środa, 28 sierpnia 2013

W co gra prezydent?

Zwolnienie Leszka Ojrzyńskiego z Korony, choć minęły od niego już ponad trzy tygodnie, nadal jest komentowane w mediach. I zapewne jeszcze długo będzie, skoro atmosferę towarzyszącą kulisom tej normalnej wydawało by się trenerskiej dymisji dymisji podsyca nawet sam prezydent Kielc, który dziś w radiowym wywiadzie tajemniczo stwierdził: "Nie tylko wynik sportowy był powodem tego, że musieliśmy się rozstać z Leszkiem Ojrzyńskim. Zostawiamy to w kręgu kilku osób, proszę mieć zaufanie, że sprawy były poważne... wynik sportowy był dobrym pretekstem do rozstania".

Jak po takich słowach czują się wszyscy poza wspomnianymi kilkoma zorientowanymi osobami? Łatwo przewidzieć. Sam się zastanawiam, cóż za poważne grzechy, poza fatalną postawą kieleckiej drużyny, ma na sumieniu były już trener Korony? A przede wszystkim dlaczego mówi się o tym dopiero prawie miesiąc po jego zwolnieniu?
 Niestety odpowiedzi na te pytania z ust prezydenta już się nie doczekałem, mimo iż stara zasada o dobrych obyczajach mówi, że skoro już powiedziało "A" to trzeba powiedzieć "B". Skoro chodzi o aż tak... poważne sprawy.

Brutalna lekcja pokory

Wczorajszy wieczór był bardzo smutny dla polskich sportowców. Frajersko z szansami na Ligę Mistrzów pożegnała się Legia, a chyba jeszcze bardziej spektakularnym "wyczynem" popisali się nasi tenisiści - już w pierwszej rundzie odpadając z wielkoszlemowego US Open.
 Porażka to coś normalnego, wkalkulowanego w sport, jednak każda smakuje inaczej. Legioniści w brutalny sposób sprowadzeni zostali na ziemię przez rzemieślników futbolu z Rumunii, mimo iż apetyty i oczekiwania po remisie w pierwszym meczu w Bukareszcie były ogromne. Dla mnie tamto 1:1 było jakby pułapką na mistrzów Polski, którzy poczuli się chyba zbyt pewnie i dali się w nią złapać w dziecinny sposób. Wystarczyło niewiele ponad 100 sekund, by snute miesiącami plany o europejskiej elicie i wielkiej forsie padły w gruzach. Europejski przeciętniak okazał się o klasę lepszy od teamu Jana Urbana, a ja jeszcze raz upewniłem się w przekonaniu, iż futbol grany w polskiej ekstraklasie jest jakby zupełnie inną dyscypliną od tego uprawianego w większości lig na Starym Kontynencie. Nawet i w Rumunii, na którą często spoglądamy z polską wyższością...


 Co do tenisowego blamażu, to jak dla mnie jego początek miał miejsce wcale nie w Nowym Jorku, lecz zaraz po Wimbledonie, kiedy wszyscy zachłysnęli się polskimi sukcesami na londyńskim trawniku. Z ogromnym zdziwieniem odebrałem wówczas informację, że nawet pan prezydent RP niesiony na fali tej narodowej euroii, która pojawia się po każdym bardziej znaczącym sportowym sukcesie, postanowił uhonorować wysokimi państwowymi odznaczeniami gwiazdy naszego "białego sportu". Tylko za co? Przecież ani Janowicz, ani tym bardziej Kubot Wimbledonu nie wygrali, a jak widać rola tenisowych gwiazd, na które na siłę próbuje się ich wykreować zupełnie im nie służy. Zwalanie teraz na kontuzję placów, co czyni nasz najlepszy tenisista, jest dla mnie po prostu żałosne i świadczy o jego niedojrzałości. Skoro miał kontuzję, to nie powinien wychodzić na kort i dać się ograć rywalowi sklasyfikowanemu ponad 200(!) lokat niżej w rankingu ATP.
Każdy sukces musi rodzić się w pokorze i innej drogi na szczyty, także te sportowe, nie ma...