tylko się dało, mają na swoim koncie komplet punktów i to wywalczonych na boiskach rywali. Pewnie, że do końca sezonu jeszcze daleko, a każda passa kiedyś się kończy, ale mnie najnormalniej jest żal, że kieleckiemu trenerowi z charakterem, którego nota bene znam od bardzo dawna, nie dane jest pracować dla dobra kieleckiego futbolu i Korony, w której barwach, występował jeszcze jako junior, zanim wyemigrował na studia do Warszawy. Nie tak dawno przecież do sztabu szkoleniowego złocisto-krwistych dołączył prawdziwy "Koroniarz" z krwi i kości Mariusz Mucharski, który jestem przekonany, że nie będzie sobie radził gorzej od Macieja Szczęsnego i to za niewspółmiernie mniejsze pieniądze. Może więc w przyszłości doczekam się i na Piotrka Stokowca. Oby, bo jakoś mi się nie chce wierzyć w odrodzenie Korony pod wodzą Leszka Ojrzyńskiego.

  To prawda, że w zawodowym futbolu nie ma miejsca na sentymenty, a wszystkim rządzą pieniądze, ale nikt mnie nie przekona, że sentyment do rodzinnego miasta i barw klubowych tym samym przestały się kompletnie liczyć. Tym bardziej nabiera to znaczenia w sytuacji, gdy w klubowej kasie 40-letniej Korony pieniędzy coraz mniej...
    

Upokorzony Bayern i Guardiola

Kto nie oglądał meczu o superpuchar Niemiec niech żałuje. Po kapitalnym widowisku, okraszonym aż sześcioma golami "polska" Borussia Dortmund z dwoma Polakami w składzie, utarła nosa faworyzowanemu Bayernowi Monachium, zwyciężając 4:2. Pep Guardiola zaliczył więc falstart w roli szkoleniowca triumfatora ostatniej edycji Ligi Mistrzów. Robert Lewandowski wprawdzie trafił do bramki Bawarczyków, ale jego gol nie został uznany. Nasz najlepszy napastnik imponował za to podaniami, otwierającymi BVB drogę do bramki mistrzów Niemiec.


SKRÓT SUPERPUCHARU NIEMIEC

sobota, 27 lipca 2013

Smutek i niedowierzanie

Gorszej wiadomości na powrót do Kielc dziś rano z wakacyjnego wyjazdu nie mogłem sobie wyobrazić.
"W piątek wieczorem zmarł nagle Adam Gołąb, dziennikarz "Gazety", w kieleckiej redakcji szefował działowi sportowemu. Miał 39 lat".

              Fot. J. Kubalski Agencja Gazeta
 Znokautowany informacją o odejściu młodszego kolegi po fachu, z którym współpracowaliśmy zawodowo przez wiele lat, kompletnie nie umiem oswoić się z myślą, że to może być prawda. Ciągle zabiegany, zapracowany, a mimo to zawsze uśmiechnięty, pogodny i życzliwy. Ileż to imprez sportowych wspólnie przez ten czas obsługiwaliśmy, ileż razy dyskutowaliśmy o sporcie, który połączył nas zawodowo. Ostatnio w rozmowach telefonicznych kilkakrotnie obiecywaliśmy sobie spotkanie na dłuższą pogawędkę, ale jakoś to odkładaliśmy na bliżej nieokreślony czas. Niestety te plany już nie doczekają się realizacji...   
Po prostu brak mi słów, bo żadne nie są w stanie oddać tego co właśnie czuję. Jedno jest pewne - na zawsze Adam pozostaniesz w pamięci. Jestem pewny, że nie tylko mojej, ale i całego kieleckiego środowiska ludzi sportu... 

