niedziela, 6 grudnia 2015

Narodziny "Dumy Kielc"

Kielce lepsze od Barcelony! Vive Tauron wygrywa z najlepszą klubową "siódemką" Europy i to w jakim stylu. Sobotni mecz przejdzie do historii nie tylko kieleckiego, ale i polskiego szczypiorniaka. Trudno się temu dziwić, bo prawdziwym kibicom nie trzeba specjalnie tłumaczyć, co znaczy zwycięstwo nad "Dumą Katalonii" i to w przysłowiowej "jaskini lwa".
Mało kto wierzył w taki scenariusz, a przyznam, że i ja wobec bardzo zmiennej ostatnio dyspozycji drużyny mistrza Polski nie sądziłem, że podopiecznym Talanta Dujszebajeva uda się wygrać w Palau Blaugrana, zwłaszcza po tym co zaprezentowali w pierwszej odsłonie sobotniego meczu.
W piłce ręcznej wygrywa się obroną. I tak też stało się wczoraj. Gdy "Barca" niedługo po przerwie wyszła na prowadzenie 21:17 poczuła się już chyba zwycięzcą, za co surowo została skarcona. Gospodarze nie potrafili przebić się przez defensywny mur postawiony przed bramką Sławomira Szmala. Imponująca w wykonaniu piłkarzy ręcznych Vive Tauronu była zwłaszcza końcówka spotkania, rozegrana wręcz wzorowo taktycznie. 


 Tym razem nasz zespół nie powielił błędów z październikowego spotkania z Barceloną w Kielcach, kiedy to w ostatnich sekundach (nie bez udziału arbitrów) dał sobie wydrzeć zwycięstwo. Trzeba jedna przyznać, że norwescy sędziowie byli naprawdę sprawiedliwi, nie faworyzując żadnej z drużyn, a mistrzowie Polski do ostatniej sekundy zachowywali koncentrację i "grali swoje". Za to wielki szacunek należy się zawodnikom i trenerowi Talantowi Dujszebajewowi, który w kluczowych momentach meczu zaskoczył rywala zmianą systemu obrony z 6-0 na 5 +1, co kompletnie wybiło z rytmu  pewnych siebie Katalończyków.
Skoro Barcelona to "Duma Katalonii", więc nie widzę powodów, by od sobotniego wieczoru do piłkarzy ręcznych Vive Tauronu nie przylgnął na stałe przydomek "Dumy Kielc", a nawet "Dumy polskiej piłki ręcznej"...

niedziela, 1 listopada 2015

Pamięć trwa wiecznie...

Dziś dzień pamięci o tych, których nie ma już wśród nas. W tym gronie są także ludzie związani ze świętokrzyskim sportem. Niestety spora ich grupa odeszła w ciągu minionych 12 miesięcy. Miałem przez wiele lat zaszczyt i przyjemność z nimi współpracować i opisywać na łamach prasy ich sukcesy. Warto więc poświęcić dziś choćby chwilę zadumy ich pamięci.


 Marian Budziosz -  wieloletni trener i działacz piłki ręcznej, twórca sukcesów światu Wolica.
Adam Grad - były piłkarz Korony Kielce.
Adam Jóźwik - były lekkoatleta a następnie trener i działacz, bez którego trudno sobie wyobrazić kielecką "królową sportu".
Zdzisław Kałuża - jeden z najlepszych w kraju kierowców wyścigowych, długoletni zawodnik i działacz Automobilklubu kieleckiego.
Władysław Latkowski - znakomity niegdyś pięściarz a następnie trener kieleckich Błękitnych.
Jerzy Mierzwa - długoletni działacz, były koordynator grup młodzieżowych w kieleckiej Koronie, ostatnio związany ze Spartakusem Daleszyce.
Michał Połetek - były kolarz Cyclo-Korony.
Krzysztof Retlikowski - trener i nauczyciel wielki pasjonat futbolu i całego kieleckiego sportu.
Jakub Zabłocki - były piłkarz Korony Kielce

Pamięć trwa wiecznie...

sobota, 24 października 2015

Sprowadzeni na ziemię...

Przykro było patrzeć na to co wyczyniali dziś w Skopje w meczu Ligi Mistrzów z Vardarem piłkarze ręczni Vive Tauronu. O ile wobec absencji zawieszonego Urosa Zormana oraz kontuzjowanego Krzysztofa Lijewskiego można się było spodziewać trudnej przeprawy w Macedonii, to jeszcze nigdy pod wodzą trenera Talanta Dujszebajewa kielecka drużyna nie była tak bezradna. Chyba nawet rywale nie spodziewali się, że tak łatwo przyjdzie im zdeklasować rywala, który w minionym sezonie odebrał im marzenia o Final4 Velux Champions League. Nawet znakomity Arpad Sterbik specjalnie nie cieszył się z kolejnych rzutów karnych, z których wychodził obronną ręką. Różnica umiejętności dzieląca dziś wieczorem obie drużyny była zbyt wielka, by czymkolwiek dało się emocjonować. Vardar brutalnie sprowadził na ziemię gwiazdy Vive Tauronu.
A przecież niecałe pół roku temu to Vive Tauron po znakomitym meczu zdobył gorącą i jakże niegościnną halę w Skopje, wygrywając 22:20. Co zatem się stało, że układ sił między obydwoma zespołami tak diametralnie się zmienił i dziś kielczanie dali sobie rzucić aż 14 goli więcej?


 Pomijając dyspozycję dnia, która dziś była bezsprzecznie wielkim atutem gospodarzy, kluczową okazała się gra defensywna mistrzów Polski, a właściwie dosadniej mówiąc jej brak. Dziwię się trenerowi Dujszebajewowi, że widząc to co wyczynia w obronie Mateusz Kus tak długo ustawiał go na kluczowej pozycji w środku defensywy. Najbardziej cieszyli się z tego... rywale, bo nie pierwszy to mecz w którym gracz pozyskany z Puław w większości akcji był o jedno tempo spóźniony wobec przeciwników, raz po raz otwierając im drogę do kieleckiej bramki. Na dziś Liga Mistrzów po prostu wyraźnie przerasta umiejętności tego gracza. Nawet tak dobry trener jak Talant Dujszebajew nie jest cudotwórcą i nie zrobi z ligowego niemłodego już przeciętniaka obrońcy europejskiego formatu. Błędami Kusa wolałbym już obdzielić juniorów, wychowanków klubu, bo z tego przynajmniej byłyby jakieś korzyści na przyszłość. Inna sprawa, że letnie ubytki transferowe (Grabarczyk, Musa) oraz kontuzja Chrapkowskiego, kompletnie rozmontowały defensywę mistrzów Polski, która była zawsze największym atutem kielczan. A przecież nie jest tajemnicą, że gra w piłkę ręczną rozpoczyna się od obrony.
Zimny prysznic w Skopje na pewno się przyda i to nie tylko zawodnikom kieleckiego klubu, o ile oczywiście zostaną z tej surowej lekcji wyciągnięte właściwe wnioski...

czwartek, 27 sierpnia 2015

Mistrzowie transferów, tylko kto za to zapłaci?

Korona znów jest na ustach całej piłkarskiej Polski, a może nawet i Europy. Wszystko za sprawą "rekordowego" transferu. Tylko w Kielcach to możliwe, że wychowanek klubu i zawodnik mający na koncie występy w juniorskich i młodzieżowych reprezentacjach Polski odchodzi z klubu za kwotę 50 tysięcy złotych, która biorąc pod uwagę realia futbolowego rynku jest wręcz niecodzienna. Tłumaczenia, że tylko dzięki wpisaniu do kontraktu Piotra Malarczyka takiej właśnie kwoty odstępnego, został on latem w Koronie i nie odszedł do Jagiellonii są jeszcze bardziej śmiechu warte. 


 Nie od dziś wiadomo jaka jest finansowa sytuacja Korony. Transfer jednego z najbardziej utalentowanych wychowanków w historii kieleckiego klubu za godziwe pieniądze (popularny "Malar" na dzień 30 czerwca był wyceniany przez transfermart.pl na kwotę 450 tysięcy Euro, a od tego czasu jego wartość raczej wzrosła) mógł nieco podreperować dziurawy klubowy budżet. I to bez względu na to czy trafiłby teraz do Ispwich czy też przed sezonem do Jagiellonii. Wiadomym było, że Piotr Malarczyk prędzej czy później opuści Kielce i skoro nie dało się go zatrzymać, to obowiązkiem było na nim zarobić.
Teraz Korona nie ma już ani Piotra Malarczyka, ani pieniędzy za jego wyszkolenie, bo trudno za takie uznać "ko(s)miczną" kwotę 50 tys. złotych.  Ciekawy jestem tylko czy ten kto zgodził się na wpisanie takiego odstępnego w kontrakcie piłkarza, wyrówna teraz różnicę wynikającą z kwoty faktycznie należnej za popularnego "Malara" oraz tej otrzymanej. Bo trudno po raz kolejny udawać, że nic się nie stało...

niedziela, 26 lipca 2015

Dwa lata bez Adasia...

Archiwalne zdjęcie z podsumowania KKL ze stycznia 2006 roku
Jak ten czas szybko płynie. To już 2 lata...Dokładnie 26 lipca 2013 roku przedwcześnie odszedł Adam Gołąb. O takich ludziach jak ON nie sposób zapomnieć...

sobota, 18 lipca 2015

Falstart ekstraklasy, czyli jak się szanuje kibica

Od medialnego falstartu rozpoczęła nowy sezon polska ekstraklasa. Inauguracyjnego meczu Wisła - Górnik (1:1) po raz pierwszy od wielu lat nie można było oglądać na kanałach C+. W zamian zaoferowano transmisję w Eurosporcie2, na poziomie bardzo daleko odbiegającym od standardów do jakich przyzwyczaił kibiców dotychczasowy nadawca (brak przedmeczowego studia, rozmówek z piłkarzami, o kardynalnych pomyłkach kompletnie nie przygotowanych do relacji komentatorów, którzy nawet nie raczyli wybrać się do Krakowa na mecz, nie wspominając). 


