wtorek, 30 grudnia 2014

Korona nie upadnie!

Co dalej z Koroną? - to pytanie zadają sobie zapewne wszyscy sympatycy złocisto-krwistych. Jest ono konsekwencją wczorajszej decyzji radnych, którzy powiedzieli "NIE" dalszemu wspieraniu finansowemu klubu przez miasto. Przyznam, że specjalnie nie jestem zaskoczony takim obrotem sprawy, bo było to tylko kwestią czasu, a jeśli nie nastąpiłoby teraz, to może za pół roku czy rok. Najbardziej rozczarowani są ci, którzy liczyli, że jeszcze raz uda się "przepchnąć" poprawkę do budżetu Kielc, skutkującą kolejną choć chwilową reanimacją klubu systematycznie pogrążającego się w sportowym niebycie i wszystko będzie po staremu. Tak się jednak nie stało w czym wielka zasługę mają przede wszystkim sami piłkarze i działacze Korony, którzy przez ostatnie lata skutecznie pracowali na coraz gorszy wizerunek klubu w oczach kielczan.


Utrzymywanie na siłę prowizorki w postaci "zawodowo-miejskiego" klubu sportowego w ekstraklasie musiało się tak skończyć. Odcięcie Korony od miejskiej kasy wcale nie jest jednak równoznaczne z jej upadkiem, jak lamentują niektórzy. Wprost przeciwnie uważam, że taki impuls jest potrzebny do opamiętania i odrodzenia się tej prawdziwej Korony, którą znałem od 1973 roku, najpierw z pozycji kibica, a potem  dziennikarza. Niestety jej ostatnie oblicze kompletnie przestało mi się podobać. Czas skończyć z klubem urzędników, oddać go we władanie ludzi kochających sport i Koronę, a przede wszystkim znających się na sportowych realiach. Wówczas i sponsor się znajdzie i pójdą za tym wyniki. Nawet jeśliby przyszło pracować od podstaw, jestem spokojny o Koronę, która w przeszłości już z niejednym kryzysem sobie poradziła, więc poradzi sobie i teraz. To, że może nie być ekstraklasy, to też nie tragedia. Prawdziwi kibice i tak pozostaną przy Koronie, bez względu na to w której lidze przyjdzie jej grać, a oglądanie najemnego cyrku zawodowych piłkarzy, którzy za niemałe pieniądze podatników grają kiedy chcą i jak chcą,  widać nie tylko mnie sprawiało ostatnio coraz mniej przyjemności...

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Był taki mecz (70)

Koszykówka to... biznes

Akurat wpadł mi w ręce mój archiwalny wywiad z amerykańskim koszykarzem Mitexu, a potem Cersanitu Nomi Kielce, Derrickiem Hayesem. Jest więc okazja, by przypomnieć sylwetkę tego przesympatycznego gracza, który bardzo szybko podbił serca kieleckich kibiców. Rozmawialiśmy wiosną 1999 roku kiedy to kielecki Cersanit Nomi walczył o historyczny awans do Lech Basket Ligi.

W 20 drugoligowych spotkaniach rozegranych w barwach Mitexu i Cersanitu\Nomi amerykański rozgrywający Derrick Hayes zdobył 436 punktów, co daje mu przeciętną 21,8 pkt. na mecz. Oczywiście jest najskuteczniejszym strzelcem zespołu trenera Stanisława Dudzika. Zdobywanie koszy Derrick umiejętnie łączy z kierowaniem grą zespołu lidera drugoligowej tabeli oraz widowiskowością. 

Czy odczuwasz przejawy rosnącej popularności?

-Tak i muszę przyznać, że jest to przyjemne. Obcy ludzie kłaniają mi się na ulicy, pozdrawiają w autobusie. Niektórzy próbują się nawet do mnie dodzwonić do domu i porozmawiać. Ostatnio gdy siedziałem w „Burger King” i pisałem list do córki, podszedł do mnie mężczyzna i poprosił o autograf, a za nim ustawiła się kolejka innych. Oczywiście nie odmówiłem, bo wiem, że koszykówka to biznes i zawodnik musi dbać nie tylko o formę sportową, ale swój wizerunek w oczach kibiców. Nauczyłem się tego jeszcze w collegu, mając sporo kontaktów z ludźmi blisko związanymi z NBA.

Zdobywasz punkty z wielką łatwością. Jaka jest tajemnica twojej skuteczności?
-Nie ma żadnej. Po prostu trening i to solidny. Odkąd postanowiłem, że zostanę koszykarzem całe dnie spędzałem na boisku do koszykówki. Nigdy nie zapomnę meczów jeden na jednego z bratem. Często graliśmy do pięciuset czy tysiąca punktów. Wiele nauczyłem się także na letnich obozach z zawodnikami dziś występującymi na parkietach NBA.

Obserwując cię na boisku wydaje się, że w koszykówkę grasz od zawsze...
-Wcale tak nie było. Jak każdy chłopak lubiłem pograć w futbol czy baseball, pojeździć na rowerze. Dopiero gdy koszykówkę zaczął trenować starszy brat zainteresowałem się basketem. Od dziecka marzyłem by zostać policjantem. Ukończyłem nawet college o tym kierunku. Kto wie, może kiedyś gdy skończę grę w koszykówkę, spełni się i to marzenie. Na razie jednak chcę przede wszystkim dostać się do elitarnego grona graczy NBA.

Czego ci brakuje, by zagrać u boku Pippena, Paytona czy O Neala?
-Już przed tym sezonem wydawało mi się, że trafię do NBA. Mój agent prowadził rozmowy w działaczami Seattle Dallas i Milwaukee. Gdyby nie lockout w lidze trafiłbym pewno na obóz przygotowawczy jednego z tych zespołów. Zawodowa koszykówka opiera się na grze „jeden na jeden”, często bardzo kontaktowej, nad którą muszę jeszcze poracować. W NBA nie ma obrony strefowej, która stosowana jest w polskiej lidze i moim zdaniem zabija urok koszykówki. Najważniejsza moim zdaniem jest jednak psychika. Imponował mi nią zwłaszcza Michael Jordan, który w najtrudniejszych momentach brał na siebie ciężar odpowiedzialności i sam wygrywał mecze.

Mecz w Lublinie ze Startem pokazał, że i ty masz mocne nerwy. Mimo szybko złapanych czterech fauli potrafiłeś się zmobilizować i zagrać wręcz bezbłędnie...

-Bardzo zdenerwował mnie werdykt arbitra, który „z powietrza” zagwizdał mi czwarty faul. Gdy trener posadził mnie na ławce po scysji z Kosiorem byłem bardzo zły. Wtedy pomyślałem sobie o Jordanie. Zacisnąłem zęby i powiedziałem sobie „wygram ten mecz”. Niechęć i gwizdy lubelskich kibiców jeszcze bardziej mnie zmobilizowały. Po kilkunastu minutach wyszedłem na parkiet bardzo skoncentrowany i nie pomyliłem się ani razu...

Nawet skręcona noga nie przeszkodziła ci być najlepszym zawodnikiem meczu ze Stalą Stalowa Wola. 37 punktów to twój strzelecki rekord w kieleckiej drużynie...

-... i w całej karierze. Poprawiłem się o dwa punkty, w porównaniu z meczem w lidze uniwersyteckiej w Iowa State. A ile wynosi rekord w II lidze?

Krzysztof Zych z Siarki rzucił w meczu przeciwko Glimarowi 51 punktów.
-To bardzo dużo. Może jednak go „przebiję”. Najlepiej w finale play-off. Nie mniej od zdobywania punktów cieszy mnie udana asysta, pod warunkiem, że ten do którego podawałem zdobędzie kosza. W przeciwnym razie jestem wściekły.

                                                       Fot. archiwum prywatne
 Czy Cersanit Nomi awansuje do ekstraklasy?

-Na pewno taki jest cel mój i kolegów. Jesteśmy najmocniejsi i wygrywanie powoli staje się nudne. Podobnie czułem się w sezonie 1994\95 w lidze uniwersyteckiej, gdy z drużyną Iova State wygraliśmy 22 spotkania przy 4 porażkach.

Z Leonem Derricksem znacie się jeszcze z czasów wspólnej gry w Detroit. Chyba raźniej ci w Kielcach u jego boku...

-To „Leo” zaproponował mi grę w Polsce, a ponieważ wiedziałem, że występować będziemy w jednej drużynie, to się zdecydowałem. W przeciwnym razie nie wyobrażałbym sobie pobytu w Polsce.

Który z koszykarzy Cersanitu Nomi najbardziej ci imponuje?

- „Kusza” Marcin Kuszewski, przeciwko któremu gram na treningach. Lubi twardą walkę tak jak ja.