PS. Jakże zupełnie inną wymowę ma dziś noworoczny wpis Adama na jednym z portali internetowych, który pozwolę sobie zacytować, bo najlepiej oddaje on jego optymistyczne podejście do wszystkich i wszystkiego wokół: "Tak sobie myślę, że skoro przeżyliśmy AD 2012 apogeum kryzysu, lanie na Euro i na Narodowym, skok z kosmosu (przynajmniej jeden z nas) no i oczywiście nawet koniec świata to (20)13 w nowej dacie wypada uważać za symbol szczęścia Tak po prostu być musi"



czwartek, 4 lipca 2013

Mecz godny wielkiego finału dla "polskiej" Niemki

Był to kapitalny mecz godny nawet finału Wimbledonu. Zwłaszcza decydująca, trzecia partia, w której nie dość że sytuacja kilkakrotnie zmieniała się niczym w kalejdoskopie, to obie tenisistki popisywały sie raz po raz kapitalnymi zagraniami. Zaczęło się od 3:0 dla Agnieszki Radwańskiej. Sabine Lisicki odrobiła jednak stratę i nawet wyszła na prowadzenie 5:4. Riposta Polki była nie mniej imponująca i zrobiło się 6:5, a w pewnym momencie naszą tenisistkę od finału dzieliły dwie piłki. Rywalka nie dała za wygraną i wyrównała. Ponieważ w tej fazie turnieju w trzecim secie nie ma tie-breaku zaczął się prawdziwy bój o przełamanie. Radwańska "uciekała", Lisicka goniła, 7:6, 7:7, potem zmiana ról - 8:7 dla Niemki polskiego pochodzenia. Teraz to Sabine była jedną nogą w finale i tej ogromnej szansy już nie wypuściła z rąk. Agnieszce przy decydujących wymianach wyraźnie zabrakło sił i precyzji, ale trudno się dziwić skoro ta mordercza bitwa na korcie trwała blisko 3 godziny i to w pełnym słońcu.


 To Sabine Lisicki, wygrywając z Agnieszką Radwańską 6:4, 2:6, 9:7, zagra więc z Marion Bartoli w finale Wimbledonu i jako Polce z pochodzenia życzę jej sukcesu. Wielkie brawa dla Agnieszki Radwańskiej, która mimo porażki, dziś także rozegrała bardzo dobry mecz. O końcowym wyniku decydowały tenisowe niuanse, a czasem i zwykły fart.
Na drugi w historii finał z udziałem Polki w Wimbledonie czekamy już 76 lat i jeszcze będziemy musieli poczekać. Przynajmniej rok, a jutro przed podobną szansą co Agnieszka Radwańska stanie Jerzy Janowicz, którego rywalem będzie Szkot Andy Murray

Radwańska w ślady Jędrzejowskiej?

Dziś przed historyczną szansą awansu do finału turnieju wimbledońskiego stanie Agnieszka Radwańska. Jak dotychczas oprócz niej tylko jedna Polka - Jadwiga Jędrzejowska dostąpiła takiego zaszczytu. Miało to miejsce przed 76 laty.

Jadwiga Jędrzejowska w wimbledońskim finale
 W turnieju wimbledońskim w 1937 roku tenisistka stołecznej Legii pokonała kolejno Noel, Beazley, Soutwell, Andrus, Scriven. W półfinale wygrała Alice Marble 8:6, 6:2 i dopiero w finale nie dała rady Brytyjce Dorothy Round, przegrywając 2:6, 6:2, 5:7. Polka była w tym meczu krok od zwycięstwa, w ostatnim secie prowadząc już 4:2 i 30-15.Niestety zabrakło sześciu wygranych piłek...
Czy dziś Agnieszka Radwańska, podobnie jak wczoraj Jerzy Janowicz powtórzy wyczyn sprzed roku i dopisze kolejną kartę w historii polskiego białego sportu?
.

Gest jakiego nie było

Wimbledon to bastion historii i tradycji "białego sportu" na zielonej trawie. Wczoraj wyłomu od tych sztywnych kanonów dokonali polscy tenisiści grający w ćwierćfinale londyńskiego turnieju. Otóż po meczu Jerzego Janowicza z Łukaszem Kubotem obaj gracze nie tylko serdecznie się uściskali, ale niczym na piłkarskim boisku... wymienili koszulkami Ten ten nie spotykany na kortach gest jest szeroko komentowany nie tylko przez brytyjskie media.


 Kto wie może zapoczątkuje on nową tenisową tradycję. Skoro był kankan Kubota czy też "rozdzieranie szat" Janowicza, to czemu nie symboliczna wymiana koszulek. Tylko co na to panie?

środa, 3 lipca 2013

Był taki mecz (61)

40 lat minęło...

