piątek, 22 marca 2013

I znów "dyżurny" dach

Staje się regułą, że gdy ma dojść do meczu na Stadionie Narodowym w Warszawie. Od razu pojawia się temat... dachu, który spycha w cień futbolowe dywagacje. Nie inaczej jest przed dzisiejszym spotkaniem eliminacyjnym z Ukrainą. Tym razem nie grozi nam jednak potop jak przed spotkaniem z Anglikami. Wnikliwie analizując prognozy pogody przezornie dach na Narodowym zamknięto go już 5 marca i wydawało się, że jest po kłopocie. Nic z tego. Niby kibicom na głowy kapać na pewno nie będzie, jednak jest nowy problem. Czy konstrukcja dachu wytrzyma... ciężar grubej warstwy zalegającego na nim rozmokłego śniegu.
Może lepiej byłoby rozmontować ten "cud techniki", bo więcej z niego wynika kłopotów niż pożytku... 

Był taki mecz (43)

Stella znaczy gwiazda

Gdy podejmowałem etatową pracę w dziale sportowym "Słowa Ludu" jednym z pierwszych zadań powierzonych mi przez mojego nauczyciela zawodu, a zarazem szefa Mieczysława Kaletę była obsługa zebrania sprawozdawczo-wyborczego klubu sportowego Stella. Nie ukrywam, że do siedziby Wojewódzkiego Zrzeszenia LZS mieszczącej się przy ul. Mickiewicza szedłem z "duszą na ramieniu". Bo przecież na dobrą sprawę nie miałem zielonego pojęcia o łucznictwie, a jedynym źródłem wiedzy dotyczącej tej dziedziny sportu były dość lakoniczne wtedy doniesienia prasowe. Znałem wprawdzie niektóre wyniki, nazwiska najlepszych zawodniczek i zawodników klubu, ale wstyd się było przyznać, że do tej pory łuczniczych zawodów na żywo nie widziałem. Na szczęście trafiłem na życzliwych ludzi i już po paru minutach czułem się wśród łuczniczej rodziny Stelli jak wśród "swoich". Wtedy jednak nawet przez myśl mi nie przeszło, że nie tylko łucznictwo stanie się jedną z dyscyplin, która stanie mi się bardzo bliskie, a nawet przez kilkanaście lat będę miał okazję społecznie pracować w zarządzie klubu ze Słowika. Stało się to zresztą w dość niespodziewanych okolicznościach. Otóż przed jednym z zebrań, które obsługiwałem dla redakcji zwrócił się do mnie nieżyjący już niestety urzędujący szef LZS Zdzisław Stawiarz z prośbą bym zgodził się kandydować do zarządu klubu. Jak twierdził mało to być tymczasowe rozwiązanie, a moje miejsce we władzach miał zając kilka miesięcy później przedstawiciel sponsora klubu. Oczywiście nie mogłem odmówić, a jak się potem okazało te kilka miesięcy przeciągnęło się do kilkunastu lat, które teraz wspominam z ogromnym sentymentem.

U boku Wiktora Pyka na stadionie Kotwicy w Kołobrzegu mogłem poczuć się jak trener Stelli
 Stella należała przecież do najlepszych klubów łuczniczych w kraju, seryjnie zdobywała medale nie tylko mistrzostw świata i Europy, ale także i Polski. Doczekała się nawet olimpijczyków w postaci Bartka Mikosa czy Rafała Dobrowolskiego. A ileż to radości dostarczały prestiżowe międzynarodowe sukcesy Anety Gołuzd, Roberta Marcinkiewicza czy Arka Ponikowskiego o wielu innych znakomitych łuczniczkach i łucznikach nie wspominając. Ja po części czułem się dumny, że wykonując swoje obowiązki na łamach gazety mogę donosić o osiągnięciach "Stellowców", czując za razem choć niewielką odrobinkę swojego wkładu w budowę niewątpliwej potęgi tego niewielkiego, ale jakże iście rodzinnego.
Wspominając te czasy nie mogę pominąć jeszcze jednego jakże istotnego wydarzenia, które okazało się przełomem dla Stelli. Do dziś z trenerem Wiktorem Pykiem żartujemy, że podczas mistrzostw Polski na stadionie Kotwicy w Kołobrzegu w 1992 roku, to kopniak na szczęście "sprzedany" tuż przed rozpoczęciem zawodów przez moją małżonkę szkoleniowcowi Stelli... zapoczątkował imponującą dekadę sukcesów  klubu, w którego dorobku jest obecnie grubo ponad pół tysiąca(!) medalowych krążków z imprez najwyższej rangi w różnych kategoriach wiekowych.