Czy po czterech miesiącach gry w polskiej lidze zadomowiłeś się w Kielcach?
-Bardzo tęsknię za rodziną. Szczególnie za czwórką moich dzieci, z którymi po raz ostatni widziałem się podczas świąt Bożego Narodzenia. Było wspaniale, gdy z całą ponad 30-osobową rodziną „rapowaliśmy” pod choinką. Były prezenty i dobre jedzenie.

A jak spędzasz czas po meczach i treningach?

-Jestem samotnikiem i domatorem. Ubóstwiam gry komputerowe i kreskówki w „Cartoon Network”. Godzinami mogę oglądać przygody „Toma i Jerrego”, „Dextera”, „Flinstonów” czy „Krowy i kurczaka”. Moje hobby jeszcze z czasów dzieciństwa to gotowanie. Sporo czasu spędzam w kuchni przyrządzając różne dania najczęściej z kurczaka oraz słuchając muzyki, która stale mi towarzyszy.

Nie przeszkadza ci bariera językowa?

- Na pewno trochę tak, ale jest kilka osób z którymi mogę swobodnie porozmawiać po angielsku. Cztery, pięć razy dziennie dzwoni do mnie Leon Derricks, z którym lubię rozmawiać przez telefon. Rolę tłumacza drużyny spełnia z powodzeniem, grający i studiujący przez kilka lat w USA, Marcin Kuzian. Często bywam także u mieszkającego niedaleko mnie trenera Dudzika, którego córka Marta także bardzo dobrze zna język angielski. No i ja przecież uczę się polskiego. Znam sporo słów nie związanych z koszykówką - dzień dobry, cześć, dzięki, daj, dobra... 

Czy w przypadku awansu do ekstraklasy zamierzasz pozostać w Kielcach na dłużej?
-Pewno. Nie zostawia się drużyny w takiej sytuacji, jednak ostateczna decyzja zależy od wielu spraw. Decyzję podejmę razem z moim agentem. Nie chodzi tylko o szczegóły kontraktu, choć przecież gra w koszykówkę to dla mnie biznes. W ciągu kilku najbliższych miesięcy wiele się może zmienić. Gdyby nadeszła oferta z NBA na pewno zostanę za Oceanem, ale zawsze będę wspominał mile Polskę i Kielce, bo spotkałem tu wielu życzliwych sobie ludzi. 

I rzeczywiście wiosną 1999 roku pod wodzą Derricka Hayesa Cersanit Nomi awansował do ekstraklasy, a amerykański rozgrywający stał się kluczową postacią "Delfinów" i zarazem jednym z najlepszych rozgrywających Lech Basket Ligi. Mnie najbardziej w pamięci utkwił jego kapitalny występ w hali AWF  na granicy Gdańska i Sopotu, przeciwko Treflowi, który miałem okazję oglądać osobiście, jak większość ligowych meczy kieleckiego zespołu. Kapitalnie dysponowany rzutowo Amerykanin (zapisał na swoim koncie w tym meczu 7 trójek) poprowadził kieleckiego beniaminka  do sensacyjnego zwycięstwa nad faworytem ligi.
W sezonie 1999/2000 Derrick Hayes wystąpił łącznie w 33 spotkaniach kieleckich "Delfinów", zdobywając w nich 648 punktów. Zagrał także w dorocznym Meczu Gwiazd Polskiej Ligi Koszykówki. Niestety po debiutanckim sezonie, zakończonym na 7 miejscu, Cersanit Nomi został wycofany z rozgrywek, a amerykański rozgrywający kieleckiej drużyny powrócił do USA. Przez kolejne dwa sezony występował w zespole ligi ABA Detroit Dogs, sięgając z nim nawet po mistrzostwo tych rozgrywek. Zamiast na parkiety NBA trafił jednak do... detroickiej policji. Nie był to jednak, jak się okazało, zbyt szczęśliwy dla niego wybór. W 2005 roku został sześciokrotnie postrzelony na służbie i trafił do szpitala. Na szczęście zdołał odzyskać zdrowie, jednak tylko na tyle, że został policyjnym... emerytem. Mając więcej wolnego czasu oczywiście powrócił do ukochanego basketu i trenował szkolną drużynę koszykówki.

niedziela, 21 grudnia 2014

Pamiętacie jeszcze Błękitnych?

Wkrótce minie 20 lat od tego meczu Polonii Warszawa z Błękitnymi. Niby najzwyklejsza potyczka o punkty i to tylko drugoligowe, a ile futbolowych autorytetów - Kraska, Szamotulski, Żewłakow. Łezka się w oku kręci... 


sobota, 20 grudnia 2014

Był taki mecz (69)

Przedświąteczna moc...

Piłka ręczna jest wyjątkowa! Piłka ręczna jest magiczna! Nie ma chyba drugiej dziedziny sportu, która aż tak bardzo jednoczyła by zawodników, kibiców i wszystkich związanych ze szczypiorniakiem. Mamy tego dowód w ostatnich tygodniach, kiedy to cała sportowa rodzina piłkarzy ręcznych "stanęła murem" za bardzo potrzebującym naszej pomocy Tomkiem Strząbałą. Rozliczne zbiórki, licytacje, aukcje czy wreszcie wyjątkowy mecz reprezentacji Polski z Resztą Świata, który w lubelskim "Globusie" zjednoczył nawet odwiecznych rywali z Kielc i Płocka. - To niesamowite, że oni tu wszyscy zagrali dla takiego trenera jak ja - mówił wzruszony tuż po meczu główny bohater tego wieczoru, do którego po końcowym gwizdku sędziów ustawiła się długa kolejka życzliwych mu przyjaciół z wielkiej szczypiorniakowej rodziny, która nie po raz pierwszy udowodniła jak bardzo jest WIELKA.

Cała rodzina szczypiorniaka walczy wraz z Tomkiem

Trudno w takiej chwili nie powrócić myślami do wydarzenia sprzed 16 lat, kiedy to w równie szczytnej intencji w kieleckiej hali przy ul. Krakowskiej gwiazdy piłki ręcznej (wtedy tylko polskie) zagrały dla będącego w potrzebie Zbyszka Wdowicza. "Iskra show", bo właśnie pod takim szyldem rozgrywano tamto spotkanie, zgromadził na trybunach nadkomplet publiczności i choć to była tylko wybitnie towarzyska potyczka to jestem pewny, że nikt nie żałował tych kilku magicznych godzin spędzonych wraz z kielecką rodziną szczypiorniaka skupioną w trosce o przeżywającego kłopoty zdrowotne popularnego "Benka". Tamte emocje, radość, wzruszenie na zawsze zostaną w pamięci, a, tak jak teraz dla Tomka, nikt nie poskąpił wtedy grosza na charytatywne cegiełki dla byłego gracza, a potem długoletniego kierownika drużyny Iskry. Mimo przedświątecznej gorączki, bo mecz odbywał się 22 grudnia, do Kielc przyjechało wielu znakomitych i dawno nie widzianych piłkarzy ręcznych. Na parkiecie przy Krakowskiej dla rozkochanych w piłce ręcznej kieleckich kibiców jeszcze raz zagrali między innymi Eugeniusz Szukalski, Krzysztof Latos,  Przemysław Paczkowski, Jacek Kośmider, bracia Zbigniew i Andrzej Tłuczyńscy, Marek i Krzysztof Przybylscy, Marek Boszczyk, Jan Piotrowicz, Zbigniew Orliński, Jacek Wołowiec, Dariusz Wcisło, Tomasz Malmon, Henryk Luberecki, Artur Lipka, Arkadiusz Błacha, Dariusz Bugaj, Aleksander Malinowski, Marek Budny, Jacek Olejnik, Robert Nowakowski, Wojciech Zielonko, Wiktor Jaszczuk. W meczu przeciwko ówczesnej "siódemce" mistrzów Polski z Iskry poprowadził ich oczywiście, twórca potęgi kieleckiej piłki ręcznej a zarazem ojciec Tomka - Edward Strząbała.

