poniedziałek, 21 października 2013

Był taki mecz (65)

Mistrzowskie pożegnanie z Jagiellońską

Dziś gdy Kielce szczycą się jedną z najlepszych drużyn piłkarzy ręcznych w Europie, a chętnych do oglądania najatrakcyjniejszych spotkań "siódemki" jest o wiele wiele więcej niż może pomieścić Hala Legionów, aż się wierzyć nie chce, że jeszcze niespełna 40 lat temu kielczanie radowali się gdy oddawano do użytku rozbudowaną halę przy Zespole Szkół Budowlanych przy ul. Jagiellońskiej 90. To nieważne, że nominalnie była ona w stanie przyjąć zaledwie 600 najzagorzalszych fanów szczypiorniaka. I tak na najatrakcyjniejszych spotkaniach ekstraklasy udawało się do niej "wtłoczyć blisko tysiącowi "szczęśliwców", a ze względów bezpieczeństwa, nauczeni pamiętnym szturmem kibiców podczas drugoligowego meczu na szczycie Korony z Gwardią Opole, drzwi obiektu otwierano zaledwie na dwa kwadranse i to na 90 minut przed rozpoczęciem spotkania. Klimat w tej "jaskini lwa" był trudny do opisania. Już nie chodzi o prawdziwą saunę jaką mieli zafundowaną kibice, lecz o wyjątkową atmosferę na trybunach. Najlepsze drużyny w kraju obawiały się wówczas wizyt w Kielcach, bo z żywiołowymi kibicami "na plecach" naprawdę nie łatwo było grać, a w tym tumulcie nie tylko trudno było się porozumiewać na boisku, a nawet skupić myśli.
Przez długich 12 lat właśnie Hala Budowlanych była "domem" kieleckich piłkarzy ręcznych. Ileż tam było emocji, ileż niezapomnianych spotkań, radosnych chwil, ale i porażek. Właśnie mija 28 lat od ostatniego ligowego meczu, jaki piłkarze Korony rozegrali w hali przy Jagiellońskiej. Pożegnanie wypadło naprawdę bardzo okazale, bowiem terminarz rozgrywek sprawił, że w siódmej kolejce sezonu do Kielc przyjeżdżał mistrz Polski - "siódemka" gdańskiego Wybrzeża naszpikowana gwiazdami szczypiorniaka. Daniel Waszkiewicz, Bogdan Wenta, Zbigniew Plechoć, Zbigniew Urbanowicz, czy eks koroniarz Wiesław Goliat - to gracze, których starszym sympatykom piłki ręcznej nie trzeba specjalnie przedstawiać, a już sama ich wizyta w Kielcach stanowiła prawdziwy magnes dla kibiców. Warto przypomnieć, że Korona przystępowała do tego spotkania jako zdobywca Pucharu  Polski, więc określenie meczu mianem "szczytu" ekstraklasy było jak najbardziej uzasadnione.

Kluczowi gracze "siódemki" Korony lat 80-tych (od lewej): Roman Moneta, Zbigniew Tłuczyński, Antoni Zięba, Zdzisław Przybylik.
 Wprawdzie przy Jagiellońskiej "padł" wcześniej już niejeden mistrz Polski, jednak tym razem zanosiło się na arcytrudne zadanie dla "koroniarzy", których po zaskakującym wyjeździe trenera Edwarda Strząbały do Egiptu, prowadził Roman Trzmiel. W składzie naszych też prawdziwa rewolucja. Do drużyny po zagranicznych wojażach wrócili wprawdzie Jan Piotrowicz i Marek Boszczyk, zabrakło jednak Andrzeja Tłuczyńskiego (wyjechał do Francji), którego na kole miał zastąpić 19-letni wówczas Dariusz Wcisło, pozyskany z radomskiej Broni. To właśnie popularny „Kazik” okazał się prawdziwym bohaterem tamtego meczu. Nie tylko niczym rutyniarz wyłączył z gry Daniela Waszkiewicza, ale i okazał się prawdziwym postrachem dla gdańskich bramkarzy, zapisując na swoim koncie aż tuzin goli. Mnie jaklo początkującemu wówczas dziennikarzowi sportowemu "Słowa Ludu" i "Przeglądu Sportowego", w pamięci z tamtego meczu pozostały jeszcze twarde pojedynki Marka Przybylskiego z Bogdanem Wentą, a młody „Koniu”, mocno dał się we znaki bombardierowi Wybrzeża. Kapitalnie w naszej bramce spisywał się Krzysztof Latos, który między innymi obronił cztery rzuty karne (w tym Waszkiewicza oraz Wenty). Tradycyjnie jednak mózgiem zespołu był Zbigniew Tłuczyński. To na nim spoczywał ciężar rozgrywania akcji Korony i trzeba przyznać, że robił to wręcz wybornie. Nic więc dziwnego, że w końcówce spotkania gdy Korona objęła prowadzenie 33:29, wydawało się, że jest „po meczu”. Kibice zaczęli już fetować kolejny ogromny sukces swoich pupili. Wystarczyło jednak, by sędziowie w kontrowersyjnych okolicznościach odesłali na ławkę kar Zbyszka Tluczyńskiego, by obraz gry diametralnie się zmienił. Trzy kolejne „ciosy” mistrza sprawiły, że na sekundy przed końcową syreną było już zaledwie 33:32 dla kielczan. Wówczas kolejną kapitalną akcją na kole popisał się Darek Wcisło i chwilę potem utonął w ramionach kolegów z drużyny oraz kibiców. Korona znów lepsza od mistrza Polski, i to jakiego mistrza. Przecież w tamtym sezonie w rozgrywkach pucharowych gdańskie Wybrzeże dotarło przecież aż do finału Pucharu Europy, w którym w dwumeczu musiało uznać wyższość Mataplasiki Sabac.
A już w kilka dni później szczypiorniści Korony przenieśli się z Jagiellońskiej na odlekło o kilkaset metrów obiekt przy Krakowskiej, gdzie w nieoficjalnym meczu otwarcia 26 października 1985 roku pokonali krakowskiego Hutnika 25:23. Warto dodać, że historycznego pierwszego gola w nowej hali zdobył zapomniany już pewnie w Kielcach, pozyskany z łódzkiego ChKS, Jacek Szulc.