Od tego wydarzenia minie wkrótce już 45 lat. Mimo to, nadspodziewanie dobrze go pamiętam. Może dlatego, że po raz pierwszy jako kibic przeżyłem coś takiego - radość pomieszana z ogromną dumą po sukcesie drużyny, której z całego serca kibicowałem. Mowa o koszykarzach kieleckiej Tęczy, których jako 10-letni wówczas chłopak, u boku ojca, dopingowałem z trybun kultowej dziś hali widowiskowo-sportowej przy ul. Waligóry (obecna Żytnia). A emocje były wtedy rzeczywiście wyjątkowe.
Wcześniej już oglądałem mecze koszykarzy Tęczy w niewielkiej sali, mieszczącej się w podziemiach Wojewódzkiego Domu Kultury w Kielcach. To była jednak jakby zupełnie inna bajka. Tam to wszystko było bardzo kameralne. Rząd krzesełek przy linii bocznej boiska, jakieś gimnastyczne ławeczki, stos materacy. Trochę więcej miejsca dla kibiców za jednym z przesuwnych koszy. Graczy miało się dosłownie na wyciągnięcie ręki. Zdarzało się, że można było bezpośrednio poczuć grę, łapiąc jakąś bezpańską piłkę wędrującą akurat poza boisko, a nawet dostając nią w głowę, czy też bezpośrednio znaleźć się tuż obok zawodnika, akurat obok ciebie wyrzucającego piłkę zza autu. To pozwalało jakby poczuć się częścią gry. Tym razem jednak koszykarze zawitali do prawdziwej hali. Nic dziwnego, bo i stawka była zupełnie inna - awans do II ligi. Trybuny pełne widzów, głośny doping to coś co musiało zrobić wrażenie po przenosinach z sali WDK na Waligóry.
Nie tylko stawka finałowego turnieju rozgrywanego w dniach 3-5 kwietnia 1970 roku, z udziałem Startu Gdynia, AZS Opole, AZS Koszalin oraz Tęczy była magnesem dla kibiców. Otóż w barwach naszej drużyny po raz pierwszy można było zobaczyć dwóch byłych koszykarzy "Czerodziejów" z Bielan - Tadeusza Blautha oraz Jana Matusewicza. Obaj nieoczekiwanie wzmocnili Tęcze tuż przed turniejem półfinałowym o awans, rozegranym w Stalowej Woli i poprowadzili kielczan do kompletu zwycięstw, który oznaczał prawo do organizacji finału.
Przyznam, że i ja byłem pod wielkim wrażeniem przyglądając się rozgrzewce byłego reprezentanta Polski, olimpijczyka z Tokio (1964), Tadeusza Blautha. Wysoki, szczupły niczym tyczka, z nieodłączną torbą, bardziej przypominającą tą lekarską niż sportową, z którą nie rozstawał się nawet siedząc na ławce rezerwowych. Także wzrost 204 robił wówczas kolosalne wrażenie. Dopiero potem gdy lepiej poznałem historię polskiej koszykówki dowiedziałem się, że Tadeusz Blauth był w ścisłej kadrze "srebrnych chłopców" trenera Witolda Zagórskiego i choć nie zagrał w pamiętnym turnieju we Wrocławiu w 1963 roku kiedy to biało-czerwoni wywalczyli wicemistrzostwo Europy i tak był na owe czasy jednym z najlepszych w Polsce graczy.
Tadeusz Blauth Fot. archiwum |
Z archiwum "Słowa Ludu" |
Wkrótce do baraży o drugoligowe szlify przystąpią koszykarze AZS Politechnika Świętokrzyska Galeria Echo. Oby z podobnie radosnym finałem jak 45 lat temu ich starsi koledzy z kieleckiej Tęczy...