Rodzinne zdjęcie uczestników "Iskra show" sprzed 16 lat. fot. archiwum

To było wielkie święto kieleckiego szczypiorniaka. W hali przy Krakowskiej pojawiło się kilka pokoleń osób związanych z piłką ręczną i choć nie wszystkim, jak choćby Jerzemu Melcerowi,  zdrowie pozwalało, żeby jeszcze raz zagrać dla kieleckich kibiców, to nikt nie miał o to pretensji. Ci, którzy zagrali, zaprezentowali piłkę ręczną na najwyższym poziomie. Wszyscy obecni wtedy w hali czuliśmy się jak jedna wielka rodzina, która po zakończeniu charytatywnego meczu - benefisu dla popularnego "Benka" spotkała się przy wigilijnym stole, dzieląc się opłatkiem. Wspomnieniom nie było końca. Mnie do dziś pozostały w pamięci kuluarowe rozmowy toczone do późnego wieczora z idolami z dziecięcych lat, gdy jeszcze jako nastolatek kibicowałem piłkarzom ręcznym Korony w ich pamiętnej drodze do ekstraklasy.
Choć to przecież nie aż tak odległe wspomnienia, to z każdym rokiem wspólne - pamiątkowe zdjęcie kieleckiej rodziny piłkarzy ręcznych nabiera wartości. Przecież niektórych na nim uwiecznionym nie ma już wśród nas. Tym bardziej w ten przedświąteczny czas warto wspomnieć ten wyjątkowy i niepowtarzalny wieczór z 22 grudnia 1998 roku, który na dobre zapoczątkował tradycję "Szczypiorniakowych Wigilii" w Kielcach.
Wtedy pomogliśmy w potrzebie Zbyszkowi Wdowiczowi. Jestem przekonany, że nie inaczej będzie teraz w przypadku Tomka Strząbały. Przecież WIELKA rodzina szczypiorniaka ma WIELKĄ i WYJĄTKOWA uzdrawiającą moc.

piątek, 19 grudnia 2014

Fotoarchiwum "z myszką" (70)

Dziś nieco nowsze zdjęcie ze sportowego archiwum, więc i z rozpoznaniem zawodnika, który się na nim znajduje, teoretycznie powinno być o wiele łatwiej.

                Fot. archiwum
Poznajecie? Pamiętacie?

czwartek, 18 grudnia 2014

Fotoarchiwum "z myszką" (69)

Pora na kolejną sentymentalną podróż do sportowego fotoarchiwum sprzed ponad 40 lat. Na zdjęciu kapitan jednej z kieleckich drużyn. Starsi kibice z pewnością nie będą mieli najmniejszych trudności z rozpoznaniem tego sportowca.

                    Fot. archiwum

 A wy, poznajecie? Pamiętacie?

niedziela, 14 grudnia 2014

Fotoarchiwum "z myszką" (68)

Pora na kolejną fotografię wygrzebaną ze sportowego archiwum sprzed ponad 30 lat. Starsi kibice nie powinni mieć jednak najmniejszych problemów z rozpoznaniem sylwetki tego sportowca, kiedyś jednego z najpopularniejszych w Kielcach.

                    Fot. archiwum
Pamiętacie? Poznajecie?

sobota, 13 grudnia 2014

Dokąd zmierza Korona?

Nie ma pieniędzy, nie ma sponsora, nie ma drużyny, nie ma wyników, a nawet trener otwarcie twierdzi, że marzy mu się praca... za granicą - to stan w jakim znalazła się Korona tuż po zakończeniu jesiennej rywalizacji piłkarskiej T-Mobile Ekstraklasy. Nawet sześć kolejnych spotkań bez porażki nie zmienia mojej oceny, że to najgorsza drużyna złosisto-krwistych w ponad 41-letniej historii kieleckiego klubu. Kompletnie nieobliczalna, a co najgorsze bez charakteru i ambicji. Tłumaczenia, że zawodowym piłkarzom zabrakło motywacji do walki na murawie są po prostu śmieszne i żałosne. Czym skutkowałaby taka postawa pracownika w innych pozasportowych zawodach chyba nikt nie może mieć wątpliwości. Kto pracować nie chce, po prostu traci pracę i mam nadzieje, że taki właśnie scenariusz obowiązywać będzie zimą w kieleckim klubie.


 Czy są perspektywy na poprawę? Szczerze mówiąc wątpię. Dopóki Korona nie znajdzie właściciela i sponsora z prawdziwego zdarzenia, którzy przejmie 100 procent jej akcji, nic się nie zmieni. O sportowym rozwoju można zapomnieć. W grę wchodzi jedynie wegetacja na "miejskim garnuszku". Może zimą znów uda się dokupić paru najemnych "grajków" i może znów uda się  jakoś utrzymać w lidze. Tylko co dalej? Czy ktoś się wreszcie opamięta? Zawodowy klub nie może w nieskończoność funkcjonować jako miejski, a jeśli w Kielcach przez tyle lat, po wycofaniu się Kolportera, nikt nie potrafi znaleźć piłkarzom sponsora, to może lepiej wrócić do zdrowego, amatorskiego kopania piłki w niższej lidze, niż utrzymywać na siłę w ekstraklasie zawodowy cyrk najemników, którzy i tak między innymi za nasze (podatników) pieniądze grają jak chcą i kiedy chcą... 

wtorek, 18 listopada 2014

Fotoarchiwum "z myszką" (67)


                                                Rys. M. Dulęba
Dawne dobre czasy - redakcyjny rysownik Mirek Dulęba, którego kiedyś namówiłem do współpracy z Działem Sportowym "SL" odwzajemnił mi się taką oto karykaturą. Rzeczywiście piłka ręczna zawsze była i jest bardzo bliska mojemu sercu...

piątek, 14 listopada 2014

Fotoarchiwum "z myszką" (66)

Oto kolejne zdjęcie przedstawiające znanego przed laty kieleckiego sportowca. Poznajecie? Pamiętacie?

                               Fot. archiwum

czwartek, 13 listopada 2014

Fotoarchiwum "z myszką" (65)

Dziś kolejna sentymentalna podróż do sportowego fotoarchiwum sprzed ponad 30 lat. Czy poznajecie sportowca na zdjęciu?

        Fot. archiwum
Jego koszulka mówi praktycznie wszystko...

poniedziałek, 10 listopada 2014

"Świętości" coraz mniej...

Nie przypadkowo pojedynki piłkarzy ręcznych z Kielc i Płocka na przestrzeni lat zdobyły sobie miano "Świętych wojen". Odkąd pamiętam rzeczywiście niosły ze sobą ogromne emocje zarówno na boisku, jak i na trybunach. Były one niejako gwarantowane bez względu na stawkę o jaką toczyły się spotkania. Niestety... BYŁY, bo wczorajszego wieczoru próżno było ich szukać na parkiecie Orlen Areny. Wszystko za sprawą prawdziwej przepaści w aktualnej formie i umiejętnościach obu odwiecznych rywali. Tak dobrze i przede wszystkim uważnie jak w Płocku, kielecki zespół w tym sezonie jeszcze nie grał. Nic więc dziwnego, że "Nafciarzom", zaliczanym przecież do europejskiej czołówki, udawało się dotrzymywać kroku mistrzom Polski tylko przez... kilka pierwszych minut. Niewiele w układzie sił zmieniło nawet kontrowersyjne wyrzucenie z boiska jeszcze przez przerwą Karola Bieleckiego, czy też wycofanie z gry poturbowanych przez rywali Julena Aguinagalde i Tobiasa Reichmanna. Strach pomyśleć jaki byłby wynik tego meczu, gdyby w ostatnim kwadransie gracze kieleckiej drużyny równie solidnie przykładali się do gry, jak do stanu 28:14. To była prawdziwa deklasacja (nie oddaje jej nawet w pełni wynik 22:35), jakiej w Płocku nikt z pewnością się nie spodziewał.



Kieleckim mistrzom należy się uznanie i szacunek za w pełni profesjonalną postawę w ligowym hicie jesieni w zawsze dla nas niegościnnej hali. Jak to się skończyło wszyscy widzieli. Trudno oprzeć się refleksji, że skoro nawet pojedynki odwiecznych krajowych rywali są tak jednostronne, to jak tu oczekiwać jakichkolwiek emocji od pozostałych ligowych spotkań z o wiele słabszymi przeciwnikami. "Siódemka" Vive Tauronu jest na dziś po prostu o wiele za mocna na polską ekstraklasę i coraz bardziej skłaniam się ku wprowadzeniu formuły Europejskiej Ligi, ale ze znacznie większą liczbą spotkań z godnymi przeciwnikami, niż to ma miejsce teraz w Champions League. Skorzystała by na tym drużyna, skorzystali by kibice, choć to niestety mało realna wizja, bo przecież inne krajowe ligi nie są aż tak mierne jak polska PGNiG Superliga, którą, co czytam ze zgrozą, niektórzy chcą jeszcze powiększać... 
 

piątek, 7 listopada 2014

Fotoarchiwum "z myszką" (64)

W niedzielę kolejna "Święta wojna" polskiego szczypiorniaka. Wyszperane z archiwum zdjęcie nabrało dodatkowej wartości, gdyż płocki "Blaszak Arena" podobnie kal kiedyś kielecka hala ZSB przy Jagiellońskiej, czy też obiekt przy Krakowskiej nie goszczą już najlepszych polskich "siódemek". Również i gracza ze zdjęcia nie ma już w zespole Vive Tauronu Kielce. Kibice piłki ręcznej nie powinni mieć jednak żadnych trudności z jego rozpoznaniem.

                                                                                    Fot. archiwum
Pamiętacie? Poznajecie?

sobota, 1 listopada 2014

Pamiętajmy..