Dokładnie za tydzień Koronie "stuknie" 40 lat. Tak okrągły jubileusz klubu na dobre i złe związanego z Kielcami skłania do wspomnień. Także i ja najpierw jako kibic a potem dziennikarz dzieliłem zółto-czerwone radości i smutki, których wiele dostarczały minione lata. Gdy przeglądałem moje sportowe archiwa, wpadł mi w ręce mój tekst zamieszczony na łamach "Słowa" prawie dokładnie 10 lat temu - 30 czerwca 2003 eoku, poświęcony jubileuszowi 30-lecia naszej Korony. Pozwolę sobie go w tym miejscu zacytować, by w ten sposób przypomnieć o prawdziwych "koroniarzach", których niestety w kieleckim klubie coraz mniej.


POŁĄCZYŁA ICH KORONA


Blisko setka byłych piłkarzy i działaczy kieleckiej Korony spotkała się w sobotę, by uczcić 30-lecie tego jednego z najbardziej zasłużonych w regionie Świętokrzyskim klubów.





Z kart historii

Dokładnie 10 lipca 1973 roku połączenie piłkarskich drużyn Iskry i SHL dało początek Koronie. Wtedy chyba nikt nie przypuszczał, że klub ten stanie się prawdziwym symbolem kieleckiego futbolu oraz dumą jego kibiców.
Do dziś z rozrzewnieniem wspomina się czasy, gdy walczących o awans do II ligi z Lublinianką, Resovią i Cracovią piłkarzy w żółto-brązowych barwach przychodziło dopingować po kilkanaście tysięcy(!) kibiców, a stadion przy ul. Ściegiennego, bo tam z konieczności musiano rozgrywać meczepo prostu pękał w szwach. O takiej frekwencji na tybunach dziś grający w III lidze piłkarze Kolportera Korona mogą tylko pomarzyć. Ale i futbol w tamtych czasach był inny, o wiele bardziej widowiskowy, o czym można było przekonać się w sobotnie popołudnie.


Może za dziesięć lat

Choć czasu nie sposób zatrzymać i sylwetki oraz kondycja już nie ta, to mecz wspomnień 30-lecia Korony dostarczył kibicom wielu wrażeń i emocji. Nie brakowało składnych akcji, dryblingów, strzałów, parad bramkarzy, po których ręce same składały się do braw. Rajdy Władysława Starościaka, Henryka Kiszkisa, dokładne dogrania Jana Czarneckiego, Leszka Wójcika, czy też pewne interwencje w defensywie Jana Majdzika oraz Czesława Palika musiały budzić uznanie. Choć wynik w sobotnim spotkaniu był najmniej istotny, to na murawie boiska na Tarczowni walczono z ogromną determinacją i ambicją. Żal tylko, że ten mecz 30-lecia Korony, z powodu remontu płyty stadionu przy ul. Szczepaniaka, musiał być rozgrywany w iście spartańskich warunkach na leśnym boisku bez trybun, szatni, przy amatorskim nagłośnieniu. Z pewnością nie tak wyobrażali sobie ten jubileusz jego główni bohaterowie i kibice. Ci ostatni jednak mimo wszystko i tak licznie przybyli na oddalone od miasta boisko. Z pewnością tego nie żałowali...



Mecz 30-lecia Korony

Czerwono-Żółci - Żółto-Czerwoni 3:2 (2:0).

Bramki: Władysław Starościak 2, Sławomir Wojtasiński - Leszek Wójcik (karny), Andrzej Jung (karny).

Sędziowali: Andrzej Ordysiński i Sławomir Nowak.

Czerwono-Żółci: Mariusz Mucharski, Marek Rudawski, Krzysztof Tobolik, Zdzisław Stochmal, Paweł Kozak, Jacek Zalewa, Andrzej Fendrych, Sławomir WojtasiÒski, Andrzej Molenda, Marek Gruszewski, Bogusław Wyrębkiewicz, Czesław Palik, Cezary Ruszkowski, Henryk Kiszkis, Grzegorz Jałowiecki, Artur Polechojko, Tomasz Łatasiewicz, Władysław Starościak, Wiesław Grabowski. Trener: Antoni Hermanowicz.
 


