środa, 8 maja 2013

Był taki mecz (55)

Jedyny taki trener...

To już rok jak nie ma wśród nas Edwarda Strząbały. Jego nazwisko zna z pewnością każdy kibic piłki ręcznej i to nie tylko w naszym regionie. Ileż to sukcesów kieleckich "siódemek" współtworzył, ileż setek szczypiornistów przewinęło się przez prowadzone przez niego drużny, wreszcie ileż niezapomnianych chwil dostarczył nam wszystkim, kochającym piłkę ręczną. Także i ja wielokrotnie napotykałem na swojej drodze pana Edwarda. Najpierw, gdy jako nastolatek, z pierwszego rzędu tuż za trenerską ławką kibicowałem prowadzonej przez niego drużynie Korony. Już wtedy czułem, że to wielka i charyzmatyczna postać, bez której tak wielkich sukcesów kieleckiej piłki ręcznej, by nie było. Utwierdziłem się w tym przekonaniu w 1984 roku, gdy jako dziennikarz sportowy "Słowa Ludu" miałem okazje na zupełnie innej płaszczyźnie - zawodowej - współpracować z panem Edwardem. Zawsze pogodny, pełen optymizmu i werwy, którą przenosił nie tylko na swoje drużyny, ale i całe otoczenie. Po prostu mistrz motywacji. Nigdy nie zapomnę jak cieszyliśmy się z trzech awansów Korony do ekstraklasy (1975, 1978, 1984), historycznego brązowego medalu MP (1980) oraz z pierwszego Pucharu Polski dla Kielc (1985). Ten ostatni sukces dane mi było przeżywać już w roli dziennikarza. Na zawsze w pamięci pozostaną mi też barwne opowieści pana Edwarda po wywalczeniu przez jego egipski zespół El Ahly Kair Pucharu Afryki w 1987 roku. Kilka dobrych godzin trwało nasze spotkanie u niego w domu, które niepostrzeżenie z zawodowego, przerodziło się w iście przyjacielskie, bez względu na dzielącą nas różnicę wieku.Chyba nikt nie potrafił tak pięknie i barwnie opowiadać o piłce ręcznej, jego wielkiej życiowej miłości i pasji.

Edward Strząbała i jego wielki podopieczny, a dziś trener, Zbyszek Tłuczyński. 
 Kolejny etap naszej współpracy wiązał się z okresem złotych lat 90-tych, kiedy to najpierw Edward Strząbała zainicjował oddzielenie się sekcji piłki ręcznej od Korony i powrót do barw istniejącej wcześniej, od 1965 roku, Iskry. Oczywiście współuczestniczyłem w tych historycznych już wydarzeniach, kiedy w 1991 roku pierwszym prezesem "wskrzeszonej Iskierki" zostawał Jacek Wołowiec, a jej dyrektorem, a właściwie menedżerem, właśnie Edward Strząbała. Wtedy nikt z obecnych w kawiarni hali przy ul. Krakowskiej nawet nie marzył o późniejszych sukcesach. Oczywiście nikt z wyjątkiem pana Edwarda, który już wtedy w kuluarowych rozmowach mówił wprost "Idziemy na majstra". I słowa dotrzymał. Ta niepoprawna wydawałoby się wizja, zmaterializowała się szybciej niż się wszyscy spodziewaliśmy. Już w 2 lata później Kielce po raz pierwszy w historii zostały stolicą polskiego męskiego szczypiorniaka, a mnie przypomniały wtedy słowa mojego szefa i nauczyciela red. Mieczysława Kalety, który niestety nie doczekał tej wyjątkowej chwili. "Przez ponad 40 lat pisałem o kieleckim sporcie, ale nigdy nie dane mi było opisywać drużynowego mistrzostwa Polski seniorów dla Kielc. Może pan będzie miał więcej szczęścia...". I rzeczywiście miałem, bo mnie to marzenie spełniło się po niespełna 10 latach sportowej dziennikarki. W rok później Edward Strząbała jeszcze dodatkowo umocnił potęgę kieleckiego szczypiorniaka broniąc z Iskrą tytułu mistrza Polski, a wiadomo, że w myśl powiedzenia "Bij mistrza" sztuka jest o wiele trudniejsza, niż wywalczenie tytułu po raz pierwszy.
Wreszcie kolejny etap mojej współpracy z Edwardem Strząbałą miał miejsce już na początku XXI wieku, kiedy to był on przez jakiś czas szkoleniowcem beniaminka ekstraklasy MKS Końskie. Częste wspólne wyjazdy i powroty na trasie Kielce - Końskie - Kielce pozwoliły mi jeszcze lepiej poznać pana trenera. Co więcej wciąż wiele się od niego uczyć o piłce ręcznej, która połączyła nas na blisko 30 lat.
Niestety pana Edka od roku nie ma już wśród nas. Wszyscy go jednak pamiętamy i zapamiętamy na zawsze. Pierwsza myśl jaka przyszła mi do głowy na wieść o jego śmierci, oprócz rzecz jasna wielkiego smutku, był sposób na uczczenie jego pamięci. Wprawdzie Edward Strząbała nie miał nic wspólnego z Legionami, ale sądzę, że były to piękny gest, gdyby Hala Legionów, gdzie mecze rozgrywa "siódemka" Vive Targów Kielce, nosiła właśnie jego imię...