Są dni, w których mecze, wyniki, tabele punkty, rekordy odchodzą w cień i przestają się liczyć. Tak jest właśnie dziś 1 listopada, gdy wspominamy TYCH, których nie ma już wśród nas. To czas smutku, zadumy nostalgii, ale przede wszystkim pamięci o ludziach, których znaliśmy, a niestety nie spotkamy już ich w naszej ziemskiej wędrówce. Miniony rok uszczuplił niestety także i sportową kielecką rodzinę. Dlatego też dziś moje myśli i wspomnienia z pewnością także pobiegną między innymi ku NIM:

WIT BRYŁA - pasjonat futbolu, trener i wychowawca kilku pokoleń piłkarskich talentów, związany na dobre i złe z Łysicą Bodzentyn, Błękitnymi Kielce, a w ostatnich latach ze świętokrzyskim futbolem kobiecym.


ZBIGNIEW IMIOŁEK - przez całe życie związany ze sportem, najpierw jako zawodnik m.in. Tęczy, z którą w 1960 roku wywalczył historyczny bo pierwszy dla Kielc awans do II ligi, potem trener, a zarazem nauczyciel wychowania fizycznego oraz działacz kieleckiej koszykówki, która przez całe życie była najbliższa jego sercu.


STANISŁAW MAJ - długoteltni trener i działacz piłkarski. W swojej karierze trenował on między innymi zespoły: Orlicza Suchedniów, Lubrzanki Kajetanów, GOKiS Masłów, Wiernej Małogoszcz, Grodu Ćmińsk, Piaskowianki Piaski, AKS Busko-Zdrój, Nidy Pińczów oraz juniorów Korony Kielce. 




ZYGMUNT SIKORA - jeden z nestorów wśród działaczy kieleckiego sportu. W przeszłości czołowy w kraju motocyklista, jak również i bokser. Założyciel sekcji pięściarskiej Partyzanta Kielce (późniejsi Błękitni), wieloletni działacz sportów motorowych. Zawodowo - ceniony kielecki fotograf.

Nie sposób w tym miejscu wymienić wszystkich ludzi kieleckiego sportu, których w ciągu minionych 12 miesięcy pożegnaliśmy. Ograniczyłem się zatem do tych, z którymi miałem okazję się spotkać, czy też współpracować jako dziennikarz "Słowa Ludu".

Pamięć trwa wiecznie...

wtorek, 28 października 2014

Słabi i jeszcze słabsi...

Ufff! Po blisko roku piłkarze Korony wreszcie wygrali wyjazdowy mecz ligowy. Zwycięstwo w Chorzowie nad Ruchem, choć rzeczywiście bezcenne dla układu tabeli, trudno jednak traktować w kategoriach sukcesu. Tak słabo grającej drużyny jeszcze w Kielcach nie mieliśmy. Zaczynam się nawet zastanawiać, kto bardziej się męczy, czy trener Tarasiewicz, robący wciąż dobrą minę do złej gry, czy zawodowi w końcu piłkarze, którzy jakby nagle zapomnieli na czym ta ich praca polega, czy też  kibice, którzy muszą na to wszystko patrzeć. W poniedziałek słabiutka Korona wygrała tylko dlatego, że w tym dniu Ruch był od niej jeszcze słabszy. Nota bele podobnie jak i arbiter, który już w pierwszej połowie nie wiedzieć czemu nie wyrzucił z boiska Stawarczyka i nie podyktował rzutu karnego dla Korony, wypaczając przebieg spotkania, które swoim poziomem nie spełniało nawet chyba i pierwszoligowych wymogów przyzwoitości.


Dzięki punktom wywalczonym przy Cichej w konfrontacji z było nie było  z trzecią drużyną ubiegłego sezonu i naszym reprezentantem w europejskich pucharach, złocisto-krwiści wyrwali się ze strefy spadkowej. Na jak długo? Chciałbym się mylić, ale zapewne szybko do niej powrócą, bo z taką grą, trudno liczyć na jakiekolwiek punktowe zdobycze w meczach z bardziej wymagającymi rywalami, a tylko tacy niestety są w tym sezonie w T-Mobile Ekstraklasie. W zapowiadaną od ponad trzech miesięcy nagłą poprawę formy, a co za tym idzie i stylu gry podopiecznych trenera Ryszarda Tarasiewicza przestałem już wierzyć. Podobnie chyba jak sam szkoleniowiec, który pozwala sobie nawet żartować z sytuacji swojej drużyny, która nawet jeśli przegra kolejny mecz to i tak  nie może już spaść niżej, bo jest na dnie tabeli.
A jednak może, bo choć do końca sezonu jeszcze daleko, to pierwszoligowe perspektywy stają się dla Korony coraz bardziej realne.

środa, 8 października 2014

Był taki mecz (68)

 Kiedyś Tęcza, a teraz studenci?

W miniony weekend rywalizację rozpoczęła II liga koszykarzy. Niestety tym razem bez zespołu z Kielc. Wszystko za sprawą nieoczekiwanego wycofania z rozgrywek drużyny UMKS, która przecież wiosną była o krok od powrotu do grona pierwszoligowców i zapewne także teraz byłaby jednym z faworytów ligi. Nic z tego jednak, bo jak poinformował klub w oficjalnym oświadczeniu, nie jest on już zainteresowany dalszymi występami drużyny UMKS pod drugoligowymi koszami. Sprawiło to, że kieleccy kibice lekką ręką pozbawieni zostali drugoligowych emocji. Równocześnie jednak odżyły wspomnienia z czasów jak to przed ponad pół wieku  kieleccy koszykarze z niebywałym trudem walczyli o drugoligowy awans. Czasy jak widać bardzo się zmieniły...
Posiłkując się faktami z bezcennego archiwum red. Antoniego Pawłowskiego, chciałbym powrócić do tamtego spektakularnego wydarzenia, które miało miejsce dokładnie 10 kwietnia 1960 roku. Oczywiście jako kilkutygodniowy wtedy dzieciak, nie miałem okazji uczestniczyć w tym wielkim święcie kieleckiej koszykówki, ale potem już jako dziennikarzowi i działaczowi Okręgowego Związku Koszykówki dane mi było poznać osobiście większość autorów tamtego historycznego sukcesu i pośrednio poczuć wyjątkowy klimat jaki towarzyszył zdobywaniu przez kielczan drugoligowych szlifów.
Zdecydowanym faworytem, rozgrywanego w Kielcach, trzydniowego turnieju finałowego o awans do II ligi był bytomski Start. Układ terminarza sprawił, że Tęcza grała z tą drużyną już na otwarcie finału i cytując relację za "Słowa Sportowca", czyli kolumny sportowej "Słowa Ludu", był to najlepszy mecz kielczan w całym turnieju. Przy ogłuszającym dopingu kibiców, których w ciągu trzech dni imprezy rozgrywanej w hali WDK zebrało się łącznie ponad 2 tysiące, Tęcza "utarła nosa" faworytowi, zwyciężając 72:60.  Rywale kompletnie nie mogli się z tym pogodzić i po meczu złożyli oficjalny protest, czepiając się w nim dosłownie wszystkiego co tylko było możliwe. Na niewiele się jednak to zdało. Koszykarze Tęczy wprost "zdemolowali" bytomską defensywę skutecznymi rzutami z dystansu. Raz po raz popisywali się nimi Grzegorz Marcinkowski (późniejszy spiker na drugoligowych meczach Tęczy), grający trener Jan Kmiecik, czy Andrzej Bors (potem długoletni dziennikarz kieleckich rozgłośni radiowych) Także pozostali: kieleccy gracze niewiele im tego wieczoru ustępowali. Pierwszy, i jak się potem okazało, najważniejszy krok ku bramom II ligi został zrobiony. Mimo iż kolejni rywale wydawali się potencjalnie słabsi, to wygrane nad Resovią (65:53), czy z AZS Kraków (62:53) wcale nie przyszły  łatwo. Kielczanie nie zaprzepaścili jednak tej wyjątkowej szansy i ku ogromnej radości kibiców upragniony, pierwszy w historii drugoligowy awans stał się faktem.