 Na weekend liga wraca do C+ i będzie pokazana jak należy, ale ogromny niesmak pozostał i już teraz można powiedzieć, że pecha mają drużyny (i ich kibice), którym przyjdzie rozgrywać mecze w piątki i w poniedziałki o godz. 18, bo właśnie te spotkania na wyłączność wykupił Eurosport2. Tego po prostu nie da się oglądać, a już na pewno słuchać!
Żeby było jeszcze śmieszniej, platforma NC+, która w reklamach nęciła klientów prawami do pokazywania ekstraklasy przez cztery kolejne sezony, tych którzy akurat nie maja w pakiecie Eurosportu2 odsyła do Biur Obsługi, gdzie za... jedyne 4,99 PLN mogą otrzymać dostęp do tego programu.
Tak się u nas szanuje kibiców...

poniedziałek, 6 lipca 2015

Kartka ze sportowego kalendarza (13)

Resovia pokonana - Korona u bram II ligi!

Dokładnie 40 lat temu, w barażowym meczu o awans do II ligi, piłkarze Korony pokonali w Kielcach "jedenastkę" Resovii 2:0 (1:0). Na trybunach stadionu Błękitnych, mieszczącego się przy ul. Ściegiennego (w miejscu obecnej Kolporter Areny) zasiadło wówczas jak podawała prasa aż 17(!) tysięcy kibiców i był to ówczesny rekord frekwencji tego obiektu.
Dwa kolejne zwycięstwa podopiecznych trenera Bogumiła Gozdura mocno rozbudziły nadzieje na upragniony awans. Resovia przed tym meczem była liderem grupy, więc więc nic dziwnego, że by dostać się tego popołudnia na stadion trzeba było ustawić się w długich kolejkach przed kasami biletowymi już na kilka godzin przed planowym rozpoczęciem meczu. Gromki doping kibiców niósł się nad stadionem, gdy tylko na murawie pojawili się kieleccy gracze. Korona nie zawiodła oczekiwań fanów, odnosząc pewne i efektowne zwycięstwo.
Ku radości widzów Korona od początku grała w tym meczu wręcz popisowo, spychając od początku rywala do defensywy. Efektem tego był gol zdobyty przez kielczan już w 7 minucie meczu. Po rzucie rożnym  Tadeusza Trojnackiego zakotłowało się w polu karny gości, a piłka odbita od nóg lewego obrońcy Resovii, ku trudnej do opisania radości kibiców wpadła do siatki rzeszowian.

Archiwalne zdjęcie z meczu piłkarzy Korony zamieszczone na łamach "Słowa Ludu"
 Prowadzenie nie zadowoliło gospodarzy, a jak relacjonował na łamach "Słowa Ludu" red. Mieczysław Kaleta, w pierwszych 25 minutach tego meczu piłkarze Korony grali nie oglądanym do tej pory w Kielcach poziomie.
W drugiej połowie role się odwróciły i kto wie jakim wynikiem zakończyłby się mecz, gdyby nie kapitalna dyspozycja w kieleckiej bramce Mariana Puchalskiego. Ostatnie słowo w tym jakże emocjonującym meczu należało jednak do Korony. W 68 minucie po dynamicznym rajdzie prawym skrzydłem Tadeusz Kluczyk podał w pole karne do Andrzeja Junga, a ten popisał się atomowym strzałem, po którym piłka wyłamując ręce Henryka Chruścińskiego w bramce Resovii wpadła pod poprzeczkę.
Po tym zwycięstwie Korona na dwie kolejki przed końcem baraży z dorobkiem 6 punktów objęła prowadzenie w tabeli grupy V, wyprzedzając o punkt Resovią oraz o 2 punkty Lubliniankę.
 Drużyna Korony wystąpiła w tym meczu w następującym składzie: Marian Puchalski, Czesław Palik, Jan Majdzik, Waldemar Toborek, Zdzisław Stochmal, Tadeusz Trojnacki, Bogumił Herman, Marek Dulny, Tadeusz Kluczyk, Andrzej Jung Stanisław Karkuszewski. Ponadto z ławki rezerwowych na boisko wchodzili Ryszard Mastalerz oraz Władysław Starościak

 

niedziela, 28 czerwca 2015

Odżyły kolarskie wspomnienia, czyli blamaż TVP w Sobótce

Oglądając dzisiejszą transmisję w TVP z kolarskich mistrzostw Polski w Sobótce można było się poczuć jak kilkadziesiąt lat temu podczas niezapomnianych relacji z wyścigów pokoju. Kompletna dezinformacja, brak wyświetlanych różnic czasowych, czy też dystansu dzielącego kolarzy od linii mety. Wreszcie długie oczekiwanie na to, aż kolarze, ścigający się na 18-kilometrowej pętli, kilkaset 


metrów przed metą pojawią się w obiektywach stacjonarnych telewizyjnych kamer. Kompletne zaprzeczenie jakimkolwiek standardom medialnym XXI wieku. Szkoda, bo wyścig naprawdę w doborowej obsadzie (udziałem mistrza świata) i pełen emocji. PZKol po takim przekazie będącym antypropagandą jakże widowiskowego kolarstwa, powinien spalić się ze wstydu, nie mówiąc już o publicznej telewizji.
No chyba, że celem przedsięwzięcia nie było zaoszczędzenie na kosztach przekazu, a przypomnienie kibicom jak to dawniej się wyścigi kolarskie transmitowało...


A o tym, że można promować kolarstwo poprzez mistrzostwa swojego kraju najlepiej świadczy choćby relacja słowackiej telewizji.
TAK SWOJE MISTRZOSTWA POKAZALI SŁOWACY 

sobota, 6 czerwca 2015

Walka o Koronę dopiero się zaczyna...

Choć piłkarze Korony wczorajszym zwycięstwem zapewnili sobie utrzymanie w ekstraklasie, sprawiając wielką radość kibicom, to faktycznie walka o dalszy byt tego zespołu dopiero się rozpoczyna. Nie jest tajemnicą fatalna sytuacja finansowa klubu. Jej powodem jest między innymi pożegnanie z Kielcami ulubieńca publiczności Jacka Kiełba. A to dopiero początek wielkiego exodusu jaki zapewne będzie miał miejsce przy Ściegiennego. Praktycznie zdecydowanej większości piłkarzy Korony, jak i sztabowi szkoleniowemu, kończą się przecież kontrakty, a działacze niepewni przyszłości klubu nie byli w stanie podejmować jakichkolwiek kontraktowych rozmów. Nie chodzi tu jednak czy odejdzie czy też zostanie ten czy inny zawodnik. Gra idzie o znacznie wyższą stawką jaką jest przyszłość tego liczącego sobie już prawie 42 lata kieleckiego klubu.


 Jedno jest pewne. Muszą się definitywnie rozejść drogi sportu i polityki bo to nikomu nie służy. Jedynym ratunkiem dla Korony jest inwestor i to taki który przejmie od miasta nie część lecz 100 procent klubowych akcji i rozpocznie budowę zespołu praktycznie od zera. Tylko czy znajdzie się sponsor skory do zainwestowania w tak bardzo zadłużony klub? Zupełnie inną kwestią jest to czy miasto zechce pozbyć się wszystkich udziałów Korony, w której strukturach znajdują ciepłe posadki miejscy urzędnicy, nie mający wiele wspólnego ze sportem.
Piłkarze zrobili swoje - utrzymali się w ekstraklasie. Biorąc pod uwagę atmosferę w jakiej przyszło im trenować oraz grać, to 11 lokatę w tabeli ekstraklasy trzeba traktować w kategoriach może nie sukcesu, ale na pewno osiągnięcia. Teraz dopiero okaże się ile prawdy było w opowieściach prezydenta Kielc o potencjalnym inwestorze, który tylko czeka by skończył się sezon, a Korona utrzymała się w lidze.Oby tylko nie okazało się, że zwycięstwo nad Podbeskidziem, pieczętujące osiągnięcie celu przez kielecką drużynę, to równocześnie jej Waterloo. 
Czasu na poukładanie nowej Korony jest bardzo mało, więc jeśli szybko nie zapadną konkretne decyzje to trudno o optymizm, co do dalszych losów złocisto-krwistych.    

piątek, 5 czerwca 2015

Fotoarchiwum "z myszką" (85)

Po dłuższej przerwie zapraszam na kolejną wyprawę do sportowego archiwum sprzed lat. Na zdjęciu jeden z ulubieńców kieleckich kibiców. Starsi z pewnością nie będą mieli najmniejszych trudności z rozpoznaniem tego zawodnika.

               Fot. archiwum
Poznajecie? Pamiętacie?

wtorek, 2 czerwca 2015

Kielce świętowały razem z Vive Tauronem

Kielce to miasto piłki ręcznej. Można się było o tym jeszcze raz przekonać dziś wieczorem podczas żółto-biało-niebieskiej radosnej fety podsumowującej kolejny sezon sukcesów "siódemki" Vive Tauronu.

W Lublinie odżyły wspomnienia

Mimo, iż podczas rozegranych w Lublinie IV Mistrzostw Polski Masters piłkarze ręczni Vive Tauronu Oldboys Kielce odnieśli cztery zwycięstwa, a przegrali tylko jedno spotkanie, to układ spotkań grupowych był na tyle dla nich niekorzystny, że musieli ostatecznie zadowolić się piątą lokatą w kategorii zespołów złożonych z zawodników w wieku powyżej 35 lat.


