Beniaminek lepszy od mistrza!
Według mnie, to były dwa najlepsze mecze piłkarzy ręcznych Korony na parkietach ekstraklasy przed kielecką publicznością. W październiku 1978 roku do hali Budowlanych przy Jagiellońskiej przyjechał panujący niepodzielnie w polskim szczypiorniaku i to od ostatnich siedmiu(!) sezonów Śląsk, w składzie z prawdziwymi gwiazdami szczypiorniaka. Oczywiście numerem jeden we wrocławskiej "siódemce" był superstrzelec i król strzelców turnieju olimpijskiego w Montrealu oraz mistrzostw świata, leworęczny Jerzy Klempel. Do dziś w kronikach polskiego szczypiorniaka figuruje jego niecodzienny snajperski rekord, kiedy to na parkietach Bundesligi, podczas meczu z TuS Hofweier zdobył aż 19 goli, w tym 16 gry i tylko 3 z rzutów karnych! Oprócz niego o sile wrocławskiego "Dream Teamu" lat 70-tych stanowili reprezentanci Polski: Daniel Waszkiewicz,
Bogdan Falęta, Włodzimierz Frąszczak,
Zdzisław Antczak czy Andrzej Sokołowski. Trenerem śląska był wtedy znakomity strateg Bogdan Kowalczyk. Nawet najwięksi optymiści obawiali się srogiego lania w konfrontacji "Dawida" z "Goliatem". Tym bardziej, że po awansie do ekstraklasy kielecką drużynę opuścił reprezentacyjny "bombardier", Jerzy Melcer, który wyjechał do Austrii.
|
Jerzy Klempel (pierwszy z prawej) z pamiątkowym proporcem za 200 spotkań w reprezentacji Polski |
Tym meczem Kielce żyły cały poprzedzający tydzień. Uruchomiono nawet w klubie przy Koniewa przedsprzedaż biletów, a mimo to nabycie wejściówek na to spotkania było nie lada wyczynem i trzeba było swoje odstać w kolejce spragnionych wielkich emocji kibiców. Trudno opisać też atmosferę panującą w hali już na długo przed meczem. Chóralne śpiewy, ogłuszający doping oraz towarzyszące ich prawdziwe morze flag eksplodowały, już gdy rozpoczynała się się przedmeczowa rozgrzewka. Potem z każdą minutą było coraz głośniej. Mistrzowie z Wrocławia jadąc doi Kielc na mecz z beniaminkiem nie spodziewali się chyba aż tak gorączej atmosfery. Zdeprymowała ona nawet takiego asa jak Jerzy Klempel. W sobotnim meczu popularny "Kukuś" znalazł się w cieniu naszego Zbyszka Tłuczyńskiego, który mimo indywidualnego krycia aż 13-krotnie pokonywał bramkarzy Śląska. Mnie w pamięci zapadł także znakomity występ popularnego "Hokeja" Zbyszka Orlińskiego, który, bombami z drugiej linii wprawiał w osłupienie wrocławską strefę i bramkarzy. Mistrz wyraźnie zaczął tracić pewność siebie. Niesiony porywającym dopingiem zespół Korony sprawił mega sensację, wygrywając 28:25, po końcowym gwizdu sędziego rozentuzjazmowani kibice długo nie opuszczali trybun fundując drużynie trenera Edwarda Strząbały iście mistrzowską fetę. Nie inaczej było w rewanżu. Znów nadkomplet kibiców. Mimo wczesnej pory, bo niedzielne mecze rozpoczynały się przed południem, już od godziny 8 rano hala była oblegana przez kibiców, a pojawili się nawet "koniki" oferujący bilety na mecz, oczywiście w odpowiednio wyższej cenie. Czuło się naprawdę wyjątkową rangę sportowego święta. I po raz drugi wielki mistrz znalazł się "na kolanach". Tym razem pierwszoplanową postacią w naszym zespole był szalejący w bramce Eugeniusz Szukalski. To co wyczyniał między słupkami popularny "Gienas" było wprost niesamowite. Bronił niczym w transie, kapitalnymi paradami zatrzymując bomby Jerzego Klempela. Dwukrotnie też nie dał się pokonać nawet z rzutów, z których "Kukuś" w lidze był praktycznie nieomylny. Euforia na trybunach była więc jeszcze większa, niż w sobotni wieczór. Nic dziwnego, wygrać z takim mistrzem jak wtedy Śląsk, to była nie lada sztuka, ale pokonanie go dwukrotnie dzień po dniu (w niedzielę było 24:22 dla Korony), to wyczyn, który zwiastował nadchodzące sukcesy kieleckiej piłki ręcznej. A takich meczy jak te ze Śląskiem sprzed blisko 35 lat, po prostu nie sposób zapomnieć...