To oni przed 54 laty jako pierwsi wywalczyli dla Kielc II ligę pod koszem  Fot. archiwum
O tym jak wielkie towarzyszyły temu emocje i jak gorąca gorąca była atmosfera finałowych meczy,  najlepiej świadczy prasowy komentarz mojego mistrza i późniejszego nauczyciela dziennikarskiego fachu, red. Mieczysława Kalety na łamach "Słowa Sportowca", który pozwolę sobie zacytować: ""Przeraźliwe gwizdy w momencie wykonywania rzutów osobistych przez rywali Tęczy, to zwyczaj bardzo niekulturalny i nie przynoszący zaszczytu kieleckiej widowni. Co gorsza zdarzył się nawet... "rzut przedmiotem". Na szcżęście bardzo lekkim. Niemniej jednak nie chcielibyśmy, aby w II lidze zdarzały się takie wypadki. Tym bardziej, że zwykle nie wychodzą one na zdrowie gospodarzom, którzy przez to narażeni są na kary".
Warto w tym miejscu wspomnieć nazwiska autorów tego ogromnego jak na tamte czasy sukcesu. W drużynie prowadzonej przez grającego trenera Jana Kmiecika występowali: Andrzej Bors, Grzegorz Marcinkowski, Zbigniew Imiołek, Antoni Wojtaszek, Jan Goc, Stanisław Sitarski, Ryszard Dusza, Włodzimierz Bubel, Antoni Pawłowski, Waldemar Bil i Kazimierz Banaśkiewicz.Niestety kilku zawodników z tego grona nie ma już wśród nas. Tym bardziej więc prekursorom kieleckiej koszykówki sprzed ponad pół wieku należy się ogromny szacunek i słowa uznania.
Dziś kieleckim kibicom koszykówki pozostaje jedynie dopingować zespół AZS Politechnika Świętokrzyska Galeria Echo, który już za kilka dni rozpoczyna trzecioligowy sezon. Tak, by podopieczni trenera Stanisława Dudzika poszli w ślady swoich o wiele starszych kolegów z Tęczy, a tym samym Kielce jak najszybciej powróciły na drugoligową mapę polskiej koszykówki. Czego i ja z całego serca koszykarzom-studentom życzę...


piątek, 26 września 2014

Fotoarchiwum "z myszką" (63)

Dziś kolejna retrospekcja ze sportowego fotoarchiwum. Czy poznajecie tego sportowca?

                                                             Fot archiwum

Kogo przedstawia ta fotografia sprzed lat?

czwartek, 25 września 2014

Fotoarchiwum "z myszką" (62)

Po dłuższej przerwie czas powrócić do sportowego fotoarchiwum sprzed lat. Czy poznajecie kogo przedstawia te fotografia?

                                             Fot. archiwum


wtorek, 16 września 2014

"Królowie polowania"

Aż pół jesiennej rundy trzeba było czekać na pierwsze zwycięstwo w ekstraklasie piłkarzy Korony. Trochę z pomocą rywala, trochę z pomocą szczęścia, złocisto-krwiści wymęczyli wreszcie te upragnione trzy punkty w starciu z "Góralami" z Bielska. Najbardziej jednak pomógł trener Tarasiewicz, który wreszcie usunął z podstawowego składu prawie wszystkie swoje "gwiazdy" sprowadzone w letnim okienku transferowym. Leandro pauzował za kartki, dzięki czemu mógł zagrać Sylwestrzak i w swoim stylu strzelić bramkę, Aankour wylądował na trybunach, Musa na ławce, podobnie jak i Kapo z wybitnym CV, który miał zbawić Koronę. Na razie utytułowany Francuz, który zdaniem pana trenera miał przyspieszyć grę Korony, prezentuje się niczym oldboj, dla którego nawet zwykły trucht po murawie jest nie lada wyzwaniem. Z transferowych nabytków lata ostał się więc jedynie Cerniauskas, ale tylko dlatego, że po prostu Małecki jest od niego jeszcze gorszy. Reprezentant Litwy wiele się musi uczyć, by w przyszłości dorównać klasą weteranowi ligowych boisk - Małkowskiemu.  I wcale nie jestem przekonany, że kiedyś mu się to uda...



Bardzo dziwię się także głosom optymistów liczących na to, że poniedziałkowy mecz będzie przełomowym dla drużyny Tarasiewicza i teraz wszystko poleci już "z górki". Oczywiście z całego serca też tego Koronie życzę, jednak fakty kompletnie temu przeczą. W grze złocisto-krwistych nadal nie widać jakiejkolwiek poprawy. Przykro to pisać, ale na półmetku pierwszej rundy sezonu zasadniczego ekstraklasy, to niestety Korona jest zdecydowanie najsłabsza z całej ligowej stawki, a co więcej perspektyw na poprawę jakoś nie dostrzegam. 
Bardzo chętnie poznałbym natomiast bilans letniego okienka transferowego Korony, bo duet Paprocki - Tarasiewicz to dla jak mnie bezsprzeczni "królowie letniego polowania" w polskiej ekstraklasie. Tak fatalnych roszad kadrowych i to zarówno z klubu jak i do klubu, nie było chyba nawet za czasów tak krytykowanego przez wszystkich duetu Chojnowski - Kobylański, a najprawdopodobniej i w całej ponad 40-letniej historii Korony. Nie wiadomo ile pieniędzy bezsensownie zostało wydanych. Wiadomo niestety tylko kto za to wszystko zapłaci - my kielczanie podatnicy. W normalnym profesjonalnym klubie byłoby to nie do pomyślenia...

PS. Mecz we Wrocławiu (już siódmy przegrany w tym sezonie) niestety tylko potwierdził moje pesymistyczne prognozy. Ta drużyna już chyba nie jest w stanie wygrywać pod wodzą trenera Tarasiewicza, który chyba tylko czeka na zwolnienie go z klubu i tym samym zainkasowanie pokaźnej odprawy na do widzenia... 

sobota, 16 sierpnia 2014

Tak źle jeszcze nie było...

Tak słabej drużyny Korony jak teraz nie pamiętam w ponad 40-letniej historii klubu. Przeciętny (choć reprezentacyjny!) litewski bramkarz, ślamazarna i dziurawa jak szwajcarski ser obrona, kompletnie niekreatywna pomoc i wreszcie atak, który nikomu zagrozić nie potrafi. Tak najkrócej można by spuentować aktualny stan posiadania złocisto-krwistych. Nie chodzi już nawet o wczorajszą zdecydowaną porażkę 0:3 w meczu z Górnikiem, bo tej na postawie poprzednich występów kieleckich piłkarzy można się było spodziewać. O wiele gorszy jest brak perspektyw na poprawę w najbliższych tygodniach, bo nawet Oliver Kapo, którego już niektórzy okrzyknęli mianem transferowego hitu ekstraklasy, niewiele według mnie może zmienić. Tym bardziej że jego imponujące piłkarskie CV wcale nie musi przekładać się na aktualne możliwości i dyspozycję tego już blisko 34-letniego piłkarza.



Pojawiają się nawet pierwsze głosy zniecierpliwienia wobec trenera Ryszarda Tarasiewicza, który chyba sam nie spodziewał się jak ciężkie zadanie czeka go w Kielcach, by przywrócić Koronie blask, systematycznie tracony w kilku ostatnich sezonach.. Nie winiłbym jednak o wszystko szkoleniowca, bo to z pewnością nie on jest najsłabszym ogniwem kieleckiego klubu. Niełatwo z kiepskich, w zdecydowanej większości, piłkarzy zbudować solidny ligowy zespół. a i transfery z konieczności muszą być takie, na jakie stać coraz bardziej podupadający finansowo klub.
To będzie niewątpliwie bardzo trudny sezon dla złocisto-krwistych. Za wcześnie by już teraz mówić o widmie degradacji, ale o ile nie nastąpi jakiś radykalny przełom, to ten czarny scenariusz z miesiąca na miesiąc może stawać się coraz bardziej realny.  
W poprzednim sezonie w ekstraklasie znalazły się słabsze od nas drużyny Widzewa czy Zagłębia. Teraz to niestety Korona wydaje się być tą najsłabszą w ligowej stawce. Przynajmniej jak na razie...

PS. Mecze z Legią i Jagiellonią potwierdziły kryzys jakiego Korona w 40-letniej historii chyba nie doświadczyła.  A światełka w tunelu nie widać...

piątek, 8 sierpnia 2014

Tylko piłkarzy żal...

Jakby nie oceniać decyzji UEFA o wyrzuceniu Legii z Ligi Mistrzów, jednego nie można jej zarzucić. Jest zgodna z regulaminem rozgrywek Champions League. Skoro zgodnie z nim za występ na boisku nieuprawnionego zawodnika przeciwnej drużynie należy się walkower, to czemu akurat mistrzowie Polski mieliby zostać potraktowani inaczej i ukarani przykładowo karą grzywny, jak ku mojemu zdziwieniu sugerowały niektóre i to nawet poważne, opiniotwórcze media.  Albo czemu Celtic miałby nie skorzystać z furtki, którą sami uchylili mu nieudolni działacze Legii.



Przykre, że przytrafiło się to właśnie mistrzowi Polski, bo znów (który to już raz) skompromitowaliśmy się w oczach całej piłkarskiej Europy. Jak widać, by znaleźć się w elitarnej Lidze Mistrzów nie wystarczy mieć drużynę dobrze grającą w piłkę. Potrzebni są także profesjonalni działacze na europejskim poziomie. A takich Legia jak widać jeszcze się nie dorobiła...
I tylko piłkarzy żal, bo oni zrobili co do nich należało... 