 Żółto-Czerwoni: Stanisław Truchlewski, Piotr Gil - Kazimierz Czyżewski, Janusz Cieślak, Jacek Pawlik, Paweł Gromulski, Henryk Pietrzyk, Leszek Wójcik, Mieczysław Mazur, Robert Bąk, Waldemar Borowiec, Marek Parzyszek, Waldemar Szpiega, Dariusz Gawlik, Jan Czarnecki, Andrzej Jung, Grzegorz Stasiak, Jan Majdzik, Arkadiusz Ślusarczyk, Leszek Śmiałowski. Trener Bogumił Gozdur.




- Korona zawsze miała charakter. Potrafimy grać w różnych warunkach, także tu na Tarczowni. Na pewno w dołku gdzieś ściska żal, bo i chciałoby się jeszcze raz wybiec na murawę stadionu, z którą łączy nas tyle wspomnień. Może przy następnym okrągłym jubileuszu... - mówili zgodnym głosem piłkarze, którym mimo wszystko dopisywały humory.

Andrzej Jung wciąż  strzela

5 sierpnia 1973 roku w 3 minucie meczu ze Spartπ Kazimierza Wielka, rozgrywanym jeszcze na dawnym stadionie Iskry przy ul. Mielczarskiego, historycznego pierwszego gola dla barw Korony strzelił Andrzej Jung, dziś dyrektor Klubu Sportowego Vive Kielce.
- Oczywiście pamiętam tamten mecz i akcję, po której strzeliłem gola. Choć czas zaciera wspomnienia, tego nie da się zapomnieć, gdy uderzyłem z woleja, a w chwilę potem utonąłem w ramionach uradowanych kolegów. Wygraliśmy wtedy 3:0, a ja zdobyłem jeszcze jednego gola. Najważniejsze było jednak historyczne pierwsze zwycięstwo - wspomina Andrzej Jung, który w sobotę jak na supersnajpera Korony oczywiście także  przystało wpisał się na listę strzelców.

Wychowankowie... przeciw trenerowi
Pierwszym szkoleniowcem jedenastki Korony był Zbigniew Pawlak. Schedę po nim przejął Bogumił Gozdur i to on poprowadził drużynę do historycznego awansu do drugiej ligi w 1975 roku.
- Dziś prowadzona przeze mnie drużyna przegrała, a bramki strzelali nam moi wychowankowie. Mogę im jednak to wybaczyć mając na uwadze wspaniałe chwile, które wspólnie kiedyś przeżyliśmy - żartował po meczu Bogumił Gozdur.
Nie tylko on mógł fetować awans do II ligi z kielecką jedenastką. Podobnego wyczynu dokonywali potem Antoni Hermanowicz (1982 rok), Czesław Palik (1990) oraz Włodzimierz Gąsior (1997). Oby w ich ślady już w przyszłym sezonie poszedł prowadzący drużynę Kolportera Korona,Dariusz Wdowczyk. (I tak też się stało, tyle, że jak się okazało w nie do końca sportowy sposób)

Nie tylko kielczanie

Po sportowych emocjach piłkarze, szkoleniowcy i najbardziej oddani działacze kieleckiego klubu spotkali się, jakżeby inaczej, w pubie „Pod Koroną” na wspólnej kolacji. Wspomnieniom nie było końca. Anegdoty z czasów wspólnych występów na boisku sypały się niczym z rękawa, a brylował w nich znany z poczucia humoru Czesław Palik. Głos zabierali kolejni prezesi klubu, trenerzy oraz kapitanowie drużyny. Jako ostatni z nich Cezary Ruszkowski, dziś trener Spartakusa Daleszyce. - Nie mam się czym chwalić. Kapitanowałem drużynie, która spadła po raz ostatni z II ligi. Cóż więcej dodać - powiedział żartobliwie.

Korona to nie tylko kielczanie. Wielu piłkarzy, którzy trafili tutaj z różnych zakątków kraju, już i nas zostało i na trwale związało swe losy z klubem i miastem. Inni zawsze chętnie tu wracają.
- Nie jestem kielczaninem. Grałem w czterech różnych klubach, ale drugiego takiego jak Korona po prostu nie ma – wyznał Stanisław Truchlewski, który w bramce popisywał się refleksem i efektownymi paradami.



