piątek, 10 maja 2013

Rewolucja na ringu

O medale olimpijskie na ringu w Rio de Janeiro będą walczyć zawodowcy! Wkrótce amatorzy walki na pięści zrzucą obowiązkowe kaski, a znikną też maszynki do głosowania. Walki punktowane będą systemem z zawodowych ringów czyli 10:9 za wygraną rundę. To prawdziwa rewolucja, która już teraz wzbudza ogromne kontrowersje.
Na pewno pojawienie się w ringu choćby braci Kliczków i całej  plejady "gwiazd" zawodowego boksu uatrakcyjni olimpijską rywalizację, tylko nijak się to ma to idei olimpizmu i czystości sportu lansowanej przez Pierre de Coubertina. Będą to już jednak nie igrzyska, lecz zawodowe mistrzostwa świata, w których amatorom boksu pozostanie właściwie tylko rola "chłopców do bicia", bo w walce na pięści z góry skazani będą na porażkę...

Kto rządzi piłką?

Danijel Ljuboja nie pomoże już zapewne Legii w walce o mistrzostwo Polski. Dziś Serb został odsunięty od stołecznej drużyny w konsekwencji jego pozaboiskowych występów... przy barze w jednym z warszawskich klubów, po drugim finałowym meczu Pucharu Polski. Inny bankietowicz - rodak Ljuboji, Miroslav Radović... zostaje w drużynie Jana Urbana, choć będzie go to trochę kosztowało. I kto rządzi piłką, skoro "władze" klubu zupełnie inną miarką "wyceniają" identyczne przewinienie? 
Czyżby przedziwny karomierz Legii brał pod uwagę jeszcze jakieś inne aspekty oprócz samego przekroczenia regulaminu? Zapewne, bo przecież Ljuboja i tak w czerwcu rozstaje się z klubem, więc strata stosunkowo niewielka, z Radovicia może być jeszcze dla Legii... pożytek.    

Był taki mecz (56)

Korona, czyli... "ano rok"

Wspominałem już na moim blogu obiecujący początek debiutanckiego sezonu 1975/1976 piłkarzy Korony na drugoligowych boiskach. Wygrana z Uranią Ruda Śląska1:0, cenny remis 1:1 w Zabrzu ze Spartą, pozwalały z umiarkowanym optymizmem patrzyć na przyszłość podopiecznych trenera Bogumiła Gozdura. Także mecz z BKS Bielsko, choć pechowo przegrany 1:2, mimo prowadzenia, uzyskanego już w 3 minucie po strzale Andrzeja Junga, wcale nie wróżył źle kieleckiemu beniaminkowi.
Terminarz rozgrywek sprawił, że już w czwartym meczu o drugoligowe punkty doszło do derbów Kielecczyzny. Korona podejmowana była wówczas przez zaliczany do ścisłej czołówki II ligi Star (ukończył rozgrywki na trzecim miejscu), a wśród kibiców, którzy szczelnie wypełnili starachowicki stadion przy ul. Radomskiej znalazłem się i ja. Te derby szczególnie utkwiły mi w pamięci także z tego powodu, że był to był to pierwszy wyjazdowy mecz Korony, jaki oglądałem jeszcze w roli nastoletniego kibica. Z punktu widzenia sympatyka kieleckiej drużyny wspomnienia z tego spotkania nie są jednak niestety zbyt miłe. Wprawdzie rozpoczęło się sensacyjnie, bo już w 8 minucie gry liczna grupa kieleckich kibiców z radością załopotała żółto-czerwonymi flagami, po tym jak piłkę do siatki gospodarzy wpakował oczywiście Andrzej Jung. Beniaminek skarcił więc faworyta, jednak Star pokazał w tym meczu dużą klasę, jeszcze przed przerwą po dwóch bramkach Jerzego Fotfolca, nie tylko odrobił stratę, ale i wyszedł na prowadzenie 2:1. Kiedy w 53 minucie filigranowy Tadeusz Nowak po raz trzeci w tym meczu pokonał nota bene eksstarachowiczanina Mariana Puchalskiego, nie było już wątpliwości kto wygra to spotkanie. Czary goryczy Korony dopełnił jeszcze samobój i derby skończyły się wysokim zwycięstwem Staru aż 4:1.Jak się potem okazało dały one początek fatalnej i co by nie powiedzieć bardzo pechowej passie Korony, która cztery kolejne drugoligowe mecze: z Odrą Opole (u siebie), Piastem w Gliwicach, Siarką Tarnobrzeg (u siebie) i Stalą w Stalowej Woli przegrywała w identycznym stosunku 0:1, wcale specjalnie nie ustępując rywalom. Beniaminkowi brakowało po prostu drugoligowego ogrania i cwaniactwa, które na piłkarskim boisku bardzo się przydaje. Mnie z rundy jesiennej tego sezonu w pamięci utkwił szczególnie jeszcze jeden mecz - z Moto Jelcz Oława. Było to pierwsze spotkanie jakie drugoligowa Korona zagrała wreszcie u siebie przy ul. Koniewa (dzisiejsza ul. Szczepaniaka), na zmodernizowanym stadionie SHL. Radość "koroniarzy" była podwójna, gdyż odnieśli oni swoje drugie w historii zwycięstwo w II lidze 1:0.