PS. Celtic, który w miejsce Legii, kuchennymi drzwiami wszedł do IV rundy kwalifikacji wylosował Maribor i wcale nie jest bez szans na awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów. 

XXX

Odwołanie Legii zostało odrzucone  przez UEFA i nie mogło być inaczej, bo w przeciwnym razie kartki "rozdawane" piłkarzom na boisku i zawieszenia graczy w ich konsekwencji kompletnie straciłyby sens. Zaczęły by się licytacje ile minut zawieszony piłkarz może występować na boisku (i przy jakim wyniku), by nie było walkowera, a jedynie kara finansowa. Dopiero wtedy narobiłby się prawdziwy, nikomu niepotrzebny bałagan. Zamiast psioczyć na przepisy UEFA i próbować je zmieniać nie wiadomo po co, czas pożegnać nieudolnych działaczy Legii, by już więcej nie odebrali piłkarzom awansu wywalczonego na boisku. Innej drogi po prostu nie ma... 

piątek, 25 lipca 2014

Bo tak najłatwiej...

Jako długoletniego sympatyka, działacza i dziennikarza piszącego o kieleckiej koszykówce specjalnie nie zdziwiła mnie dzisiejsza informacja o wycofaniu z rozgrywek drugoligowego zespołu koszykarzy UMKS Kielce. Spodziewałem się jej właściwie już w momencie, kiedy nie tak dawno klubowi działacze liczyli że brakujące do domknięcia budżetu klubu na grę w I lidze pieniądze, same "spadną im z nieba" po... apelu na jednym z portali społecznościowych. Nie zamierzam rozstrzygać, czy to zwykła naiwność, czy też forma gry na emocjach kieleckich sympatyków koszykówki, bo jest to kompletnie bez znaczenia. Fakty są takie, że działacze idąc po najmniejszej linii oporu zdecydowali się wycofać klub z jakichkolwiek rozgrywek, bo te drugoligowe już przestały im się podobać. Pewnie. Po co kłopotać się z ciągłym domykaniem budżetu i utrzymywać drużynę wyczynowych koszykarzy. O wiele wygodniej pozostać przy beztroskim konsumowaniu "darmowych pieniędzy" z miejskiego budżetu, bo takie na szkolenie młodzieży po prostu się należą i wystarczy je tylko wydawać. 
 
  Zdaję sobie sprawę, że znalezienie hojnego mecenasa koszykarskiego klubu to w dzisiejszych czasach niełatwe zadanie. Mieliśmy ogromne szczęście, że jest taki pasjonat basketu jak Michał Sołowow, który przez lata w dużej mierze sam utrzymywał kielecką koszykówkę na dobrym krajowym poziomie. Nie zmienia to jednak faktu, najgorsze co może przytrafić się w sporcie, to poddanie się bez walki, bez względu na poziom rywalizacji w jakiej przyszłoby grać. Smutne to tym bardziej, że w końcu nie tak dawno jedną ze sportowych wizytówek Kielc były "Delfiny" z Cersanitu Nomi Kielce z powodzeniem występujące na parkietach ekstraklasy, nie wspominając o Miteksie czy też Tęczy, których ligowe mecze także do ostatniego miejsca wypełniały trybuny hali widowiskowo-sportowej.

niedziela, 20 lipca 2014

Daleka droga "Tarasia"

Optymiści, którym wydawało się, że Ryszard Tarasiewicz jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki uzdrowi Koronę, po meczu w Bydgoszczy już chyba nie mają wątpliwości, że nie będzie to takie proste. I nie chodzi wcale o samą porażkę 0:2. Niby przez większą część spotkania defensywa złocisto-krwistych sprawiała wrażenie solidniejszej od tej z poprzedniego sezonu, jednak wystarczyły dwie chwile słabości, by sprezentować rywalom gole i tym samym komplet punktów. Zawisza skwapliwie skorzystał z prostych błędów defensywy złocisto-krwistych, a trener Korony z racji niezbyt wymagających sparingpartenrów przed sezonem chyba dopiero teraz zdał sobie sprawię jak trudnej misji w Kielcach się podjął.


 Będzie ona tym trudniejsza, że najpewniej za kilka dni Korona zostanie bez swojego kapitana. Klubu nie stać na opłacanie pensji Macieja Korzyma, który dostał wolną rękę w szukaniu nowego pracodawcy i zapewne bardzo szybko go znajdzie. Wprawdzie nie ma ludzi niezastąpionych, ale co to oznacza dla i tak słabiutkiej i chimerycznej ofensywy złocisto-krwistych, nie trzeba nikomu tłumaczyć.
Daleka droga do tego by popularny "Taraś" przywrócił Koronie blask, który utraciła pod rządami sympatycznego, być może i fachowego, ale mało kreatywnego "Pachety"...

poniedziałek, 14 lipca 2014

Dowartościowani po mundialu

Piłkarski mundial przeszedł do historii. Kolejny bez biało-czerwonych, ale za to z dwoma Polakami w zespole mistrza świata - Klose i Podolskim. Możemy też być dumni, że wkrótce Robert Lewandowski zadebiutuje w zespole Bayernu, którego piłkarze nie tylko stanowili o sile zwycięskiej drużyny tego turnieju, ale i innych liczących się reprezentacji. Powody do radości ma także nasz selekcjoner Adam Nawałka, który na usprawiedliwienie prawdopodobnych porażek w eliminacjach do "Euro 2016" będzie miał w ręku mocny argument, że przecież przyszło nam grać w grupie mistrza świata.


 Co pozostanie w pamięci z brazylijskiego mundialu? Kilka naprawdę znakomitych spotkań, ale i fatalne sędziowanie, nie godne imprezy tej rangi. Niemiecka perfekcja i konsekwencja wynagrodzona mistrzostwem świata, totalna klęska gospodarzy, którzy sięgnęli dna i gdyby nie pomoc "sprawiedliwych" być może nawet nie wyszliby z grupy. Na miejsce w najlepszej czwórce świata Canarinhos na pewno nie zasługiwali, co dobitnie potwierdziły ich starcia z Niemcami i Holandią. Wreszcie megasensacje - błyskawiczna detronizacja broniących tytułu Hiszpanów, czy też blamaż Włochów.
I jeszcze jedna smutna refleksja. Dla naszej piłki czas jakby zatrzymał się w latach 70-tych i 80-tych minionego stulecia, kiedy to  "Orły Górskiego", a potem reprezentacja Antoniego Piechniczka podbijały piłkarski świat. Teraz to kompletnie nierealne i jakże odległe. Na pocieszenie przychodzi nam wspominać, wspominać wspominać i dowartościowywać się każdym choćby najmniejszym polskim akcentem w futbolowej elicie. 
Cóż jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma... 

wtorek, 17 czerwca 2014

Powrót do normalności?

Zgodnie z oczekiwaniami nowym trenerem piłkarzy Korony został Ryszard Tarasiewicz. Piłkarskim kibicom nie trzeba specjalnie przedstawiać następcy Hiszpana "Pachety". Popularny "Taraś" już nie raz udowodnił, że na trenerskiej ławce radzi sobie nie gorzej niż przed laty na boisku, kiedy to będąc kluczową postacią drużyny wrocławskiego Śląska z powodzeniem występował także w reprezentacji (zaledwie dwa mecze dzieliła go od klubu wybitnego reprezentanta Polski). W Kielcach czekać go będzie dość szczególne zadanie - poukładania na nowo drużyny złocisto-krwistych, która pod wodzą "Pachety" kompletnie się posypała. 




O ile o sportową stronę jestem spokojny, bo Tarasiewicz znany jest z twardej trenerskiej ręki i dobrego warsztatu, to przeszkodę stanowić może wiele pozaboiskowych spraw, których poukładanie jest także niezbędne, by Korona znów prezentowała się tak jak oczekują tego wszyscy sympatycy futbolu w Kielcach.
Wybór Tarasiewicza to chyba najlepsza obecnie polska trenerska opcja, jednak jego kontrakt obowiązywać będzie przez rok. Moim zdaniem to trochę za krótko, by zbudować solidną drużynę, zwłaszcza, że w klubowej kasie złocisto-krwistych nadal się nie przelewa. Czas pokaże czy "Taraś" na dłużej zadomowi się w Kielcach, czy też będzie to jego kolejny trenerski krótki epizod. Jedno jest pewne po radosnej, ale i beztroskiej tiki tace Korona ma szanse powrócić do futbolowej normalności. Oby tak się stało...  

sobota, 14 czerwca 2014

Wielka Sobota szczypiorniaka

Piłka ręczna staje się prawdziwą wizytówką polskiego sportu w grach zespołowych. Dziś Wielka Sobota naszego szczypiorniaka. Zwycięstwa pań w Brnie nad Czeszkami 25:22 oraz panów w Magdeburgu nad Niemcami 29:28 zadecydowały, że obie nasze narodowe "siódemki" znów zagrają w elicie piłki ręcznej. Kobiety na parkietach Chorwacji i Węgier powalczą w grudniu o tytuł mistrzyń Europy, natomiast mężczyźni w styczniu przyszłego roku wybiorą się do Kataru by zagrać w finałach mistrzostw świata.