Zostali w pamięci

Nie brakowało też i chwil pełnych zadumy. Uczczono pamięć tych, którzy na zawsze odeszli z rodziny „koroniarzy”: byłych prezesów Romana Wojtarowicza, Ryszarda Bajera, trenera Bonawentury Marciniaka, kierowników drużyny Henryka Kieszkowskiego, Jana Piwowarczyka, lekarza  Edwarda Kołodziejczyka, masażystów Wiesława Wiatrowskiego i Wojciecha Cecko oraz piłkarzy Mariana Puchalskiego, Bogumiła Hermana, Tadeusza Trojnackiego, Waldemara Toborka i Benedykta Noconia.



Korona na zawsze

Tematem numer jeden w kuluarowych dyskusjach było kultywowanie klubowych tradycji.

- Już w ubiegłym sezonie niewiele brakowało, by Korona poszła śladem Błękitnych i została zlikwidowana. Nie możemy w żadnym razie do tego dopuścić. Rozumiemy, że sponsor utrzymujący zespół ma swoje prawa, jednak Korona to część naszego życia oraz kieleckiego sportu. Musi przetrwać dłużej niż my! - słowa wypowiedziane przez Marka Parzyszka wszyscy przyjęli prawdziwą burzą oklasków i chóralnymi śpiewami. 



To, że byli piłkarze i działacze Korony tworzą nadal zgraną, doskonale rozumiejącą się grupę, najlepiej udowodnił sobotni jubileusz, sprawnie zorganizowany za
składkowe pieniądze przez samych zawodników oraz grupę wiernych klubowi sponsorów.
Na tę szczególną okazję zrobiono także jubileuszowe koszulki z nadrukami nazwisk poszczególnych piłkarzy, z numerami, z jakimi występowali kiedyś na boisku. To będzie wspaniała pamiątka tego szczególnego dnia.
W sobotę zawiązała się także grupa założycieli nowego stowarzyszenia piłkarskiego oldbojów Korony, do którego akces zgłosili praktycznie wszyscy uczestnicy sobotniego jubileuszu. Daje to gwarancję, że bez względu na nowe uwarunkowania rządzące wyczynowym sportem, kojarząca się nieodłącznie z kieleckim futbolem Korona, wbrew krążącym różnym pogłoskom na zawsze zostanie na sportowej mapie miasta i regionu.

I tak też się stało, a złocisto-krwista dziś Korona jest jedną ze sportowych wizytówek miasta i regionu z powodzeniem reprezentując je na boiskach T-Mobile Ekstraklasy


wtorek, 2 lipca 2013

Wimbledońska trawa nam sprzyja


Zgodnie z oczekiwaniami Agnieszka Radwańska miała arcytrudną przeprawę w ćwierćfinałowym meczu w Wimbledonie z Na Li. Polka zrewanżowała się Chince za porażkę w Australian Open w tej samej fazie turnieju, wygrywając 7:6, 4:6, 6:2  i po raz drugi w karierze zagra o finał na wimbledońskiej trawie. To niewątpliwie ogromny sukces polskiego tenisa.
W pierwszej partii Li Na miała kilka kolejnych setboli. Agnieszka Radwańska spychana do defensywy dynamicznymi atakami rywalki, wytrzymała jednak presje, doprowadzając do zwycięskiego dla niej tie-breaka. W drugim secie Polka prowadziła już 4:2 i zanosiło się na jej spokojną wygraną. Tymczasem rywalka odrobiła straty i znów doszło do emocjonującej końcówki seta, tym razem z pomyślnym dla Chinki finałem i mecz rozpoczynał jakby od początku. W decydującej partii przerwanej przez opady deszczu,  Polka praktycznie zdeklasowała niewygodną dla niej rywalkę, obejmując prowadzenie 5:1 i mimo ambitnej walki Chinki nie dała odebrać sobie zasłużonego zwycięstwa.


