Powinniśmy najpierw spojrzeć na siebie i szczerze odpowiedzieć na pytanie: czy gra prezentowana w Katarze przez biało-czerwonych przystoi finaliście mistrzostw świata? Tak z pewnością nie jest. A dlaczego? Jak dla mnie odpowiedź jest oczywista. Bez prawdziwego trenera - stratega i charyzmatycznego przywódcy drużyny - osiągnąć tego się po prostu nie da. Przykre to stwierdzić, ale Michael Biegler kompletnie zaprzecza temu wizerunkowi. Wystarczy porównać trenerów piątkowego półfinału. Hiszpan Rivera nie tylko dwa lata temu doprowadził swoich rodaków do mistrzostwa świata. Zdołał poskładać w całość zbieraninę graczy z całego świata, których udało się skusić dolarami, i co najważniejsze zbudować z nich zespół występujący pod umownym szyldem Kataru (bo przecież to nie tylko sędziowie poprowadzili Katar do finału MŚ). A co w tym czasie z polską reprezentacją uczynił niemiecki szkoleniowiec? Odpowiedź wydaje się zbyteczna, bo to widzą gołym okiem nawet laicy piłki ręcznej, a strach pomyśleć co może być za rok na polskim "Euro". Rivera potrzebował zaledwie 20 minut, by znaleźć receptę na znakomicie grających od początku półfinałowego spotkania biało-czerwonych i przenieść to na boisko, niwelując nasze atuty. A jaka była odpowiedź "stratega" Bieglera wszyscy widzieliśmy. To prawda, że każdy szkoleniowiec ekspresyjnie reaguje na wydarzenia na parkiecie. Niemiec jednak najwyraźniej chyba tylko na tym się skupia, bo z jego obserwacji i analizy gry kompletnie nic nie
wynika, a przynajmniej nie przekłada się na taktykę drużyny. Na dodatek swoje sfrustrowane emocje przenosi na ławkę rezerwowych, czym nie pomaga zespołowi. Czy tak zachowuje się prawdziwy przywódca podczas najważniejszej bitwy? Co więcej w decydujących fragmentach wcześniejszych, zwycięskich dla nas spotkań podczas przerw dla drużyny, to starsi zawodnicy brali na siebie rolę trenera i "ustawiali grę". Tym razem się nie udało, tylko ja pytam co robił Biegler, skoro ponoć tak znakomicie zna niemiecką piłkę ręczną, a nie potrafił wykorzystać materiału z ćwierćfinałowego meczu jego rodaków z Katarem i przygotować dla biało-czerwonych kilka wariantów zagrywek na półfinałowego rywala. Nie można grać o finał mistrzostw świata z przesłaniem "grajmy co się uda". Dlaczego biało-czerwoni nie próbują nawet bronić inaczej niż "płaskie 6-0" lub "5+1"? Nie na każdego przeciwnika jest to przecież optymalna obrona. W efekcie w półfinale mistrzostw świata tracimy 31 goli (przy 20 i 22 w poprzednich spotkaniach), a nasi bramkarze odbijają zaledwie cztery(!) piłki. Przy takich statystykach po prostu nie da się wygrać i to nie tylko z Katarem, na dodatek bez myślącego i odpowiednio szybko reagującego na wydarzenia boiskowe trenera. Dlaczego przy wysoko broniących rywalach nasi skrzydłowi nie zabiegali na koło, wychodząc na czyste pozycje? Dlaczego, dlaczego, dlaczego? Tych pytań można mnożyć naprawdę wiele...