  Radość tym większa, że znaczący udział w awansie wywalczonym w Magdeburgu mieli gracze Vive Targów Kielce, a przecież już za niespełna dwa lata to Polska będzie gospodarzem finałów męskiego "Euro". Polakom nie przeszkodził dziś nawet brak kontuzjowanego Mariusza Jurkiewicza, a pewni swego Niemcy, którzy dziś przed przerwą prowadzili już różnicą 5 goli znów wielki turniej oglądać będą w telewizji.
Oby "tłuste lata" naszej piłki ręcznej trwały jak najdłużej... 

czwartek, 12 czerwca 2014

Ruszyła futbolowa... gadanina z kompromitacją w tle

Trudno będzie przeżyć najbliższy miesiąc i to nie dlatego, że Polacy nie zagrają na Mundialu, bo o tym wiadomo było już od dawna. Poziom biało-czerwonych nie przystoi by pokazywać się w światowej elicie. Niestety to samo tyczy się TVP, która choć mistrzostwa się jeszcze nie zaczęły zdążyła już zaliczyć falstart, kompromitując się podczas ceremonii otwarcia "Mundialu 2014". Zamiast barwnego widowiska z Brazylii uraczono telewidzów gadaniną "fachowców" i jakimiś archiwalnymi filmikami. Ponoć powodem była awaria niezależna od TVP jednak równocześnie inne europejskie stacje jak niemiecki ZDF, włoskie RAI, a nawet czeskie CT Sport przekazywały bez problemów sygnał ze stadionu w Sao Paulo, na przekór kłamliwym deklaracjom red. Jacka Kurowskiego ze studia, że cała Europa nie ogląda. Obraz choć pewnie z poślizgiem pojawiał się zresztą i za plecami gości paplającego studia TVP, jednak ci byli tak zaaferowani czczą gadaniną o niczym, że nawet nie raczyli zauważyć barwnego widowiska, czy też śpiewającej gwiazdy Jennifer Lopez. Po co skoro do nikomu niepotrzebnego do szczęścia studio "Plaża" w Warszawie zawitała "żelazna gwiazda" TVP, Maryla Rodowicz, która chyba miała zrekompensować mundialowy falstart. Na szczęście meczu otwarcia nie komentował sztandarowy sprawozdawca z Woronicza...


Mało mnie obchodzą tłumaczenia, że wina za inauguracyjną mundialową wpadkę nie leży po stronie TVP. Każde łącze przecież sprawdza się wielokrotnie przed emisją. Skoro bez usterek można było nadawać mecz to i wcześniejszą ceremonię otwarcia także. Aż się boję co będzie dalej. Znów jak to było dwa lata temu podczas polsko-ukraińskiego Euro zanosi się na święto, ale niestety nie futbolu lecz... "gadających głów". 

sobota, 7 czerwca 2014

Po co nam Biegler?

Już kilka miesięcy temu, podczas finałów mistrzostw Europy w Danii, nie miałem wątpliwości , że Michael Biegler kompletnie nie sprawdza się w roli selekcjonera reprezentacji Polski piłkarzy ręcznych. Niestety dobitnie potwierdził to dzisiejszy mecz z Niemcami. Cóż z tego, że zwycięski, skoro nasza narodowa "siódemka" wciąż nie stanowi zgranego teamu ,lecz zlepek indywidualności. To jednak indywidualne umiejętności polskich gwiazd wystarczyły, by pokonać ws ERGO Arenie przeciętnych Niemców. W perspektywie rewanżu w Magdeburgu to jednak nie my możemy się czuć faworytami.

 A ileż to było zachwytów nad perfekcją z jaką Michael Biegler ponoć rozpracował swoich rodaków. Nijak przełożyło się to jednak na grę Polaków, którzy długo byli kompletnie bezradni zarówno w obronie jak i w ataku. Poza próbami dogrania na koło nie dostrzegłem żadnej przemyślanej taktycznie akcji naszej drużyny, która obnażyłaby słabe strony rywala. Podejrzewam, że równie dobrze przy trenerskiej ławce naszych kadrowiczów mógłby znaleźć się ktokolwiek inny niż Biegler, a efekt byłby podobny. Mamy przecież przynajmniej kilku graczy światowego formatu, a niemiecki szkoleniowiec jakoś nie potrafi "poukładać" polskiej drużyny tak, by maksymalnie wykorzystać ten potencjał. Dziś skórę uratował mu między innymi znakomity w bramce Sławomir Szmal.
Awans na finały MŚ w Katarze oczywiście wciąż pozostaje sprawą otwartą, tym bardziej, że w Magdeburgu być może zagra rekonwalescent Krzysztof Lijewski. Jednak nawet "Lijek" może nie wystarczyć, jeśli nie będziemy mieli jakiejś rozsądnej koncepcji gry przeciwko Niemcom i konsekwentnie ją realizować...

niedziela, 1 czerwca 2014

Tak smakuje mistrzostwo

"Pacheta" jest... dumny

Może to absurd, ale sobotnia sromotna porażka 1:5 ze Śląskiem Wrocław może okazać się zbawienna dla Korony. Jeśli po takim meczu ktokolwiek w kieleckim klubie chce jeszcze przedłużyć kontrakt z trenerem "Pachetą", powinien jak najszybciej dać sobie spokój z futbolem. Hiszpański szkoleniowiec (który to już raz) udowodnił, że prowadzenie profesjonalnej drużyny nawet na tak kiepskim poziomie jaki reprezentuje T-Mobile Ekstraklasa, przerasta jego możliwości, a ja mam coraz więcej wątpliwości czy problem leży jedynie w barierze językowej dzielącej trenera od drużyny. 
Nawet kompromitująca finałowa porażka 1:5 nie popsuła nastroju Hiszpanowi, co podkreślał on na pomeczowej konferencji prasowej twierdząc wprost: "Jestem dumny z tego co zrobiliśmy w tym sezonie". Tymczasem tak fatalnego sezonu w ekstraklasie piłkarze Korony jeszcze nie mieli. Cóż punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Jak dla mnie większe zasługi w tym, że Korona pozostała w ekstraklasie mają fatalnie spisujący się zdegradowani z ligi piłkarze Widzewa i Zagłębia, niż jakaś 


 
odkrywcza myśl szkoleniowa Hiszpana. Jego dokonania w tym sezonie najlepiej obrazuje porównanie dwóch spotkań złocisto-krwistych - pierwszego (jeszcze z trenerem Ojrzyńskim) i ostatniego. Oba ze Śląskiem, ale jakże odmienne nie tylko w wyniku, (0:0 i 1:5), ale przede wszystkim stylu gry drużyny, który z poukładanego i walecznego zmienił się na podwórkowy i beztroski. Kontuzje  zawodników też nie mogą usprawiedliwiać trenerskiej indolencji, bo przecież w dużej mierze wynikają one właśnie z przyjętego przez szkoleniowca zimowego planu przygotowań, który jak potwierdza wiosenna postawa drużyny, okazał się kompletnie nietrafiony.
O ewentualnego następcę "Pachety" byłbym raczej spokojny, bo za dwie pensje, trenera i tłumacza" zapewne znajdzie się wielu nie gorszych warsztatowo od Hiszpana, polskich szkoleniowców o znacznie lepszym kontakcie z zespołem. I wcale nie upierałbym się przy lansowanej ostatnio opcji powrotu do Kielc Leszka Ojrzyńskiego. Jest do wzięcia choćby Jacek Zieliński, który z Koroną pracował już 15 lat temu tuż po fuzji z Błękitnymi, jednak wówczas z powodu finansowych zaległości klubu jego misja w Kielcach została przedwcześnie przerwana. A przecież to nie jedyna trenerska opcja...  

wtorek, 27 maja 2014

Jaki sezon - taka gala

Dawno już tak się nie zdarzyło. Ani jeden z reprezentantów Korony nie znalazł się w gronie nominowanych na doroczną Gałę Ekstraklasy, która odbędzie się tuż po zakończeniu  rozgrywek (2 czerwca.) To najlepiej świadczy jak kiepski był dla złocisto-krwistych dobiegający do końca sezon 2013/14.  Przed rokiem mieliśmy w tym gronie jedynaka Macieja Korzyma a teraz pozostaje jedynie zazdrościć innym drużynom i klubom. 


