poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Korupcyjna klątwa?

Spore zamieszanie wywołały piątkowe doniesienia jednej z firm bukmacherskich o rzekomym "ustawionym" meczu I ligi Arka - Zawisza. Prezes PZPN Zbigniew Boniek zawiadomił nawet szefa UEFA Michela Platiniego oraz komendanta głównego Policji o możliwości niesportowej gry. Zmieniono też wcześniej wyznaczonego arbitra, a do Gdyni udał się specjalny obserwator. I udało się, bo do spodziewanej "ustawki" nie doszło.
Tymczasem dziś "Przegląd Sportowy" ujawnił inną trącącą niesportową grą sytuację, tym razem na boiskach ekstraklasy. Otóż na dwie godziny przed sobotnim spotkaniem Jagiellonii z Pogonią na jednym z bukmacherskich forów pojawił się post z poradą postawienia na dwa zdarzenia w meczu: rzut karny i czerwoną kartkę. Mnożony kurs wynosił 12:1. Oznacza to, że stawiając 100 złotych na te dwa zdarzenia na czysto można było zarobić 1100 złotych! I co? Porada okazał się trafna. Z boiska wyleciał Emil Noll z Pogoni, a wcześniej doszło do kuriozalnej sytuacji z rzutem karnym, podyktowanym za umyślne zagranie ręką stojącego w murze innego "portowca" Maksymiliana Rogalski. Czy to mógł być tylko przypadek?
Wprawdzie nikt nikogo za rękę nie złapał i trudno beznadziejnie głupią porażkę Pogoni tłumaczyć tylko i wyłącznie korupcyjną "klątwą" prześladującą ich trenera Dariusza Wdowczyka, ale coś tu za dużo tych przypadkowych zbiegów okoliczności. 
Gdy wszystkie "oczy prawa" patrzyły na Gdynię, cuda działy się w.. Białymstoku.

Był taki mecz (49)

Tęcza kontra... olimpijczycy

Nieczęsto się zdarza, by w drugoligowych rozgrywkach uczestniczyli reprezentanci Polski, a na dodatek olimpijczycy. Tak właśnie było w sezonie 1972/1973, kiedy to nieoczekiwanie z pierwszej ligi została zdegradowana bardzo mocna kadrowo Legia. Nic więc dziwnego, że wizyta drużyny z Łazienkowskiej wywołała w Kielcach niebywałe wręcz zainteresowanie. Takich tłumów jakie 3 grudnia 1972 roku wieczorem pojawiły się na trybunach hali-widowiskowo sportowej kultowy kielecki obiekt przy ul. Waligóry (obecna Żytnia) nie pamiętał. Frekwencja kibiców była porównywalna chyba tylko do tej z pamiętnego bokserskiego meczu Błękitnych z legionistami, rozegranego dwa lata wcześniej, które ostatnio wspominałem już na moim blogu. I mnie z trudem udało się wcisnąć do hali. O siedzącym miejscu nie było co marzyć, nawet na kilkadziesiąt minut przed rozpoczęciem spotkania. Pozostawały więc tylko... schody i to gdzieś pod samym dachem hali na wysokości 21 rzędu. Warto było jednak znieść te wszystkie niedogodności by zobaczyć na żywo najlepszych wówczas polskich koszykarzy.  Drużynę Legii prowadził wówczas znakomity niegdyś koszykarz, reprezentant Polski, a potem trener Andrzej Pstrokoński, który właśnie powrócił do męskiego basketu po kilkuletniej pracy szkoleniowej z kobietami. W talii swoich "asów" miał nie byle kogo bo między innymi trójkę olimpijczyków z Monachium - Jana Dolczewskiego, Waldemara Kozaka oraz Grzegorza Korcza (reprezentacja Polski zajęła na tych igrzyskach 10 lokatę w gronie 167 rywalizujących drużyn narodowych). Wprawdzie Waldemar Kozak występował już w kieleckiej hali w jednej z edycji organizowanego przez OZKosz. turnieju "O Puchar Gór Świętokrzyskich", ale przecież mecz ligowy to zupełnie inna "bajka" niż towarzyska pokazówka. W stołecznym zespole grali wówczas ponadto nie mniej znani na krajowych parkietach: Adam Wielgosz, Bogdan Sieradzan, Jerzy Frołów, Ryszard Żurek, Ryszard Glac, Tomasz Tybinkowski i Włodzimierz Bryja.


Koszykarze Tęczy z trenerem Janem Kmiecikiem
Tęcza przystępowała do tego meczu jako czwarty zespół poprzednich rozgrywek. To sprawiało, że niektórym marzyła się niespodzianka w postaci wygranej z wielkim faworytem. Mimo niesamowitego wręcz dopingu podopieczni trenera Jana Kmiecika niewiele mogli jednak wskórać w konfrontacji z koszykarskim gigantem. Legia pewnie wygrała 93:70, choć pamiętam, że były w tym spotkaniu okresy równorzędnej gry, kiedy to Tęcza wznosiła się na same wyżyny swych możliwości. Dopiero w ostatnich minutach gdy nasi koszykarze nieco opadli z sił górę wzięła rutyna warszawiaków. W rewanżu z kielczanami we własnej hali legioniści pewnie wygrali  84:56. Stołeczna drużyna przynajmniej o klasę przewyższała jednak wszystkich drugoligowych rywali i dokonała wówczas nie lada wyczynu, wygrywając komplet 22 spotkań w drugoligowym sezonie i po rocznej "banicji" powróciła do krajowej elity.
W drużynie kieleckiej Tęczy występowali wówczas: Benedykt Bądel, Wit Chamera, Krzysztof Biskupski, Tadeusz Blauth, Ireneusz Dereniewicz, Mirosław Domagała, Roman Kędzierski, Leszek Kurkowski, Krzysztof Marchel, Janusz Schmeidel, Mirosław Wojciechowski i Andrzej Tłuczyński, który nota bene w niespełna 2 lata później trafił na czas służby wojskowej do drużyny Legii i występował na parkiecie u boku większości rywali z tego pamiętnego grudniowego meczu w kieleckiej hali.