wtorek, 28 października 2014

Słabi i jeszcze słabsi...

Ufff! Po blisko roku piłkarze Korony wreszcie wygrali wyjazdowy mecz ligowy. Zwycięstwo w Chorzowie nad Ruchem, choć rzeczywiście bezcenne dla układu tabeli, trudno jednak traktować w kategoriach sukcesu. Tak słabo grającej drużyny jeszcze w Kielcach nie mieliśmy. Zaczynam się nawet zastanawiać, kto bardziej się męczy, czy trener Tarasiewicz, robący wciąż dobrą minę do złej gry, czy zawodowi w końcu piłkarze, którzy jakby nagle zapomnieli na czym ta ich praca polega, czy też  kibice, którzy muszą na to wszystko patrzeć. W poniedziałek słabiutka Korona wygrała tylko dlatego, że w tym dniu Ruch był od niej jeszcze słabszy. Nota bele podobnie jak i arbiter, który już w pierwszej połowie nie wiedzieć czemu nie wyrzucił z boiska Stawarczyka i nie podyktował rzutu karnego dla Korony, wypaczając przebieg spotkania, które swoim poziomem nie spełniało nawet chyba i pierwszoligowych wymogów przyzwoitości.


Dzięki punktom wywalczonym przy Cichej w konfrontacji z było nie było  z trzecią drużyną ubiegłego sezonu i naszym reprezentantem w europejskich pucharach, złocisto-krwiści wyrwali się ze strefy spadkowej. Na jak długo? Chciałbym się mylić, ale zapewne szybko do niej powrócą, bo z taką grą, trudno liczyć na jakiekolwiek punktowe zdobycze w meczach z bardziej wymagającymi rywalami, a tylko tacy niestety są w tym sezonie w T-Mobile Ekstraklasie. W zapowiadaną od ponad trzech miesięcy nagłą poprawę formy, a co za tym idzie i stylu gry podopiecznych trenera Ryszarda Tarasiewicza przestałem już wierzyć. Podobnie chyba jak sam szkoleniowiec, który pozwala sobie nawet żartować z sytuacji swojej drużyny, która nawet jeśli przegra kolejny mecz to i tak  nie może już spaść niżej, bo jest na dnie tabeli.
A jednak może, bo choć do końca sezonu jeszcze daleko, to pierwszoligowe perspektywy stają się dla Korony coraz bardziej realne.