 Jedynym kieleckim akcentem jest nominacja na trenera sezonu Leszka Ojrzyńskiego, który prowadził Koronę w kilku pierwszych meczach obecnego sezonu. Na to wyróżnienie zapracował on już jednak już pod Klimczokiem w roli szkoleniowca, który odmienił oblicze "górali" z Podbeskidzia, ratując drużynę przed niechybnym spadkiem. Na upartego można by jeszcze wymienić rodowitego kielczanina Pawła Brożka nominowanego w gronie napastników, ale z Kielcami poza miejscem urodzenia niewiele od lat łączy popularnego "Brozia".
No cóż, jaki  sezon - taka gala...

niedziela, 25 maja 2014

Złoty finał sezonu z wojenką w tle

Niespodzianki nie było. Była za to prawdziwa wojna! Piłkarze ręczni Vive Targów Kielce zdeklasowali dziś w Orlen Arenie Wisłę Płock 34:25 i po raz jedenasty w historii możemy szczycić się mianem stolicy polskiego szczypiorniaka. Po raz szósty z rzędu zagramy w Lidze Mistrzów, a królowanie żółto-biało niebieskich trwa już od trzech sezonów.
Ostatni finałowy mecz na trwałe zapisze się w historii piłki ręcznej i to nie z racji wyjątkowej dramaturgi czy też niebotycznie wysokiego poziomu. Nie pamiętam spotkania, w którym już po 3(!!!!!) minutach z boiska, a dokładniej z trenerskich ławek wylecieli obaj szkoleniowcy Manolo Cadenas i Talant Dujszebajew, którzy do tej pory zdążyli już 2-krotnie zetrzeć się na parkiecie. Niewiele brakowało, by doszło do regularnej bijatyki, jednak tym razem szczypiorniści mieli chłodniejsze głowy od swoich trenerów. Tomasz Strząbała godnie zastąpił swojego "szefa" Talanta i niczym wyjadacz poprowadził drużynę do pewnego i efektownego triumfu w jak zawsze bardzo nieprzychylnej kielczanom Orlen Arenie. 



  Sezon 2013/1014 przeszedł do historii. Wprawdzie nie był tak udany jak poprzedni, bo Final Four Ligi Mistrzów przyjdzie szczypiornistom z Kielc oglądać w roli kibica, jednak nie narzekajmy. Wciąż mamy przecież europejska drużynę którą mogą nam pozazdrościć nie tylko w Płocku...

piątek, 23 maja 2014

Cel osiągnięty, ale...

Piłkarze Korony zremisowali z Cracovią 1:1 i definitywnie pozostają w ekstraklasie na kolejny sezon. Żaden to jednak powód do radości, bo złocisto-krwiści pod wodzą Hiszpana "Pachety" to prawdziwy kameleon polskiej ligi. Potwierdził to także dzisiejszy występ przy Kałuży, w którym kielecka drużyna znów pokazała dwa odmienne od siebie oblicza. 



Jak przez prawie cały sezon "Pacheta" gestykulował i pogwizdywał przy linii bocznej boiska, ale nijak się to przekładało na grę jego podopiecznych. Jak dla mnie utrzymywanie nijakiego hiszpańskiego trenera i to za dwie pokaźne pensje, wliczając w to pobory dla tłumacza, to największa porażka władz Korony w tym sezonie. Jestem pewien, że jakikolwiek polski szkoleniowiec i to znacznie mniejszym kosztem prowadziłby złocisto-krwistych z podobnym skutkiem.
Pracujący od stycznia w Kielcach Talant Dujszebajew nie potrzebuje tłumacza i już bardzo dobrze radzi sobie z komunikacją w języku polskim, natomiast"Pacheta", choć jest już u nas od sierpnia, bez "adiutanta" Toniego byłby jak bez ręki. Ale skoro wydaje na to nie swoje lecz podatników pieniądze, to widać władze Korony mają to gdzieś...

niedziela, 18 maja 2014

Profesjonalnie do końca

Tradycji stało się zadość. "Święta wojna" piłkarzy ręcznych z Kielc i Płocka znów dostarczyła więcej emocji niż cały dotychczasowy ligowy sezon. Może nie byliśmy świadkami tak dobrej piłki ręcznej, jak to miało w finale Pucharu Polski, ale dramaturgia niedzielnego meczu była wręcz niebywała. Nieoczekiwanie bohaterami zwycięskiego horroru okazali się gracze żegnający się z "siódemką" Vive Targów Kielce. W samej końcówce dogrywki najpierw Venio Losert w pierwszym (i jednym z dwóch) kontakcie z piłką w całym spotkaniu, obronił rzut karny Petara Nenadicia, a w chwilę potem Thorir Olafsson rzutem z 7 metrów przypieczętował sukces żółto-biało-niebieskich. Szacunek dla obu graczy za profesjonalną postawę do końca wygasających kontraktów.



Już tylko krok dzieli więc kieleckich piłkarzy ręcznych od obrony tytułu. Czy kropkę nad "i" postawią w najbliższy weekend w Płocku? Bardzo prawdopodobne. Jedno jest pewne jeśli Orlen miałby nas zdetronizować to mógłby tego dokonać dopiero w ewentualnym piątym meczu w kieleckiej hali Legionów.

sobota, 17 maja 2014

Fotoarchiwum "z myszką" (61)

Pora na kolejną wyprawę do sportowych archiwów z minionych lat. Czy poznajecie tego sportowca?
              Fot. archiwum

niedziela, 27 kwietnia 2014

Wstyd takiej Korony

Jeszcze nie tak dawno niektórym w Kielcach marzyło się miejsce piłkarzy Korony w czołowej ósemce ligi, walczącej o mistrzostwo. Tymczasem dziś złocisto-krwiści nie potrafi pokonać nawet  "czerwonej latarni" ekstraklasy. Przed meczem z Widzewem trener "Pacheta" mówił wprost, że jest pewny zwycięstwa i został sprowadzony na ziemię przez swoich podopiecznych, którzy nie wiedzieć czemu zapomnieli,  że mecz zaczyna się od 1, a nie od 46 minuty. Smutne to, bo w 40 letniej historii klubu nie pamiętam tak chimerycznej i nieobliczalnej drużyny Korony, bardziej przypominającą podwórkową zbieraninę amatorów, która gra jak chce i kiedy jej się chce, niż zawodowych graczy z pokaźnymi w końcu kontraktami, na który zrzucają się wszyscy kielczanie.




Oczywiście można by się cieszyć, że przegrywaliśmy 0:2 i potrafiliśmy po przerwie odrobić straty. Ten remis to jednak nie sukces, a sromotna porażka "Pachety" i jego podopiecznych. Wstyd, że Widzew, który na boiskach rywali od każdego zbierał "baty", właśnie w Kielcach potrafił wzbogacić skromniutki  - 1-jednopunktowy(!) dorobek z delegacji.
     

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Niepowtarzalny smak zwycięstwa

Choć piłkarze ręczni Vive Targów Kielce już po raz piąty w tym sezonie pokonali odwiecznego rywala z Płocka, to ten niedzielny triumf smakuje szczególnie. I to nie tylko dlatego, że oznacza już jedenasty(!) pucharowy laur w historii kieleckiego szczypiorniaka. Liczą się przede wszystkim wyjątkowe okoliczności odniesienia tego zwycięstwa. Ta ostatnia sekunda i rzut Michała Jureckiego na trwałe zapiszą się w historii. Co więcej akcja ta uwieńczyła wyjątkowy mecz, jakiego w historii polskiej klubowej piłki ręcznej chyba jeszcze nie było. Poziom godny każdych europejskich rozgrywek, dramaturgia trudna do wymyślenia przez "chłodną głowę". To była naprawdę znakomita promocja szczypiorniaka, który szturmem zdobywa serca nie tylko kieleckich i płockich kibiców.


                                                                                           Fot: ZPRP
Oczywiście były i błędy, bo tych w sportowej rywalizacji o najwyższą stawkę po prostu uniknąć nie sposób. "Czapki z głów" jednak zarówno przed zdobywcami Pucharu Polski, jak i pokonanymi płocczanami, którzy w niedzielę wznieśli się na wyżyny swoich możliwości i mocno postraszyli obrońców pucharowego trofeum. Znakomicie wróży to przed finałem play-off o mistrzostwo Polski, w którym już niedługo oba zespoły zapewne zmierzą się ponownie. I całe szczęście, bo cóż znaczyłaby polska piłka ręczna bez klubów z Kielc i Płocka oraz toczonych przez nie od kilkudziesięciu już lat Świętych Wojen". Oby było ich jak najwięcej, a wtedy o frekwencje na trybunach możemy być spokojni.
I jeszcze jedna nieco smutniejsza refleksja. "Siódemka" Vive Targów Kielce za pucharowy Triumf na Torwarze zainakasowała czek w wysokości 50 tysięcy złotych. Śmieszna to kwota zważywszy sumy jakie co miesiąc inkasują nędzni ligowi kopacze, a widowiska przez nich kreowane są po prostu nie godne by mogły być porównywalne z tym co w niedzielny wieczór przeżyli kibice na stołecznym Torwarze.