 Jeszcze jedna refleksja dotycząca otoczki tego spotkania, a dokładniej komentarza prawdziwego mistrza mikrofonu Bohdana Tomaszewskiego. Piękna polszczyzna, znakomite czytanie gry i umiejętność przekazania swoich spostrzeżeń w prosty, bezpośredni sposób, wreszcie imponujące budowanie napięcia. Aż się nie chce wierzyć, że w wieku blisko 92(!) lat pan Bohdan, którego kilkakrotnie miałem okazje i wielką przyjemność spotykać na mojej dziennikarskiej drodze, nadal jest w tak wybornej dyspozycji. Wróciły wspaniałe wspomnienia sprzed lat, kiedy jeszcze jako chłopak z wypiekami na policzkach chłonąłem każde słowo wypowiadane na antenie radiowej przez tego wielkiego sportowego komentatora. Dla mnie było to równocześnie najlepsze z możliwych ukoronowanie obchodzonego właśnie dziś światowego dnia dziennikarza sportowego. 
A już jutro historyczny polski ćwierćfinał Wimbledonu: Jerzy Janowicz - Łukasz Kubot. Emocji, podobnie jak to miało miejsce dziś, z pewnością nie zabraknie. O jedno możemy być spokojni - na pewno wygra nasz tenisista...

Szczególny dzień

2 lipca to szczególny dzień dla ludzi mojej profesjii. W tym roku już po raz 19-ty obchodzony jest Światowy Dzień Dziennikarza Sportowego.



Ustanowiono go podczas kongresu Międzynarodowego Stowarzyszenia Prasy Sportowej (AIPS) w Manchesterze. Data 2 lipca nie jest przypadkowa. W 1924 roku dziennikarze akredytowani przy Igrzyskach VIII Olimpiady w Paryżu, powołali do życia Międzynarodowe Stowarzyszenie Prasy Sportowej. AIPS było wówczas jedyną uznawaną przez Międzynarodowy Komitet Olimpijski organizację dziennikarzy sportowych.

poniedziałek, 1 lipca 2013

Historyczny półfinał

To już pewne. Polak po raz pierwszy w historii zagra w półfinale gry pojedynczej Wimbledonu!. Dziś awans do ćwierćfinału tego wielkoszlemowego turnieju wywalczyli zarówno Jerzy Janowicz jak i Łukasz Kubot, a ponieważ turniejowa drabinka sprawia, że czeka nas polski ćwierćfinał, to jeden z naszych tenisistów z pewnością awansuje do wielkiej czwórki na wimbledońskiej trawie.

Przypieczętowaniem wielkiego polskiego poniedziałku w Wimbledonie był awans co ćwierćfinału także Agnieszki Radwańskiej. I jak tu nie mówić o polskiej tenisowej potędze...

Najlepszy scenariusz

Po 18 latach ze sportowej mapy Kielc znika klub, który jeszcze kilka miesięcy temu reprezentował nas w europejskich pucharach. Borykające się z wielkimi problemami natury finansowo-organizacyjnej Kieleckie Stowarzyszenie Sportowe zostało postawione w stan upadłości. Wcześniej już zarząd klubu zadecydował o wycofaniu drużyny piłkarek ręcznych z rozgrywek ekstraklasy. Prezes KSS zapowiadał wtedy kontynuację działalności klubu i grę na drugoligowych parkietach. Życie napisało jednak zupełnie inny scenariusz, moim zdaniem, w obecnej sytuacji najlepszy, dla kieleckiego żeńskiego szczypiorniaka. Miejsce KSS ma zająć zupełnie nowy klub, z nowym zarządem i bez gigantycznych długów obciążających poprzednika. 

 Skoro wszystko ma się zacząć od nowa, to z czystą kartą i bez ludzi, którzy nie podołali misji ratowania ekstraklasy dla Kielc. Sugerowałem takie rozwiązanie już w chwili wycofania naszej "siódemki" z rozgrywek PGNiG Superligi. Jeśli uda się wszystko rozsądnie poukładać organizacyjnie i logistycznie, to o sportowe sukcesy kieleckich piłkarek ręcznych jestem spokojny, bo przecież nasz region wciąż jest potentatem w polskim młodzieżowym szczypiorniaku, a tego zaprzepaścić po prostu nie można.
Ciekaw jestem tylko jak KSS  rozliczy się z zadłużenia wobec sporej grupy wierzycieli, bo przecież nawet postawienie klubu w stan upadłości tego problemu nijak nie rozwiązuje...