 Kielecka "siódemka" prowadzona przez trenera Andrzeja Tłuczyńskiego rozpoczęła wprawdzie udział w lubelskich mistrzostwach od porażki 8:10 z MTS Masters Kwidzyn, ale potem pewnie pokonała Old Stars Puławy 17:8, Lublin 15:7 oraz po zaciętym meczu Pabiks Pabianice 14:12. Niestety porażka z Kwidzynem sprawiła, że gorszym bilansem bramek w bezpośrednich meczach nasz zespół został wyprzedzony w tabeli grupy przez Kwidzyn oraz gospodarzy mistrzostw i następnego dnia zagrał w spotkaniu finałowym o piąte miejsce w mistrzostwach, pokonując oldbojów Pogoni Szczecin.


 Mimo upływu lat nasi szczypiorniści udowodnili w Lublinie, że nadal potrafią dobrze grać w piłkę ręczną, a szczególnie dobrze w mistrzostwach zaprezentował się Krzysztof Przybylski, który w meczu przeciwko Pabiksowi był najlepszym zawodnikiem na parkiecie, zdobywając 6 spośród 14 goli kieleckiej "siódemki".


 Drużyna Vive Tauron Oldboys Kielce grała w Lublinie w następującym składzie: Wojciech Hińcza, Paweł Smagór, Robert Napierała, Dariusz Karbownik, Dariusz Blaut, Marek Glita, Aleksander Litowski, Wojciech Zielonko, Krzysztof Przybylski, Michał Przybylski, Piotr Adach, Alexy Błochin, Robert Stelmach, Jacek Wolski.
Trenerem kieleckiego zespołu był Andrzej Tłuczyński, zaś jego kierownikiem Mariusz Zielonko.
Mistrzem Polski w tej kategorii wiekowej zostali podobnie jak przed rokiem oldboje Zagłębia Lubin, którzy w finale pokonali MTS Masters Kwidzyn 16:10. Miano MVP mistrzostw przypadło Radosławowi Fabiszewskiemu z Lubina.

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Odszedł Marian Budziosz

Tak radosny dla kieleckiej piłki ręcznej weekend, okraszony sukcesami szczypiornistów Vive Tauronu oraz dziewcząt z Korony Handball zmąciła sobotnia jakże smutna wiadomość o tym, że nie ma już wśród nas MARIANA BUDZIOSZA - człowieka instytucji świętokrzyskiego sportu. To on przecież kładł podwaliny pod późniejsze sukcesy żeńskiej piłki ręcznej w naszym regionie, między innymi powołując do życia drużyny Łysicy Nowa Słupia a następnie Świtu Wolica. Jego podopieczne wielokrotnie stawały na podium mistrzostw Polski, województwa, czy też mistrzostw Zrzeszenia LZS, które było szczególnie mu bliskie. Nie sposób wymienić wszystkie jego osiągnięcia jako trenera oraz wychowawcy setek zawodniczek wśród których zaszczepił pasję gry w piłkę ręczną. Także i ja przez wiele lat miałem przyjemność współpracować z panem Marianem opisując na łamach "Słowa Ludu" sukcesy jego podopiecznych. Na zawsze pozostanie w mojej pamięci...

 Uroczystości pogrzebowe MARIANA BUDZIOSZA odbędą się w środę, 3 czerwca o godzinie godz. 15 w kościele i na cmentarzu w Wolicy.

Najlepsza "siódemka" Europy na tronie


W Kolonii mistrzowie Polski przegrali z nie byle kim. Pogromcy Vive
Tauronu w strumieniach szampana po zwycięskim finale z Veszprem

niedziela, 31 maja 2015

Powinniśmy być dumni!

Po raz drugi w historii Kielce szczycą się trzecią drużyną w Europie. Dzisiejszy mecz z THW Kiel wygrany po kapitalnym meczu 28:26 udowodnił, że miejsce na podium Starego Kontynentu jak najbardziej należy się Vive Tauronowi. Podobnie jak przed dwoma laty, "Zebry" z Kilonii, przez wiele lat szczycące się mianem najlepszej drużyny świata, jak najbardziej zasłużenie musiały uznać wyższość mistrzów Polski. Na dodatek grając w zdecydowanej przewadze przed niemiecką publicznością. A przecież w drużynie Talanta Dujszebajewa nie mogli dziś wystąpić kontuzjowani Julen Aginagalde, Uros Zorman oraz Zeljko Musa. Z konieczności na pozycji kołowego musiał grać Michał Jurecki. Popularny "dzidziuś" wywiązał się z tej roli wybornie, niczym tur walcząc z gwiazdozbiorem szczypiornistów klubu z Kilonii.


 Wielką klasę drużyny mistrza Polski potwierdza dodatkowo fakt, iż potrafiła się ona błyskawicznie podnieść po bolesnej sobotniej porażce z Barceloną i pokazać całemu światu, iż Kielce to już nie kopciuszek w Final4, lecz elita europejskiej piłki ręcznej. 
Ligi Mistrzów wprawdzie jeszcze nie wygraliśmy, powtarzając sukces sprzed dwóch lat, ale jeśli Bertus Servaas nadal tak konsekwentnie będzie budował drużynę, a Talant Dujszebajew nadal będzie tak konsekwentnie pracował z zespołem Vive Tauronu, to kto wie czy w nie tak wcale odległej przyszłości (może już za rok!?) Kielce rzeczywiście nie zostaną stolica europejskiej męskiej piłki ręcznej. Oby... 

Kartka ze sportowego kalendarza (12)

Historyczny awans w "dziesiątkę"

Dokładnie 10 lat temu 31 maja 2005 roku piłkarze Kolportera Korony wywalczyli historyczny awans do ekstraklasy. W meczu 31 kolejki II ligi kielecka "jedenastka" wygrała w Bełchatowie z tamtejszym GKS 2:1 (1:0) i na trzy kolejki przed zakończeniem rozgrywek mogła przyjmować gratulacje.
Bramki dla Kolportera Korony w tym pamiętnym spotkaniu zdobywali: Grzegorz Bonin w 25 oraz Dariusz Kozubek w 74 minucie. Wyrównującego gola dla gospodarzy zdobył w 66 minucie tego spotkania Radosław Matusiak.
-Awans smakuje tym bardziej, że przypieczętowaliśmy go na boisku najgroźniejszego rywala i to prawie przez całe spotkanie grając w dziesiątkę - cieszył się trener Ryszard Wieczorek, który "pofrunął" w górę na ramionach swoich podopiecznych.
Tuż po końcowym gwizdku w Bełchatowie rozpoczęło się żółto-czerwone szaleństwo kieleckich piłkarzy oraz licznej grupy kibiców, którzy wybrali się na to spotkanie. Strumieniami lał się szampan...


Strzelec gola na wagę awansu do ekstraklasy piłkarzy Kolportera Korony, Dariusz Kozubek
Warto przypomnieć skład w jakim drużyna trenera Ryszarda Wieczorka walczyła o ekstraklasę dla Kielc. Byli to: Maciej Mielcarz, Marek Szyndrowski, Marcin Kośmicki, Arkadiusz Kaliszan, Przemysław Cichoń, Grzegorz Bonin, Arkadiusz Bilski, Hermes, Robert Bednarek (już w 10 minucie tego spotkania ujrzał czerwoną kartkę), Jakub Grzegorzewski, Grzegorz Piechna. Ponadto z ławki rezerwowych wchodzili: Jarosław Piątkowski, Dariusz Kozubek i Adam Czerkas.
Można powiedzieć, że w ciągu tych 10 lat historia zatoczyła jakby koło bo już pojutrze także na stadionie przy ul Sportowej piłkarzy Korony czeka kolejny być może historyczny mecz, tym razem jednak nie o awans lecz o utrzymanie w T-Mobile Ekstraklasie.

środa, 27 maja 2015

Kartka ze sportowego kalendarza (11)

Dramat na Piotrkowskiej

Sport to nie tylko zwycięstwa, porażki, sekundy, punkty, tabele, klasyfikacje. To także kompletnie nieprzewidywalne, pisane przez życie, scenariusze, za którymi kryją się ludzkie dramaty. Często nieznane nawet kibicom. Dziś mija dokładnie 17 lat od dnia, który kompletnie odmienił życie czołowego niegdyś polskiego kolarza, reprezentanta kraju na wiele międzynarodowych wyścigów, Mariusza Bilewskiego.
Wszystko rozegrało się 27 maja 1998 roku po południu na ulicy Piotrkowskiej w Łodzi, podczas rozgrzewki kolarzy przed II etapem "Wyścigu Solidarności". Wtedy to pod koła rozpędzonej grupy zawodników nieoczekiwanie wybiegła 9-letnia dziewczyna. Jadący wprost na nią Mariusz zachował na tyle zimnej krwi, że zdołał gwałtownym manewrem ominąć dziecko, jednak zahaczył o rękę dziewczynki i koziołkując kilkakrotnie w powietrzu wraz z rowerem, z całym impetem uderzył głową w krawężnik. Potem nieświadomy nawet tego, że został cichym bohaterem wyścigu, przez wiele dni, leżał w stanie śmierci klinicznej w łódzkim szpitalu, walcząc o życie, które bez chwili wahania poświęcił, by ratować dziewczynkę. On samego wypadku nie pamięta, choć moment ten wraca do niego codziennie jak jakiś koszmarny sen.
 