Andrzej Jung (nr 10) był obok Henryka Kiszkisa najskuteczniejszym strzelcem tamtej Korony
Niestety na wyjazdach kielczanie nadal śrubowali rekord 1-bramkowych porażek. W całym sezonie ponieśli ich aż siedem, a jak się potem okazało do utrzymania w gronie drugoligowców zabrakło nam zaledwie jednego punktu, a praktycznie kilkudziesięciu sekund.Po rundzie jesienniej z dorobkiem 11 punktów korona uplasowała się na 14 pozycji i tak też lokata przypadła jej niestety na koniec sezonu, choć wiosenny dorobek beniaminka był bogatszy o 2 punkty od jesiennego.
Emocje sięgnęły zenitu w ostatniej kolejce przed którą trzy bezpośrednio zagrożone spadkiem drużyny AKS Niwka, Sparty Zabrze oraz Korony miały na swoim koncie identyczny dorobek 23 punktów. Kielczan czekał jednak wyjazdowy mecz z AKS, natomiast Sparta grała w Dębicy z bezpieczną już Wisłoką. Wzorem kultowego Studia S-13 Radio Kielce relacjonowało oba te spotkania, a losy utrzymania w lidze ważyły się ws dosłownym znaczeniu do ostatnich sekund. Korona, by utrzymać się w lidze nie mogła pozwolić sobie na porażkę w Niwce, pod warunkiem jednak, że Sparta Zabrze nie wygra z Wisłoką. Do 90 minuty wszystko układało się po myśli Korony, która po heroicznym boju zremisowała z AKS 0:0. Niestety już w doliczonym czasie gry Sparta strzeliła gola w Dębicy i to zabrzanie cieszyli się z utrzymania. Scenariusz iście z... piłkarskiego pokera.
W debiutanckim drugoligowym sezonie Korona zgromadziła w 30 spotkaniach 24 punkty, wygrywając 10 spotkań, 4-krotnie remisując oraz doznając 16 porażek. Gole dla kieleckiej drużyny zdobywali: Henryk Kiszkis (pozyskany z KSZO) - 8, Andrzej Jung i Tadeusz Gromulski po 4, Stanisław Karkuszewski, Wiesław Popławski i Władysław Starościak - po 2, Jan Czarnecki, Bogumił Herman oraz Jan Majdzik po 1. Ponadto rywale Korony strzelili sobie 2 gole samobójcze.
Po tym pechowym dla kielczan sezonie, co bardziej złośliwi kibice degradację Korony "tłumaczyli" jakże wymownym znaczeniem jej nazwy, czytanej od końca - "ano rok"   

Kielecki fenomen

Kielce mają szanse zapisać się w kronikach sportowych rekordów Guinessa. Niestety niechlubnie. Chyba tylko u nas byłoby to możliwe, że zespół jeszcze nie tak dawno z powodzeniem reprezentujący miasto i kraj w europejskich pucharach wycofa się rozgrywek ekstraklasy i praktycznie przestanie istnieć. Mowa o piłkarkach ręcznych KSS, nad którymi który to już raz, zawisły "czarne chmury". Nie chce mi się już czytać kolejnych, zupełnie nic nie dających, apeli zarządu klubu, stanowiących między wierszami ultimatum dla władz miasta. Ich treść sprowadza się dla mnie do jednego - jeśli nie dacie kasy, to nie zagramy. To rzeczywiście najprostszy sposób na postawienie klubu na nogi. Na dłuższą metę jednak zupełnie niczego nie rozwiązujący.
Przecież lepszego czasu na znalezienie prawdziwego, a nie tylko doraźnego, sponsora klubu niż w sezonie, w którym kielczanki zaistniały na poważnie w europejskim szczypiorniaku, odnosząc największy w historii klubu sukces, jeszcze nie było i może już nigdy nie będzie. Obym nie wykrakał...