sobota, 28 marca 2015

Był taki mecz (77)

Przez stadion Błękitnych do Monachium po olimpijskie złoto

Chyba nikomu ze starszych kibiców nie trzeba specjalnie przedstawiać sylwetki potężnego, ponad 2-metrowego, Władysława Komara. 21 maja 1972 roku nasz znakomity miotacz wystąpił na rzutni stadionu Błękitnych i choć wtedy jeszcze nie mógł poszczycić się tytułem mistrza olimpijskiego, to i tak trybuny obiektu przy ul. Ściegiennego zapełniły się do ostatniego miejsca. Także i ja z ciekawością przyglądałem się próbom kulomiota warszawskiej Gwardii nie przypuszczając nawet, że oglądam w akcji jednego z największych polskich sportowców.
Władysław Komar już w pierwszym rzucie wprawił kibiców w prawdziwą euforię, posyłając kulę na odległość 20,57 metra, zaledwie od 3 cm gorszą od rekordu Polski. Potem wprawdzie już tego wyniku nie poprawił, ale rekord cały czas dosłownie "wisiał" w powietrzu, a cała widownia, podobnie jak i ja, byliśmy wpatrzeni w rzutnię nie istniejącego już stadionu Błękitnych, znajdującą się za bramką od strony Wojewódzkiego Domu Kultury. 20,09; 19,82; 20,05; 20,55 - tak imponującą serią popisał w Kielcach, olimpijczyk z Tokio i Meksyku, zbierając w pełni zasłużone oklaski kibiców.

Władysław Komar na rzutni stadionu Błękitnych Zdjęcie z archiwów "Słowa Ludu"
Właściwie tak naprawdę rangę tego niby jednego z wielu lekkoatletycznych mitingów doceniłem 9 września 1972 roku, kiedy to w Monachium Władysław Komar posyłając kulę na odległość 21,18 m został mistrzem olimpijskim.
I kolejny obrazek związany z tym wyjątkowym sportowcem i człowiekiem. Tym razem już z czasów mojej pracy jako dziennikarza, z maja 1998 roku kiedy to Władysław Komar wraz z innym mistrzem olimpijskim Tadeuszem Ślusarskim był gościem honorowym Półmaratonu Świętokrzyskiego im. red. Mieczysława Kalety, którego patronem i współorganizatorem była nasza redakcja. Nigdy nie zapomnę popołudnia spędzonego z "Władkiem", bo ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu już po kilkunastu minutach rozmowy kazał się do siebie zwracać po imieniu. Potem wspólna niezapomniana kolacja i prawdziwa lawina anegdot, od których wszyscy pokładaliśmy się ze śmiechu. Wreszcie jedna z najcenniejszych sportowych pamiątek - przezabawna książka autorstwa Władysława Komara "Wszystko porąbane", z jakże miłą dla mnie specjalną dedykacją "Darusiowi do poduchy - Władek".
Rozstaliśmy się wieczorem niczym starzy dobrzy znajomi, umawiając się na kolejne spotkanie za rok w Bukowej, którą Władek był zauroczony. Niestety już do niego nie doszło, bo 17 sierpnia tego samego roku z Ostromic nadeszła szokująca wiadomość o tragicznej śmierci w wypadku samochodowym dwu znakomitych byłych polskich lekkoatletów - Władysława Komara i Tadeusza Ślusarskiego. Obaj na zawsze pozostaną w mojej pamięci, nie tylko jako sportowi idole z dawnych lat, ale także i znajomi z Półmaratonu Świętokrzyskiego z Bukowej...