Mariusz podczas wyścigu na Hawajach w 1995 roku
 Ja też doskonale zapamiętałem ten dzień, gdy podczas redakcyjnego dyżuru w kieleckiej drukarni przy ul. Siennej dosłownie zmroziła mnie treść depeszy, która właśnie zeszła z taśm dalekopisu, donosząca o dramacie jaki rozegrał się w Łodzi z udziałem kolarza DEK Meble Cyclo-Korony. Mariusza znałem przecież praktycznie od momentu jego pojawiania się w kieleckim klubie, mając okazję wielokrotnie o nim pisać, relacjonować kibicom na łamach "Słowa Ludu" oraz "Przeglądu Sportowego" jego liczne wcześniejsze sukcesy z tytułami mistrza Polski na czele.
Walka Mariusza o odzyskanie pełni zdrowia i poukładanie sobie życia na nowo trwa nieprzerwanie do dziś. Choć na rower wsiada już tylko amatorsko, to nadal marzy, by być jak najbliżej ukochanego kolarstwa. W peletonie popularny "Warga" zawsze był prawdziwym "twardzielem", podziwianym przez rywali za odważną jazdę, często na granicy ryzyka. Takim też pozostał w codziennym życiu, pełnym jednak zupełnie innych problemów niż te kolarskie. Znając go tyle lat jestem przekonany, że i z nimi sobie poradzi...

piątek, 22 maja 2015

Złoty tuzin kieleckich piłkarzy ręcznych!

21 maja 2015 roku to kolejna historyczna data w kronikach kieleckiej piłki ręcznej. Już po raz dwunasty(!) w ciągu 23 lat możemy szczycić się "siódemką" mistrza Polski, a przecież nie tak dawno podopieczni trenera Talanta Dujszebajewa sięgnęli po Puchar Polski. Do coraz bogatszej kolekcji trofeów brakuje im już tylko pucharu za zwycięstwo w Lidze Mistrzów, a już za tydzień nasi mistrzowie będą mieli okazję by po raz drugi stanąć do walki o tan najcenniejszy laur w męskim klubowym szczypiorniaku, podczas Final4 Velux Champions League w Kolonii.

Nowi-starzy mistrzowie Polski - piłkarze ręczni Vive Tauronu Kielce
Już po raz czwarty z kolei kieleccy piłkarze ręczni świętowali mistrzostwo w płockiej Orlen Arenie, a trzeba przyznać, że trzeci mecz finału zakończony zwycięstwem "siódemki" Vive Tauronu 29:28 w niezwykle dramatycznych okolicznościach był rzeczywiście ze wszech miar godny decydującego starcia o złoto.

Warto jeszcze raz przeżyć te niesamowite emocje wczorajszego wieczoru, oglądając fotoreportaż Anny Benicewicz-Miazgi prosto z Orlen Areny w Płocku.

Dwunaste złoto MP w kolekcji kieleckich piłkarzy ręcznych

czwartek, 7 maja 2015

To już trzy lata...

Dokładnie dziś mijają trzy lata od śmierci twórcy potęgi kieleckiej piłki ręcznej Edwarda Strząbały. To on przecierał szlaki "siódemek" Korony i Iskry do krajowej elity. Bez niego nie byłoby dziś Vive Tauronu, imponującej kolekcji tytułów mistrza Polski, pucharowych zdobyczy. Niestety nie było mu dane doczekać debiutu kieleckiej drużyny w Final4 Ligi Mistrzów. Z pewnością byłby z niego bardzo dumny, bo zawsze w trenerskiej karierze stawiał sobie najwyższe cele i je osiągał.. Panie Edwardzie Pamiętamy!

                                                    Fot. archiwum

sobota, 2 maja 2015

Kartka ze sportowego kalendarza (10)

Jak "Gienas" poskromił Hutnika

Mecze piłkarzy ręcznych z Kielc i Nowej Huty to były kiedyś prawdziwe ligowe klasyki. Wczoraj na blogu wspominałem spotkanie Iskry i Hutnika sprzed 22 lat, które przesądziło o pierwszej w historii mistrzowskiej koronacji kieleckiej "siódemki". Dokładnie 33 lata temu stawka dwumeczu obu rywali, rozgrywanego 1-2 maja 1982 roku na Suchych Stawach, była zgoła odmienna. Trzeciemu w tabeli ekstraklasy Hutnikowi marzył się medal MP, natomiast również trzecia, ale od końca tabeli, Korona, osłabiona brakiem powołanych do odbycia zasadniczej służby wojskowej Zbigniewa Tłuczyńskiego (grał wtedy w Śląsku) i Romana Monety (Lublinianka),  broniła się przed degradacją. Mecze te oglądałem jeszcze w roli kibica. Wraz z kolegą, także wiernym sympatykiem "siódemki" Korony, wybraliśmy się specjalnie na weekend do Krakowa i nie żałowaliśmy, bo emocje były rzeczywiście wyjątkowe.
W sobotę "planowe" zwycięstwo odniósł Hutnik,mający w składzie prawdziwych bombardierów jak choćby Alfred Kałuziński, Jan Kozieł, czy Jerzy Garpiel, jednak wcale nie przyszło mu to łatwo. Do przerwy to "koroniarze", mimo osłabienia brakiem kontuzjowanego Antoniego Zięby, niespodziewanie prowadzili 11:8, a potem już nawet 18:13, by ostatecznie po dramatycznej końcówce zejść z parkietu pokonanymi 22:21. Hutnik po raz pierwszy objął prowadzenie w tym meczu w 55 minucie i nie oddał go już do końca.

Bohater tamtego dwumeczu Korony z Hutnikiem, Eugeniusz Szukalski
 Jeszcze więcej emocji było w niedzielnym rewanżu. Do dziś doskonale pamiętam końcówkę tego spotkania, bo była wręcz niesamowita. Jeszcze na niespełna 3 minuty przed końcem Hutnik prowadził z Koroną różnicą aż 4 goli 27:23 i wydawało się, że jest "po meczu". Kapitalną serią interwencji w bramce Korony popisał się jednak wtedy Eugeniusz Szukalski, który wprost "fruwał" między słupkami broniąc strzały krakowskich graczy. Głównie dzięki niemu Korona odrobiła straty, doprowadzając do remisu 27:27, a rywalom zaczęły "drżeć ręce". Na 7 sekund przed końcem meczu, przy prowadzeniu Hutnika 28:27, sędziowie podyktowali rzut karny dla Korony. Do jego wykonania nie specjalnie kwapili się ani Andrzej Tłuczyński, ani Jan Piotrowicz, którzy wcześniej w tym meczu pudłowali z linii 7 metrów. Ku zaskoczeniu wszystkich do rzutu karnego podszedł nie kto inny a... bramkarz kielczan Eugeniusz Szukalski, który zachował najwięcej "zimnej krwi". W chwilę potem popularny "Gienas" ze stoickim spokojem pokonał Marka Gonciarczyka, udowadniając, że potrafi nie tylko znakomicie bronić lecz także zdobywać gole. I to o jak ogromnym znaczeniu...
Warto przypomnieć skład w jakim Korona grała przeciwko Hutnikowi: Eugeniusz Szukalski 0 i 1, Wiesław Goliat - Andrzej Tłuczyński 5 i 5, Włodzimierz Sabatowski 4 i 6, Zbigniew Orliński 4 i 4, Jan Piotrowicz 5 i 2, Marek Boszczyk 2 i 5, Zdzisław Wieczorek 1 i 0, Zdzisław Przybylik 0 i 3, Ryszard Bilski 0 i 2.
W pamięci do dziś pozostała mi także radosna autokarowa podróż po meczu z Krakowa do Kielc z drużyną piłkarzy ręcznych Korony.          

piątek, 1 maja 2015

Fotoarchiwum "z myszką" (84)

Zapraszam na kolejną wyprawę do sportowego archiwum sprzed lat. Starsi kibice z pewnością nie będą mieli najmniejszych trudności z rozpoznaniem tego sportowca.

                                             Fot. archiwum
A wy, poznajecie? Pamiętacie?

Kartka ze sportowego kalendarza (9)

Wszystko co pierwsze smakuje najlepiej

Dziś mijają22 lata od dnia, który na trwałe zapisał się w historii kieleckiego sportu, a zwłaszcza piłki ręcznej. Dokładnie 1 maja 1993 roku "siódemka" Iskry po zwycięstwie 28:20 nad krakowskim Hutnikiem na dwie kolejki przed zakończeniem rozgrywek ekstraklasy. zapewniła sobie tytuł mistrza Polski - pierwszy w historii kieleckiego szczypiorniaka.
Świadkami tego niecodziennego wydarzenia było blisko 2 tysiące kibiców, którzy w nadkomplecie wypełnili tego popołudnia trybuny hali przy ul. Krakowskiej. I ja, relacjonując ten mecz na łamach "Słowa Ludu" doskonale zdawałem sobie sprawę z wyjątkowości sytuacji, mając doskonale w pamięci słowa jakie na początku dziennikarskiej kariery usłyszałem z ust mojego nauczyciela zawodu red. Mieczysława Kalety, który żałował, że choć opisywał kielecki sport przez ponad 40 lat nigdy nie mu było dane doczekać takiego sukcesu. Było to bowiem pierwsze w historii mistrzostwo Polski seniorów w grach zespołowych, wywalczone przez jakikolwiek kielecki zespół!

