wtorek, 1 kwietnia 2014

Pouczająca lekcja od "Lwów"

Gdyby wykorzystali choć jeden karny więcej, gdyby Aginagalde trafił z czystej pozycji, gdyby nie przegrali z Koldingiem w meczach grupowych, gdyby, gdyby, gdyby... Mnożą się te "gdyby" po poniedziałkowej porażce "siódemki" Vive Targów Kielce z "Reńskimi Lwami". Rzeczywiście porażka po remisowym dwumeczu z tak mocnym rywalem jest szczególnie bolesna. Nie robiłbym jednak z niej jakiejś tragedii. Wiadomo najlepiej smakują sucesy, jak choćby ten z ubiegłorocznego Final Four. Sport to jednak i porażki, wbrew pozorom jeszcze potrzebniejsze od zwycięstw. To one budują siłę zespołu. Oczywiście pod warunkiem, że potrafi się je odpowiednio spożytkować.
W poniedziałek w Mannheim niewątpliwie lepsi byli gospodarze, mimo absencji kontuzjowanego Gensheimera, a wiadomo ile ten skrzydłowy znaczy dla "Lwów". To niemiecka drużyna lepiej spożytkowała wiedzę z pierwszego meczu w Hali Legionów. Znakomitą obroną skomasowaną na środek strefy, wytrąciła mistrzom Polski największe atuty. Nie pograł sobie tym razem Aginagalde, nie porzucał, jak w pierwszym spotkaniu Krzysztof Lijewski. Więcej miejsca mieli wprawdzie nasi skrzydłowi, ale forma Cupicia, czy Strleka nie jest ostatnio najwyższa, co potwierdził i poniedziałkowy mecz. Kluczowa do awansu gospodarzy oprócz "żelaznej obrony" okazała się wręcz podręcznikowa gra  z kołowym, z którą nasi kompletnie sobie nie radzili.


Także w pojedynku trenerów jak dla mnie zwycięzcą okazał się Gudmundsson, który znacznie szybciej i efektywniej, niż Dujszebajew potrafił reagować na boiskowe wydarzenia, zarówno w Mannheim, jak i w Kielcach. Jak dla mnie szkoleniowiec Vive Targów Kielce chyba przesadnie skupił się na niesnaskach wobec trenera "Lwów" i całej otoczce związanej z ambicjonalną rywalizacją obu panów. Niestety najbardziej straciła na tym drużyna mistrzów Polski.
Po ubiegłorocznym  trzecim miejscu w FInal Four Velux Champions Legue i sprowadzeniu do Kielc niewątpliwie światowej klasy trenera, chyba zbyt wielu wydawało się, że miejsce w europejskiej elicie mamy niejako zagwarantowane.  Nic bardziej mylnego. Drużyn z podobnym i znacznie większym potencjałem jak nasz, jest na Starym Kontynencie wiele. Przekonał się o tym boleśnie obrońca trofeum - zespół HSV, przy którego wyeliminowaniu, odpadnięcie z rozgrywek Vive TK w rywalizacji z wiceliderem Bundesligi, to praktycznie żadna niespodzianka.
Najważniejsze, by teraz z tej europejskiej nauczki wyciągnąć właściwe wnioski na przyszłość...