poniedziałek, 25 marca 2013

Był taki mecz (44)

Awans na... asfalcie

Właśnie cieszymy się z historycznego awansu kieleckich piłkarze ręcznych do grona ośmiu najlepszych klubowych drużyn. Jakże odmienny cel przyświecał szczypiornistom z naszego miasta 42 lata temu. Wtedy to "siódemka" pradziadka Vive, czyli Iskry walczyła także o historyczny awans, tyle, że do... II ligi. Dzisiejszym kibicom może wydawać się to co nieco abstrakcyjne, ale wówczas stawka trzecioligowców wcale nie była tak słaba jak mogłoby się to wydawać, a i dramaturgia osiągnięcia tego wielkiego, na tamten czas, sukcesu była wyjątkowa.
Kielecka drużyna okazała się prawdziwą rewelacją jednej z czterech grup III ligi, mając za rywali "siódemki" z Opola, Grodkowa, Cieplic, Dzierżoniowa Legnicy, Wrocławia, a nawet Łodzi, wygrali aż 20 z 22 spotkań.. Było więc z kim walczyć, a rywalizacja o awans okazała się niezwykle zacięta. Dość powiedzieć, że po zakończeniu regularnych rozgrywek "siódemki" Iskry oraz AZS Wrocław miały na swoim koncie identyczny dorobek punktowy. Drugoligowca musiał więc wyłonić dodatkowy baraż, rozegrany na neutralnym, asfaltowym boisku w Łodzi. 13 czerwca 1971 roku Iskra po emocjonującym meczu Iskra pokonała wrocławskich akademików 19:15, pieczętując pierwszy w historii kieleckiego klubu awans. Wywalczyli go: Janusz Doryński, Jan Putała, Marek Boszczyk, Zdzisław Klimczak, Jan Piotrowicz,  Jerzy Żyła, Zbigniew Wdowicz, Tadeusz Śladkowski, Jerzy Sieczkowski, Zygmunt Dobrowolski, Andrzej Bąk i Roman Trzmiel. Trenerem drużyny, do maja 1971 roku był Stefan Czekała, którego na finiszu rozgrywek (w maju) zmienił Edward Strząbała, który postawił przysłowiową kropkę nad "i".

"Siódemka" kieleckiej Iskry z początku lat 70-tych
 Mimo iż w momencie tego historycznego awansu miałem dopiero 11 lat, już w dużej mierze identyfikowałem się z tą drużyną. Dobrym znajomym mojej mamy był trener Stefan Czekała, a na dodatek Iskra swoje mecze rozgrywała na asfaltowym boisku III LO w Kielcach szkoły, w której pracowała wówczas moja mama. To była jakby "moja" Iskra. Oglądałem nie tylko niektóre mecze, ale bardzo często przyglądałem się treningom kieleckich piłkarzy ręcznych. A to co najbardziej utkwiło mi w pamięci z tamtych lat, to prawdziwe tłumy kibiców gromadzących się wokół boiska podczas meczy szczypiorniaka na "Piramowiczu". Wtedy nawet przez myśl mi nie przeszło, że będę miał okazję poznać osobiście i współpracować z większością ludzi z Iskrą "w sercu", których wtedy podziwiałem jako dzieciak. To właśnie wtedy rodził się mój sentyment do szczypiorniaka, który potem niepodzielnie towarzyszył mi jako kibicowi, a następnie dziennikarzowi i po części także działaczowi piłki ręcznej.

Poprzeczka coraz wyżej

Od wczorajszego wieczoru wszyscy w Kielcach żyją historycznym sukcesem piłkarzy ręcznych Vive Targów Kielce, którzy po raz pierwszy w historii "przebili się" do najlepszej ósemki klubowych drużyn Europy. Awans okupiony został jednak poważną kontuzją Grzegorza Tkaczyka. Jeśli potwierdzą się wstępne diagnozy o zerwaniu więzadła pobocznego w prawym kolanie, to dla rozgrywającego mistrzów Polski ten sezon zakończył się w końcówce pierwszej połowy niedzielnego meczu z Pick Szeged. Wielka szkoda, bo przecież już wkrótce nasza "siódemka" stanie przed kolejną historyczną szansą - awansu do Final Four Champions League EHF, jaki rozegrany zostanie 1 i 2 czerwca w Kolonii. Kto stanie na jej drodze do ścisłej europejskiej elity? Wszystko będzie wiadomo we wtorek parę minut po godzinie 11. Wśród potencjalnych rywali Vive TK są: SG Flensburg Handewitt, THW Kiel, Atletico Madryt oraz Metalurg Skopie.
Próżno w tym gronie szukać słabeuszy...

To już chyba dno

Już jutro w eliminacjach do mundialu polscy piłkarze zagrają z San Marino. Rywal to wyjątkowy, bowiem od 12 lat nie zdobył choćby punkcika w oficjalnych spotkaniach, przegrywając 51(!) razy z rzędu. Z kim więc maja wygrywać nasi zawodowcy jak nie z amatorami z tego futbolowo egzotycznego kraju. Tymczasem w prawdziwe osłupienie wprowadziła mnie wczorajsza buńczuczna zapowiedź prezentera wiadomości TVP, który wyraźnie podekscytowanym zbliżającym się meczem, z niebywałą wręcz ekspresją w głosie stwierdził, że: "już się nie może doczekać jak dobierzemy się do gardeł San Marino". Niewiarygodne! To mniej więcej tak jakby zawodowy bokser nakręcał się przed walką z juniorem, czy też ligowcy przed konfrontacją z teamem gimnazjalistów.
Cztery lata temu na Arenie Kielc w meczu z San Marino było przecież 10:0 dla biało-czerwonych, ale widać teraz naprawdę już chyba sięgnęliśmy dna i to, nie tylko piłkarskiego...