Sportowi bohaterowie Kielc 1993 uwiecznieni tuż po meczu z Hutnikiem przez fotoreportera "SL", Piotra Polaka

Zwycięstwo nowo kreowanym, choć jeszcze nie udekorowanym złotymi medalami, mistrzom Polski wcale nie przyszło łatwo. Hutnik, choć w tamtym sezonie do ligowych potentatów nie należał, ani myślał pomóc kielczanom w upragnionej koronacji. Do przerwy był remis 11:11, a przewaga Iskry zarysowała się dopiero od 40 minuty gry. Impuls drużynie dał dwoma kapitalnymi interwencjami Jerzy Sowiński, broniąc najpierw rzut karny egzekwowany przez Jacka Pysia, w w chwilę potem dobitkę Tomasza Wieczorka z najbliższej odległości. W tym momencie rozpoczął się prawdziwy koncert gry w wykonaniu Iskry, godny mistrza Polski. Krakowianie aż przez 11(!) kolejnych minut nie potrafili strzelić gola, raz po raz nadziewając się na skuteczne, szybkie kontry Iskry. Z każdą kolejną akcją hala wprost kipiała z emocji i trudnej do opisania radości, bo w końcu eksplodować wraz z ostatnią syreną. Trudno nawet opisać to co działo się na parkiecie. Zawodnicy utonęli w ramionach kibiców, którzy momentalnie wypełnili parkiet. W górę na ramionach zawodników poszybował trener Edward Strząbała. A wszystko to oczywiście w akompaniamencie chóralnych śpiewów oraz strzelających korków od szampanów.  Triumfalną honorową rundę wokół hali poprowadził kapitan kieleckiej drużyny, Henryk Luberecki, a wiwatom na cześć mistrzów Polski nie było końca...

Mistrzowie Polski w karykaturze rysownika "SL" Mirka Dulęby
 W tym historycznym spotkaniu "siódemka" Iskry grała w składzie: Jerzy Sowiński, Przemysław Paczkowski - Tomasz Malmon 2, Artur Lipka 6, Krzysztof Łyś 1, Krzysztof Przybylski 5, Dariusz Wcisło, Wiktor Jaszczuk, Andrzej Tłuczyński 1, Marek Budny 11, Henryk Luberecki 1, Wojciech Zielonko 1.
Co ciekawe w barwach zespołu z Suchych Stawów wystąpili wówczas Rafał Bernacki, Jacek
Kośmider
i Robert Nowakowski, którzy później swoje sportowe losy na długo związali z Iskrą. Ten pierwszy pozostał kielczaninem z wyboru i do dziś pracuje jako trener z młodzieżą Vive Tauronu.

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Tak smakuje Puchar Polski!

Piłkarze ręczni Vive Tauronu Kielce zgarnęli pierwszą lewę sezonu 2014/2015, wygrywając na Torwarze finałowy mecz o Puchar Polski z odwiecznym rywalem "siódemką" Orlenu Wisły Płock 26:23 (11:9).
Jak smakował ten 12 już w historii kieleckiego szczypiorniaka, a zarazem siódmy(!) już z rzędu Puchar Polski, możecie obejrzeć w fotorelacji Anny Benicewicz-Miazgi prosto ze stołecznego Torwaru.



JUŻ TUZIN KIELECKICH PUCHARÓW A RADOŚĆ WCIĄZ OGROMNA

czwartek, 23 kwietnia 2015

Kartka ze sportowego kalendarza (8)

Iskra znów w finale MP! Życiowy mecz Jacka Kośmidra

Kwiecień to tradycyjnie już miesiąc rozstrzygnięć na boiskach piłki ręcznej. Kolejną więc kartkę ze sportowego kalendarza poświęcam właśnie tej dyscyplinie sportu. Dokładnie 21 lat temu 23 i 24 kwietnia 1994 roku kibice mieli okazje emocjonować się w Kielcach dwumeczem "siódemek" Iskry i Śląska, którego stawką był finał mistrzostw Polski, a ja miałem niewątpliwą przyjemność relacjonować go na łamach "Słowa Ludu".
Po porażce w pierwszym półfinałowym meczu we Wrocławiu (20:24), broniący tytułu kielczanie znaleźli się "pod murem" i by ponownie jak rok wcześniej powalczyć o złoto musieli dwukrotnie pokonać Śląsk. Zadanie to wcale łatwe nie było, bowiem w zespole z Wrocławia występowało wtedy wielu naprawdę klasowych szczypiornistów na czele z "bombardzierem" Piotrem Przybeckim, Jackiem Olejnikiem  czy rutyniarzem Ryszardem Antczakiem. Nie trzeba dodawać, że trybuny hali sportowej przy ul. Krakowskiej w oba dni wprost pękały w szwach, a atmosfera była bardzo gorąca. Dodatkowo podsycała je dramaturgia obu jakże zaciętych spotkań.
W sobotę nasi mistrzowie Polski wyszli na parkiet bardzo skoncentrowani i prowadzili praktycznie przez cały mecz, który rozstrzygnął się praktycznie w końcówce pierwszej połowy. Wtedy to "siódemka" Iskry uzyskała 5-bramkową przewagę, której nie pozwoliła już sobie odebrać, wygrywając 25:21 (15:10).

Jacek Kośmider rozegrał przeciwko Śląskowi życiowy mecz
 Znacznie więcej emocji i to do samego końca było w decydującym o awansie niedzielnym spotkaniu. Jeszcze na początku drugiej połowy goście prowadzili różnicą dwóch goli i zanosiło sie na arcytrudną przeprawę Iskry. Dopiero wtedy niesiona ogłuszającym dopingiem drużyna trenera Edwarda StrząbałyAndrzeja Tłuczyńskiego złapała właściwy rytm. Wielki w tym udział miał kapitalnie spisujący się w kieleckiej bramce Jacek Kośmider. Niczym w transie raz po raz bronił rzuty Piotra Przybeckiego (dziś szkoleniowca wrocławskiej drużyny), Piotra Dudzica, Krzysztofa Mistaka, Jacka Olejnika czy Ryszarda Antczaka. Nawet te oddawane z najbliższej odległości. Nie dawał się pokonać także z rzutów karnych! Iskra odrobiła straty i ku ogromnej radości kibiców wygrała 22:20 (11:12), zapewniając sobie przynajmniej srebrny medal MP. W finale na kieleckich szczypiornistów czekała już Warszawianka, która w ten sam weekend także dwukrotnie u siebie rozprawiła się z płocką Petrochemią, wygrywając 36:28 i 24:20.
Warto przypomnieć jeszcze bohaterów tego jakże emocjonującego dwumeczu w Kielcach. Drużyna Iskry grała przeciwko Śląskowi w składzie: Jacek Kośmider, Przemysław Paczkowski - Henryk Luberecki 9 i 1, Ryszard Lubaski 0 i 1, Dariusz Bugaj 4 i 5, Marek Budny 4 i 6, Arkadiusz Błacha 5 i 2, Aleksander Malinowski 1 i 7, Dariusz Wcisło 2 i 0. Grali ponadto bez zdobyczy bramkowych: Krzysztof Przybylski, Tomasz Malmon i Wiktor Jaszczuk.

środa, 22 kwietnia 2015

Kartka ze sportowego kalendarza (7)

Korona znów w ekstraklasie! Wymarzony debiut Andrzeja Tłuczyńskiego

Dokładnie 37 lat temu kieleccy kibice piłki ręcznej fetowali awans "siódemki" Korony do ekstraklasy. Właściwie był to powrót do krajowej elity po rocznej kwarantannie w drugoligowym towarzystwie. Przysłowiową kropkę nad "i" podopieczni trenera Edwarda Strząbały postawili w spotkaniach rozegranych w hali ZSB przy ul. Jagiellońskiej z drużyną Polonii Łaziska. O dominacji "koroniarzy" w II lidze najlepiej świadczy fakt, iż stało się to na już na dwie kolejki (4 mecze) przed zakończeniem rozgrywek.
Broniący się przed spadkiem szczypiorniści z Łazisk nie mieli zbyt wiele do powiedzenia w konfrontacji z kieleckim liderem. W sobotę ulegli Koronie aż 13:25 (6:12), zaś w niedzielnym rewanżu, także przebiegającym "pod kontrolą" naszych piłkarzy ręcznych, 21:24 (9:11).
Mecze z Polonią były szczególne zwłaszcza dla byłego koszykarza kieleckiej Tęczy, Andrzeja Tłuczyńskiego, który właśnie w ten weekend z powodzeniem zadebiutował na parkiecie piłki ręcznej w roli kołowego, sprawiając wiele problemów defensywie z Łazisk.

Andrzej Tłuczyński w debiucie na boiskach piłki ręcznej awansował do ekstraklasy.
 Po 32 z 36 zaplanowanych kolejek II ligi "siódemka" Korony miała na swoim koncie 54 punkty, aż o 13 wyprzedzając Spartę Katowice, zaś o 14 - tarnowską Unię. W ten weekend najgroźniejsi rywale kielczan nieoczekiwanie tracili punkty (Unia dwukrotnie przegrała z Lublinianką, natomiast Sparta zdołała wygrać tylko jeden mecz z AZS Kraków) i upragniony awans stał się faktem.
 Drużyna Korony grała w składzie:  Eugeniusz Szukalski, Antoni Misiewicz, Stefan Tatarek - Zbigniew Tłuczyński 7 i 3, Jan Piotrowicz 7 i 10, Jerzy Melcer 6 i 1, Marek Boszczyk 2 i 5, Antoni Zięba 2 i 0, Zdzisław Przybylik 1 i 2, Andrzej Tłuczyński 0 i 2, Zbigniew Orliński 0 i 1. Ponadto w zespole który wywalczył awans w sezonie 1977/78 występowali jeszcze: Bogusław Stańczak, Jacek Łański, Jerzy Bącal, Włodzimierz Sabatowski i Zdzisław Klimczak.
Co warte podkreślenia "koroniarze" mając już pewny awans wcale nie spasowali i w kolejnych spotkaniach dwukrotnie pokonali Wawel Kraków w identycznym stosunku 28:19 oraz AZS Kraków 28:22 i 34:22. W efekcie wygrali II ligę z dorobkiem 62 punktów w 36 spotkaniach wyprzedzając Spartę (o 16 pkt) oraz Unię (o 20 punktów). To była prawdziwa deklasacja rywali oraz sygnał, że w ekstraklasie Korona nie będzie już przysłowiowym "chłopcem do bicia".

wtorek, 21 kwietnia 2015

Fotarchiwum "z myszką" (83)

Oto kolejna sentymentalna podróż w sportową przeszłość. Na archiwalnym zdjęciu jeden z najpopularniejszych kieleckich sportowców sprzed lat.

