środa, 1 czerwca 2016

Tak Kielce witały "Wielką Złotą Rękę"

                                                                                                Autor: Sanczes

poniedziałek, 30 maja 2016

Jak ważne są marzenia...

Jak nie kochać sportu? Jak nie kochać piłki ręcznej po wczorajszym magicznym wieczorze w Kolonii? Przez te ponad pół wieku na dobre i złe z kieleckim szczypiorniakiem oglądałem tysiące spotkań, setki z nich opisywałem, ale w najpiękniejszych i najśmielszych snach nie wymarzyłbym sobie takiego scenariusza i takiego finału meczu przeciwko Veszprem o przedmiot marzeń wszystkich piłkarzy ręcznych - wielką "złotą rękę". 




Nie marzyłem o triumfie Kielc w Lidze Mistrzów, gdy jako niespełna 10-letni chłopak z zaciekawieniem oglądałem treningi i mecze "siódemki" Iskry, walczącej na asfaltowym boisku na Piramowiczu o awans do II ligi. Podobnie nie przychodziło mi to na myśl, gdy już jako bardziej świadomy nastolatek kibicowałem drużynie Korony, gdy "bila się" o ekstraklasę dla Kielc, a następnie z niej spadała, czy potem, gdy zdobywała pierwszy historyczny brązowy medal mistrzostw Polski. Taki sukces nie przeszedł mi nawet przez myśl gdy już pracując w redakcji sportowej "Słowa Ludu" cieszyłem się z pierwszego Pucharu Polski dla Kielc, który dumnie przyniósł do redakcji niezapomniany trener i twórca potęgi kieleckiej piłki ręcznej, Edward Strząbała. Do dziś brzmią mi w uszach słowa mojego mistrza i nauczyciela dziennikarskiego fachu red. Mieczysława Kalety, który odchodząc na emeryturę, życzył mi bym choć raz mógł przeżyć i opisać tytuł drużynowego mistrza Polski seniorów dla Kielc, bo on przez ponad 40 lat pracy w zawodzie takiego zaszczytu nie dostąpił. I opisywałem ten historyczny pierwszy tytuł, po pamiętnym meczu z Hutnikiem przy Krakowskiej 1 maja 1991 roku, a potem i kolejne. Nawet jednak zwykła pokora nie pozwalała mi wtedy, by marzyć o europejskim prymacie kieleckiej drużyny. Przecież potem opisywałem także srogie lania jakie Iskrze sprawiali ówcześni potentaci europejskiego szczypiorniaka. Nawet gdy Bertus Servaas, zostając  w 2002 roku sponsorem kieleckiego klubu, snuł mocarstwowe plany o potędze Vive pod jego mecenatem, nie wydawały mi się one zbytnio realne. Podobnie jak oglądając w akcji najlepszego wówczas rozgrywającego świata Talanta Dujszebajewa,  nawet nie przypuszczałem, że kilkanaście lat  później będzie on  trenerem kieleckiej "siódemki", a w niespełna trzy sezony doprowadzi ją na europejski szczyt. Byłem jak widać ogromnym niedowiarkiem, do czego się przyznaje.Ligi Mistrzów nie wygrała przecież jeszcze nigdy żadna polska drużyna, a co dopiero kielecka...
Dziś wiem, że warto marzyć i spełniać swoje marzenia na przekór takim niedowiarkom jak ja, których pewnie było i jest o wiele więcej, tak jak zrobiła to w niepowtarzalny, wyjątkowy sposób, "siódemka" Vive Tauronu w niedzielny wieczór w Lanxess Arenie w Kolonii. Bez tego nie byłoby sukcesów i  trudnych nawet do opisania chwil wzruszeń, emocji i radości, które od ponad 50 lat dostarczają kieleccy piłkarze ręczni.
KIELCE SĄ OD WCZORAJ STOLICĄ EUROPEJSKIEJ PIŁKI RĘCZNEJ!!! To niewiarygodne, ale prawdziwe i prędzej czy później przyjdzie nam się z tym oswoić. Mam nadzieje jednak, że nawet teraz, zasiadając na tronie szczypiorniaka nie przestaniemy marzyć o kolejnych celach, kolejnych sukcesach, bo bez nich sportowa rywalizacja po prostu traci jakikolwiek sens.  

poniedziałek, 21 marca 2016

Był taki mecz (79)

Zapomniany derbów smak

Dziś pierwszy dzień kalendarzowej wiosny, więc na pożegnanie z zimą moja kolejna sportowa retrospekcja, tym razem dla kibiców piłkarskich. Wspomnienie sprzed ponad 40 lat z pierwszych zimowych derbów Kielc.
Dla dzisiejszych fanów smak i emocje związane z tego typu spotkaniami lokalnych rywali to kompletna abstrakcja. Od 2000 roku, kiedy to ze sportowej mapy miasta zniknęli Błękitni, kielecka piłka kojarzy się już tylko i wyłącznie z Koroną.
19 stycznia 1975 roku, mimo iż był to tylko towarzyski, treningowy mecz Błękitnych z Koroną, na stadion przy ul Ściegiennego, gdzie obecnie mieści się Kolporter Arena, przybyło ponad 6 tysięcy kibiców. Oczywiście w tym gronie byłem i ja, a to co utkwiło mi w pamięci poza sportowymi aspektami derbów, to pogoda, jakże podobna do obecnej. Historyczne, zimowe derby Kielc były zimowymi jedynie z nazwy, a iście wiosenna aura w połowie stycznia była wtedy czymś naprawde wyjątkowym. Na trybunach żartowano nawet że to na potrzeby tego wyjątkowego meczu zima postanowiła "odpuścić".
Choć mecz zakończył się bezbramkowym remisem nikt z mocno stłoczonych na trybunach widzów nie miał powodów do narzekań na brak emocji. Zaczęły się ona jednak na dobre dopiero podczas serii "jedenastek", która miała wyłonić zwycięzcę. Została nim  drużyna Błękitnych, która wygrała 8:7, a bramki dla gwardzistów zdobywali: Eugeniusz Bajon, Daniel Fałdziński, Stanisław Mańko, Andrzej Stachera, Tadeusz Gromulski, Roman Szpakowski, Kazimierz Kowalski i... zawodnik którego nazwiska nie znał nikt z kibiców, a trener Błękitnych nie ujawnił go nawet kieleckim dziennikarzom. W zespole Korony skutecznie z 11 metrów strzelali do siatki: Jan Majdzik, Tadeusz Trojnacki, Andrzej Jung, Bogumił Herman, Tadeusz Kluczyk, Jan Czarnercki i Jerzy Górnik. Pechowym egzekutorem rzutu karnego okazał się późniejszy szkoleniowiec zarówno Korony jak i Błękitnych - Czesław Palik.

Archiwalne zdjęcie z tamtego meczu zamieszczone na łamach "Słowa Ludu"
Dla nikogo na stadionie nie miało najmniejszego znaczenia, iż stawką meczu był jedynie symboliczny puchar ufundowany przez Zarząd Miejski TPPR, czyli Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej. Liczyła się tylko piłka i sportowa zabawa, a tej było co nie miara.
Warto jeszcze przypomnieć składy w jakich zagrały w tamtym meczu obie kieleckie drużyny:
Błękitni: Bartosiewicz (Śliwa) - Babiarczyk, Szpakowski, Surgiel, Kaługa - Grabarz (Bajon), Kowalski, Fałdziński - Mańko, Gromulski, Stachera.
Korona: Puchalski (Rudawski) - Dulny, Majdzik, