sobota, 31 stycznia 2015

Najsłabsze ogniwo

Niestety nie zagramy w finale mistrzostw świata piłkarzy ręcznych. Przykre to, bo szansa była rzeczywiście wyjątkowa i nieprędko może się powtórzyć. Najbardziej żal mi jednak samych zawodników, bo oni w każdym meczu dają z siebie wszystko i walczą na tyle na ile potrafią. To jednak za mało, by zostać choćby wicemistrzem świata, nie mówiąc już o mistrzostwie. Nie mam najmniejszego zamiaru bezmyślnie przyklasnąć tym, którzy wszelką winę za naszą porażkę z Katarem pokładają w stronniczym sędziowaniu serbskiej pary arbitrów, czy też w grubych portfelach katarskich szejków, którzy za pieniądze skompletowali twór nie mający nic wspólnego z reprezentacją narodową. Skoro przepisy IHF tego nie zabraniają, to znaczy, że jest to dozwolone. 
Powinniśmy najpierw spojrzeć na siebie i szczerze odpowiedzieć na pytanie: czy gra prezentowana w Katarze przez biało-czerwonych przystoi finaliście mistrzostw świata? Tak z pewnością nie jest. A dlaczego? Jak dla mnie odpowiedź jest oczywista. Bez prawdziwego trenera - stratega i charyzmatycznego przywódcy drużyny - osiągnąć tego się po prostu nie da. Przykre to stwierdzić, ale Michael Biegler kompletnie zaprzecza temu wizerunkowi. Wystarczy porównać trenerów piątkowego półfinału. Hiszpan Rivera nie tylko dwa lata temu doprowadził swoich rodaków do mistrzostwa świata. Zdołał poskładać w całość zbieraninę graczy z całego świata, których udało się skusić dolarami, i co najważniejsze zbudować z nich zespół występujący pod umownym szyldem Kataru (bo przecież to nie tylko sędziowie poprowadzili Katar do finału MŚ). A co w tym czasie z polską reprezentacją uczynił niemiecki szkoleniowiec? Odpowiedź wydaje się zbyteczna, bo to widzą gołym okiem nawet laicy piłki ręcznej, a strach pomyśleć co może być za rok na polskim "Euro". Rivera potrzebował zaledwie 20 minut, by znaleźć receptę na znakomicie grających od początku półfinałowego spotkania biało-czerwonych i przenieść to na boisko, niwelując nasze atuty. A jaka była odpowiedź "stratega" Bieglera wszyscy widzieliśmy. To prawda, że każdy szkoleniowiec ekspresyjnie reaguje na wydarzenia na parkiecie. Niemiec jednak najwyraźniej chyba tylko na tym się skupia, bo z jego obserwacji i analizy gry kompletnie nic nie 


 wynika, a przynajmniej nie przekłada się na taktykę drużyny. Na dodatek swoje sfrustrowane emocje przenosi na ławkę rezerwowych, czym nie pomaga zespołowi. Czy tak zachowuje się prawdziwy przywódca podczas najważniejszej bitwy? Co więcej w decydujących fragmentach wcześniejszych, zwycięskich dla nas spotkań podczas przerw dla drużyny, to starsi zawodnicy brali na siebie rolę trenera i "ustawiali grę". Tym razem się  nie udało, tylko ja pytam co robił Biegler, skoro ponoć tak znakomicie zna niemiecką piłkę ręczną, a nie potrafił wykorzystać materiału z ćwierćfinałowego meczu jego rodaków z Katarem i przygotować dla biało-czerwonych kilka wariantów zagrywek na półfinałowego rywala. Nie można grać o finał mistrzostw świata z przesłaniem "grajmy co się uda". Dlaczego biało-czerwoni nie próbują nawet bronić inaczej niż "płaskie 6-0" lub "5+1"? Nie na każdego przeciwnika jest to przecież optymalna obrona. W efekcie w półfinale mistrzostw świata tracimy 31 goli (przy 20 i 22 w poprzednich spotkaniach), a nasi bramkarze odbijają zaledwie cztery(!) piłki. Przy takich statystykach po prostu nie da się wygrać i to nie tylko z Katarem, na dodatek bez myślącego i odpowiednio szybko reagującego na wydarzenia boiskowe trenera. Dlaczego przy wysoko broniących rywalach nasi skrzydłowi nie zabiegali na koło, wychodząc na czyste pozycje? Dlaczego, dlaczego, dlaczego? Tych pytań można mnożyć naprawdę wiele...
Co do samego sędziowania, to rzeczywiście serbscy sprawiedliwi wydali sporo kontrowersyjnych werdyktów na korzyść naszych rywali, ale daleki byłbym od używania terminu sędziowskiego skandalu. Nie takie skandale działy się już na parkietach szczypiorniaka i pewnie będą się zdarzać dopóki nie pojawi się obowiązek challange video w spornych sytuacjach.  Nie zmienia to jednak faktu, że dopóki "graliśmy swoje" sędziowie niewiele byli w stanie pomóc Katarczykom, podobnie jak to miało miejsce w grupowym, zwycięskim meczu Hiszpanów z gospodarzami turnieju, sędziowanym nota bene przez tą samą parę arbitrów. Czyli jak widać można wygrać i z... sędziami, tylko trzeba wiedzieć jak grać. To jednak głównie nasze proste błędy,  a nie te sędziowskie utorowały rywalom drogę do finału. Zawodnicy jednak sami wszystkiego za trenera nie załatwią, tym bardziej, że z ławki trochę inaczej widzi się mecz, niż będąc bezpośrednio w ferworze walki. Śmieszą mnie też teorie spiskowe, że nawet gdybyśmy grali lepiej, arbitrzy i tak nie pozwoliliby nam wygrać, bo to żaden argument, a jedynie nie najwyższych lotów spekulacja, którą na dobrą sprawę można zastosować przy większości sportowych wydarzeń, w których toczy się bezpośrednia rywalizacja. Jest natomiast dla mnie oczywiste - 20 minut dobrej, rozważnej i skutecznej gry Polaków w piątkowym, to jednak trochę za mało, by znaleźć się w wielkim finale mistrzostw świata. Ale mam cichą nadzieje, że dla Bieglera, który otrzymał propozycję pracy w Hamburgu, to ostatni już duży turniej w roli selekcjonera biało-czerwonych...