                                                    Fot. archiwum
 Poznajecie? Pamiętacie

Kartka ze sportowego kalendarza (6)

Drugoligowe derby Kielc na remis

To czego z pewnością najbardziej dziś brakuje kieleckim kibicom piłkarskim, to brak derbowych emocji, których w przeszłości nie brakowało, zarówno w meczach o mistrzowskie punkty, jak i w potyczkach towarzyskich. Dokładnie 30 lat temu, 21 kwietnia 1985 roku, na stadionie przy ul. Ściegiennego, gdzie obecnie usytuowana jest Kolporter Arena w meczu o II ligi Błękitni podejmowali Koronę, a na trybunach zasiadło ponad 8 tysięcy widzów.
Mecz nie był porywającym widowiskiem i zakończył się sprawiedliwym remisem 1:1. Bramki w tym spotkaniu zdobywali niestety nie żyjący już Mirosław Misiowiec (dla Korony) oraz Jerzy Wójcik (dla Błękitnych). Oto jak na łamach "Słowa Ludu" opisywał je red. Mieczysław Kaleta.

Mirosław Misiowiec
22 minuta 0:1 - Błękitni tracą piłkę na przedpolu Korony. Długie podanie do Bąka, który z łatwością wyprzedza Gazdę i pędzi z piłką w kierunku bramki. Niemal do końcowej linii boiska na wysokości pola karnego. Wybiega do niego Śliwa. Bąk pozostawia za sobą Wyrębkiewicza i dostrzega po prawej stronie Misiowca, któremu dokładnie zagrywa piłkę. Ten jest zbyt doświadczonym napastnikiem by nie trafić do pustej bramki.

Jerzy Wójcik
76 minuta 1:1- piłkarze Korony "robią bokami". Błękitni przejęli piłkę i pod bramką Surlita powstało duże zamieszanie. Przy piłce znalazł się Jerzy Wójcik i z kilku metrów strzelił mocno nie do obrony.

Warto wymienić nazwiska piłkarzy, którzy zagrali w derbach Kielc 30 lat temu:
Błękitni: Zbigniew Śliwa,  Kazimierz Gazda, Władysław Mróz, Michał Gębura, Bogusław Wyrębkiewicz, Krzysztof Dziubel, Roman Plewniak, Marek Gniady, Andrzej Reczko, Jerzy Wójcik, Wiesław Paździsz. Na zmiany wchodzili: Janusz Gurgul i Robert Krzywda. Trener: Lucjan Franczak.
Korona: Wiesław Surlit - Henryk Wolff, Krzysztof Tobolik, Stanisław Wesołowski, Sławomir Wojtasiński, Andrzej Molenda, Leszek Wójcik, Jan Wyciślik, Tomasz Tokarczyk, Robert Bąk, Mirosław Misiowiec. Z ławki rezerwowych weszli: Marek Gruszewski, Andrzej Brzeszczyński. Trener: Czesław Fudalej.

poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Fotoarchiwum "z myszką" (82)

Zapraszam na kolejną wyprawę do sportowych archiwów sprzed lat. Na zdjęciu gracz jednego z kieleckich zespołów z lat 80-tych XX wieku.

 
Poznajecie? Pamiętacie?

Kartka ze sportowego kalendarza (5)

Nie chciało im się grać?!

Całe sportowe Kielce świętują od wczoraj awans piłkarzy ręcznych Vive Tauronu Kielce do Final4 Ligi Mistrzów. Nie zawsze jednak szczypiorniści przysparzali swoim sympatykom tak radosnych przeżyć. Dokładnie 29 lat temu 20 kwietnia 1986 roku przyszło im przeżyć spore rozczarowanie. W hali przy ul. Krakowskiej, aspirująca do miejsca na podium w ekstraklasie "siódemka" kieleckiej Korony, która w tabeli ustępowała jedynie Wybrzeżu, Anilanie i Śląskowi, nieoczekiwanie uległa broniącej się przed degradacją drużyną Stali Mielec 32:35 (12:15), a media nie szczędziły słów krytyki podopiecznym trenera Romana Trzmiela. Kto chce zapłacić 200 złotych za kiepskie widowisko będące parodią piłki ręcznej? Czemu przy tak słabej formie podstawowych graczy, tak krótko na boisku występowali młodzi - Krzysztof Mistak, Artur Lipka czy Piotr Świgoń? - takie pytania pojawiły się w pomeczowych sprawozdaniach.
Nawet as atutowy kieleckiej drużyny Zbigniew Tłuczyński nie miał swojego dnia, między innymi aż 3-krotnie nie wykorzystując rzutów karnych, których zwykle był pewnym egzekutorem. Oberwało się i innym graczom Korony, a praktycznie jedynym zawodnikiem gospodarzy, który zagrał na normalnym poziomie był skrzydłowy Antoni Zięba.

Popularny "Tolo", Antoni Zięba rzucił Stali aż 9 goli. Fot. archiwum "Słowa Ludu"
Warto przypomnieć skład w jakim kielecka drużyna wystąpiła w tym spotkaniu:  Eugeniusz Szukalski, Krzysztof Latos - Antoni Zięba 9, Zbigniew Tłuczyński 6, Jacek Szulc 6, Tomasz Stodulski 5, Jacek Wołowiec 3, Artur Lipka 2, Krzysztof Mistak 1, Marek Przybylski, Piotr Świgoń.
Co ciekawe tego samego dnia piłkarze ręczni lidera naszej ekstraklasy - Wybrzeża Gdańsk po zwycięstwie 25:21 nad Atletico Madryt awansowali do finału Pucharu Europy, czyli odpowiednika dzisiejszej Ligi Mistrzów.

niedziela, 19 kwietnia 2015

Fotoarchiwum "z myszką" (81)

Pora na kolejną wyprawę do sportowego fotoarchiwum. Na zdjęciu jeden z czołowych kieleckich sportowców tat-70-tych i 80-tych minionego stulecia.

                                              Fot. archiwum
Pamiętacie? Poznajecie?

Kartka ze sportowego kalendarza (4)

Korona zagrała do końca

Dokładnie 39 lat temu - 19 kwietnia 1976 roku - rozgrywający pierwszy sezon na drugoligowych boiskach piłkarze Korony, sprawili miłą niespodziankę swoim kibicom, zdobywając punkt w wyjazdowym meczu z wyżej notowaną Siarką. W Tarnobrzegu padł remis 1:1, choć długo zanosiło się na "planowe" zwycięstwo gospodarzy, którzy prowadzili w tym meczu od 10 minuty gry po golu Kazalskiego. Dopiero w samej końcówce spotkania bramkę na wagę cennego remisu dla Korony zdobył Andrzej Jung, popisując się pięknym strzałem zza linii pola karnego. Mecz mógł się nawet skończyć wygraną podopiecznych trenera Bogumiła Gozdura, ale Tadeusz Gromulski nie wykorzystał sytuacji sam na sam z bramkarzem Siarki. Mimo remisu, po tym spotkaniu Korona niestety zamykała stawkę drugoligowców z dorobkiem zaledwie 15 punktów, wywalczonych w 22 ligowych spotkaniach.

Strzelec gola dla Korony Andrzej Jung
 Warto przypomnieć skład kieleckiego zespołu z tego spotkania: Włodzimierz Orkisz - Ryszard Mastalerz, Jan Majdzik, Waldemar Toborek, Bogusław Wyrębkiewicz - Bogusław Herman, Jerzy Gieroba, Andrzej Jung - Stanisław Karkuszewski, Henryk Kiszkis, Wiesław Popławski. W roli zmienników na murawie pojawili się także Tadeusz Gromulski i Jan Czarnecki.

sobota, 18 kwietnia 2015

Kartka ze sportowego kalendarza (3)

Piąta "korona" w dalekim Szczecinie

Takiego weekendu jak ten kwietniowy, dokładnie przed 16 laty, w historii kieleckiego sportu jeszcze nie było. W sobotę 17 kwietnia 1999 roku historyczny awans do ekstraklasy wywalczyli koszykarze Cersanitu Nomi (co wspominałem we wczorajszym wpisie), zaś następnego dnia (18 kwietnia) szampan ku czci kieleckiej drużyny lał się tym razem na parkiet w Szczecinie, gdzie pod dwóch zwycięstwach nad "siódemką" Parii piąty w historii kieleckiej piłki ręcznej tytuł mistrza Polski wywalczyli szczypiorniści Iskry Lider Market.
Kielecki zespół prowadzony przez trenera Gienadija Kamielina jadąc na ostatnie mecze sezonu do dalekiego Szczecina miał jasny cel - utrzymać jednopunktową przewagę nad Petrochemią i tym samym po raz piąty staną na najwyższym podium MP. Z pozoru zadanie wydawało się proste bowiem szczecinianie do ligowych potentatów nie należeli, jednak przed tym dwumeczem mieli przynajmniej teoretyczne szanse na wyprzedzenia w tabeli Metalplastu Oborniki Wielkopolskie i tym samym utrzymanie w krajowej elicie. Musieliby jednak dwukrotnie wygrać z Iskrą Lider Market. Co ciekawe w innej parze ostatniej kolejki sezonu Metalplast podejmował Petrochemię. Faworyci z Kielc i Płocka wygrali i w tabeli nic się nie zmieniło.

Pamiątkowe zdjęcie mistrzów Polski w szczecińskiej hali
 Szczególnie pierwsze spotkanie nie było jednak łatwe dla kieleckiej "siódemki", która w pierwszej połowie przegrywała już nawet 6:11(!) i zanosiło się na prawdziwą sensację. Nasi piłkarze ręczni opanowali jednak nerwy, odrobili stratę, a po przerwie, jak i w niedzielnym rewanżu nie było już najmniejszych wątpliwości kto tu jest mistrzem.
Iskra Lider Market wygrała w Szczecinie 31:25 (14:13) oraz 29:23 (16:10) i mogła wraz z blisko 100-osobową grupą kibiców, którzy pojechali za swoją drużyną na drugi koniec Polski, fetować sukces wieńczący złote lata 99-te kieleckiej piłki ręcznej.
Warto przypomnieć nazwiska graczy, którzy wystąpili w tym pamiętnym dwumeczu w Szczecinie, wraz z ich dorobkiem bramkowym: Rafał Bernacki, Maciej Stęczniewski - Radosław Wasiak 3 i 7, Krzysztof Chrabota 8 i 4, Wojciech Zydroń 7 i 1, Jura Hiliuk 0 i 2, Dimitrij Kamielin 2 i 2, Marek Witkowski 4 i 5, Mariusz Jurasik 6 i 4, Jarosław Sieczka 1 i 0, Wojciech Bąblewski 0 i 3, Krzysztof Skwarczyński 0 i 1. 

piątek, 17 kwietnia 2015

Kartka ze sportowego kalendarza (2)

Wielka feta pod koszem

Dziś mija 16 lat od wielkiego święta kieleckiej koszykówki. Dokładnie 17 kwietnia 1999 roku po zwycięstwie w trzecim finałowym meczu play-off  nad Stalą Stalowa Wola 82:71 (43:39) koszykarze Cersanitu Nomi Kielce wywalczyli historyczny awans do ekstraklasy.

Nasz kapitan Mirek Rajkowski z pucharem za awans do ekstraklasy
 Po końcowej syrenie, punktualnie o godzinie 19.25 w kieleckiej hali przy ul. Żytniej (dawna Waligóry), która chyba nigdy wcześniej nie przeżywała takiego oblężenia kibiców jak tego wieczoru, wystrzeliły korki od szampanów, a na parkiecie zapanowało istne szaleństwo. Jak każe koszykarska tradycja dźwigany na ramionach Marcina Kuziana, Robert Szczerbala, przy przy trudnym do opisania aplauzie widowni, obcinał siatkę przy obręczy kosza. Trener Stanisław Dudzik "fruwał" wysoko na ramionach swoich podopiecznych. Na parkiecie pojawił się okazałych rozmiarów tort, przygotowany specjalnie na tę okazję przez Cukiernię Janusza Banatkiewicza, imitujący boisko do koszykówki z napisem "Cersanit Nomi I liga", który potem pieczołowicie dzielił pomiędzy gości twórca potęgi kieleckiej koszykówki z przełomu XX i XXI wieku Michał Sołowow wraz z kapitanem "Delfinów", Mirosławem Rajkowskim.

Fetowaniu sukcesu nie było końca
- Zdobywałem już medale mistrzostw Polski, grałem w reprezentacji, europejskich pucharach, ale czegoś podobnego jeszcze w swojej karierze nie przeżyłem - mówił wtedy w rozmowie ze mną jeden z ulubieńców kieleckiej publiczności, popularny "Mistrzu".
Chóralne śpiewy w hali rozbrzmiewały jeszcze długo po zakończeniu sportowych emocji. A było się naprawdę z czego cieszyć, bo na ten sukces klubowi działacze Mitexu (to on był poprzednikiem Cersanitu Nomi) pracowali przez 5 lat, pokonując niełatwą drogę z III ligi aż do krajowej elity.


Słodki smak ekstraklasy                 Zdjęcia archiwum prywatne
 Warto przypomnieć skład kieleckich "Delfinów" z tego historycznego spotkania se Stalą Stalowa Wola wraz z punktowymi zdobyczami poszczególnych graczy:  Leon Derricks 25 (1 x 3), Derrick Hayes 22 (2 x 3), Mirosław Rajkowski 6, Sławomir Woldan 6 (1 x 3), Marcin Kuzian 4 oraz Robert Szczerbala 11 (1 x 3), Grzegorz Kij 8.

czwartek, 16 kwietnia 2015

Kartka ze sportowego kalendarza (1)

Nie zawsze się wygrywa...

Mija właśnie dokładnie 20 lat od srogiego lania, jakie w Płocku zebrali kieleccy piłkarze ręczni. W "Blaszak Arenie" w piątym finałowym meczu play-off o mistrzostwo Polski "siódemka" Iskry Ceresit nieoczekiwanie dla wszystkich uległa Petrochemii aż 18:33 (11:16). Tym samym płocczanie przerwali 2-letni okres panowania Kielc w polskiej męskiej piłce ręcznej. Nasi szczypiorniści prowadzili w tym meczu tylko raz w 27 sekundzie gry 1:0 po golu Marka Budnego. Potem było już tylko gorzej, zwłaszcza po przerwie - niczym w najbardziej koszmarnym śnie, bo w Kielcach wszyscy spodziewali się trzeciego z rzędu mistrzostwa.

                                                                                   Fot. archiwum
  Zespół Iskry Ceresit grał wtedy w składzie: Jacek Kośmider, Przemysław Paczkowski - Eugeniusz Wenta 2, Marek Budny 6, Dariusz Bugaj, Wiktor Jaszczuk, Dariusz Wcisło, Ryszard Lubaski, Piotr Przybecki 6, Arkadiusz Błacha 4, Krzysztof Przybylski, Henryk Luberecki.
W drużynie Petrochemii występowali: Marszałek Góral - Krzemiński, Michalski 7, Piórkowski 1, Jakubiak 1, Wróblewski 7, Niedzielski 6, Dębski 2, Kisiel 2, Klucznik 1, Witkowski 5, Mańkowski 1.
- Nie zawsze się wygrywa podsumował krótko to spotkanie odbierając srebrny medal MP, Marek Budny, który jako jeden z niewielu zawodników Iskry Ceresit zagrał wtedy w Płocku na normalnym poziomie.
Niestety niektórych z zamieszczonego powyżej archiwalnego zdjęcia (Edward Strząbała, Krzysztof Dębowski, Sławomir Lubecki) nie ma już wśród nas, ale pamięć o nich nie przemija...
   

poniedziałek, 30 marca 2015

Fotoarchiwum "z myszką" (80)

Pora na kolejną sentymentalną wyprawę w sportową przeszłość. Na zdjęciu jedna z najbardziej znanych kieleckich sportsmenek sprzed lat.

                                         Z archiwum "Słowa Ludu"
Poznajecie? Pamiętacie?

Sportowych wspomnień czar - z kolegami po piórze...

Dzięki Staszkowi Imosie, który gdzieś wyszperał to zdjęcie w swoich australijskich archiwach, odżyły wspomnienia sprzed ponad 20 lat - w redakcji "Słowa Ludu" z red. Antonim Pawłowskim i właśnie Stanem - korespondentem "Przeglądu Sportowego" z Melbourne. Wartościowe zdjęcie, ze starszymi kolegami po piórze, bo i czasy były wspaniałe...

sobota, 28 marca 2015

Był taki mecz (77)

Przez stadion Błękitnych do Monachium po olimpijskie złoto

Chyba nikomu ze starszych kibiców nie trzeba specjalnie przedstawiać sylwetki potężnego, ponad 2-metrowego, Władysława Komara. 21 maja 1972 roku nasz znakomity miotacz wystąpił na rzutni stadionu Błękitnych i choć wtedy jeszcze nie mógł poszczycić się tytułem mistrza olimpijskiego, to i tak trybuny obiektu przy ul. Ściegiennego zapełniły się do ostatniego miejsca. Także i ja z ciekawością przyglądałem się próbom kulomiota warszawskiej Gwardii nie przypuszczając nawet, że oglądam w akcji jednego z największych polskich sportowców.
Władysław Komar już w pierwszym rzucie wprawił kibiców w prawdziwą euforię, posyłając kulę na odległość 20,57 metra, zaledwie od 3 cm gorszą od rekordu Polski. Potem wprawdzie już tego wyniku nie poprawił, ale rekord cały czas dosłownie "wisiał" w powietrzu, a cała widownia, podobnie jak i ja, byliśmy wpatrzeni w rzutnię nie istniejącego już stadionu Błękitnych, znajdującą się za bramką od strony Wojewódzkiego Domu Kultury. 20,09; 19,82; 20,05; 20,55 - tak imponującą serią popisał w Kielcach, olimpijczyk z Tokio i Meksyku, zbierając w pełni zasłużone oklaski kibiców.

Władysław Komar na rzutni stadionu Błękitnych Zdjęcie z archiwów "Słowa Ludu"
Właściwie tak naprawdę rangę tego niby jednego z wielu lekkoatletycznych mitingów doceniłem 9 września 1972 roku, kiedy to w Monachium Władysław Komar posyłając kulę na odległość 21,18 m został mistrzem olimpijskim.
I kolejny obrazek związany z tym wyjątkowym sportowcem i człowiekiem. Tym razem już z czasów mojej pracy jako dziennikarza, z maja 1998 roku kiedy to Władysław Komar wraz z innym mistrzem olimpijskim Tadeuszem Ślusarskim był gościem honorowym Półmaratonu Świętokrzyskiego im. red. Mieczysława Kalety, którego patronem i współorganizatorem była nasza redakcja. Nigdy nie zapomnę popołudnia spędzonego z "Władkiem", bo ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu już po kilkunastu minutach rozmowy kazał się do siebie zwracać po imieniu. Potem wspólna niezapomniana kolacja i prawdziwa lawina anegdot, od których wszyscy pokładaliśmy się ze śmiechu. Wreszcie jedna z najcenniejszych sportowych pamiątek - przezabawna książka autorstwa Władysława Komara "Wszystko porąbane", z jakże miłą dla mnie specjalną dedykacją "Darusiowi do poduchy - Władek".
Rozstaliśmy się wieczorem niczym starzy dobrzy znajomi, umawiając się na kolejne spotkanie za rok w Bukowej, którą Władek był zauroczony. Niestety już do niego nie doszło, bo 17 sierpnia tego samego roku z Ostromic nadeszła szokująca wiadomość o tragicznej śmierci w wypadku samochodowym dwu znakomitych byłych polskich lekkoatletów - Władysława Komara i Tadeusza Ślusarskiego. Obaj na zawsze pozostaną w mojej pamięci, nie tylko jako sportowi idole z dawnych lat, ale także i znajomi z Półmaratonu Świętokrzyskiego z Bukowej...

piątek, 27 marca 2015

Fotoarchiwum "z myszką" (79)

Zapraszam na kolejną wyprawę do sportowych archiwów sprzed lat. Na zdjęciu jeden z najbardziej znanych świętokrzyskich sportowców lat70-tych minionego stulecia.

                     Z archiwów "Słowa Ludu"
Poznajecie? Pamiętacie?

czwartek, 26 marca 2015

Był taki mecz (76)

Jak kielecki beniaminek mistrza pobił...

Tym razem dość nietypowa moja sportowa retrospekcja sprzed lat. Na tym meczu niestety nie byłem, choć wiele bym dał, by 21 lutego 1971 roku znaleźć się na trybunach kieleckiej hali widowiskowo-sportowej. Niestety z racji mojego młodego wieku było to po prostu niemożliwe. Mam na myśli pierwszoligowy mecz bokserski Błękitni - Legia. Już sam szyld "Legia" stanowił w tamtych czasach prawdziwy magnes dla kieleckich kibiców. I nieważne czy był to mecz pod koszem, na zielonej murawie, czy też starcie na ringu. Jedno było pewne, że na trybunach zabraknie miejsc. Nie inaczej było i wtedy, gdy drużyna beniaminka I ligi prowadzona przez czarodzieja ringu Leszka Drogosza miała skrzyżować rękawice z niekwestionowanym faworytem rozgrywek ze stolicy. Jan Szczepański, Janusz Gortat, Wiesław Rudkowski czy Roman Gotfryd - te nazwiska legionistów i zarazem oczywiście reprezentantów Polski mówiły same za siebie. Nic dziwnego, że każdy chciał ich zobaczyć na żywo w akcji. Jak pisał red. Mieczysław Kaleta na łamach "Słowa Ludu" bilety na to spotkanie osiągnęły "u koników" niebotyczną barierę 150 złotych, znacznie przewyższającą nominalną cenę wejściówek. A i tak rozchodziły się błyskawicznie. Tej niedzieli tylko prawdziwym szczęśliwcom udało się dostać się do środka. Drugie tyle kibiców, a może i więcej nasłuchiwało wieści z ringu stojąc przed halą. Także i mnie udało się ubłagać ojca, by tym razem nie słuchać radiowej transmisji z boksu w domu, lecz wybrać się pod halę, gdzie wielu kibiców miało ze sobą także włączone radioodbiorniki. Właściwie ich słuchanie było niemożliwe bowiem raz po raz halą wstrząsały prawdziwe eksplozje radości. Pierwsze gdy w ringu przedstawiano zawodników Błękitnych. Potem z każdym gongiem, niemal z każdym zadanym ciosem, liczeniem i werdyktem sędziowskim emocje przed halą tylko rosły. A choć nie był to czas telebimów i nikt nie widział jak naprawdę toczy się mecz, to i tak wszyscy przed halą znakomicie znali aktualną sytuację na ringu oraz oczywiście rezultat meczu, żywo reagując. To było dla mnie, 11-letniego wówczas chłopaka, niesamowite wręcz przeżycie. Wprawdzie z racji wieku byłem skazany na śledzenie ringowych zmagań Błękitnych tylko na antenie radiowej i za pośrednictwem gazet, jednak mimo to dobrze znałem ówczesnych sportowych idoli kieleckich kibiców.
 
To może niezbyt czytelne, ale za to historyczne zdjęcia z tamtego meczu zamieszczone na łamach "Słowa Ludu"
 Kilkakrotnie udało mi się dostać wraz z grupką kibiców na trening Błękitnych odbywający się w sali WDK. Tam z bliska przyglądałem się jak Leszek Drogosz uczy zadawać ciosy i robić uniki Witolda Stachurskiego, Andrzeja Stawskiego, Marka Kudłę, Leszka Ciukę czy Andrzeja Wnuka. Ich nazwiska, twarze i kategorie wagowe w jakich walczyli znałem oczywiście na pamięć. Na dodatek byłem dumny, że mama była klasową koleżanką Leszka Drogosza, którego już wcześniej miałem okazje poznać podczas jednego ze spacerów z mamą. Nie mogłem się nadziwić, że oto słynny"Czarodziej ringu" nie tylko się ze mną wita, ale i serdecznie rozmawia. Do dziś mam w szufladzie znaczek i proporczyk Błękitnych, które p. Leszek wiedząc o mojej sportowej pasji dał mi na pamiątkę podczas jednego ze spotkań. Potem już jako dziennikarz, gdy znacznie częściej spotkaliśmy się przy różnych okazjach z "Czarodziejem ringu" zdarzało nam się miło wspominać te pierwsze nasze kontakty.
Wracając do meczu Błękitni - Legia, to był on o tyle wyjątkowy, że zakończył się sensacyjnym zwycięstwem pierwszoligowego beniaminka nad mistrzem Polski 11:9. W pamięci utkwił mi zwłaszcza moment, gdy już w pierwszej rundzie swojej walki w wadze średniej Witold Stachurski znokautował młodego legionistę Jałowieckiego, zastępującego w tym meczu kontuzjowanego reprezentanta Polski Wiesława Rudkowskiego. Hala wprost trzęsła się od euforii widowni, a obok mnie zupełnie nieznajomi ludzie wpadali sobie w ramiona. Doskonale zrozumiałem co to oznacza. Błękitni objęli prowadzenie 11:5, co było równoznaczne z pokonaniem Legii!!! Na niewiele zdało się nawet zwycięstwo Janusza Gortata, nota bene ojca polskiej gwiazdy Washington Wizzards pod koszami NBA - Marcina. Sensacja stała się faktem, a ja jeszcze przez kilka dni byłem dumny, ze choć nie bezpośrednio, ale jednak mogłem uczestniczyć w tym wyjątkowym dla Kielc sportowym wydarzeniu.   

sobota, 21 marca 2015

Był taki mecz (75)

Po "Orlikach" w Kielcach zagrały "Orły Górskiego"!

Nie tak dawno wspominałem na moim blogu  rozegrany w Kielcach jesienią 1970 roku międzypaństwowy mecz piłkarski "Orlików" Polska - NRD. Była to jednak tylko jakby przygrywka do tego co na stadionie Błękitnych działo się 25 lipca 1971 roku. Takiego oblężenia obiektu przy ul. Ściegiennego nigdy wcześniej nie widziałem.Odczułem to zresztą na własnej skórze siedząc wciśnięty gdzieś pomiędzy trudnymi do opisania tłumami kibiców, których jak podawały gazety było tego popołudnia ponad 15 tysięcy. Tym razem nie tylko zabrakło miejsc na trybunach okalających boisko, a nawet na pobliskich... drzewach i dachach! Nic dziwnego bowiem po raz pierwszy do Kielc przyjechała piłkarska reprezentacja Polski seniorów. Nie miało to najmniejszego znaczenia, że była to tylko towarzyska potyczka z holenderskim pierwszoligowcem Telstar Velsen. Tym razem trener Kazimierz Górski, szlifując formę biało-czerwonych przed mistrzowskimi spotkaniami z Turcją i RFN (w eliminacjach mistrzostwach Europy) oraz Hiszpanami (w eliminacjach przedolimpijskich) pomimo wakacyjnej kanikuły powołał na ten test-mecz wszystkich najlepszych graczy lat 70-tych minionego stulecia z Włodzimierzem Lubańskim, Kazimierzem Deyną i Robertem Gadochą na czele.

Niezapomniany Kazimierz Górski już po raz drugi gościł z reprezentacją Polski na stadionie Błękitnych
Wprawdzie Włodzimierz Lubański ostatecznie na pojawił się na murawie stadionu Błękitnych, ale mimo to czuło się atmosferę wielkiego sportowego święta. Popsuli go wprawdzie nieco biało-czerwoni, bo specjalnie się nie wysilając po słabiutkiej grze ulegli 0:1 holenderskiemu pierwszoligowcowi, którego kilka dni wcześniej na Stadionie Śląskim w Chorzowie pokonał zabrzański Górnik. Bardziej niż wynik i gra, liczyło się jednak to, że mogłem na własne oczy oglądać piłkarzy, których podziwiałem w telewizyjnych czy radiowych relacjach, choćby z niezapomnianych pucharowych meczy Górnika i Legii.
W spotkaniu z Telstarem w Kielcach reprezentacja Polski zagrała w następującym składzie: Gomola (Czajkowski) - Wraży, Blaut, Gorgoń, Anczok - Szołtysik (Deyna), Płaszewski (Ćmikiewicz) - Banaś, Wilim, Jarosik, Gadocha.
Dla kogoś kto choćby przeciętnie interesuje się sportem już same nazwiska uczestników tego meczu najlepiej oddają jego wyjątkowość...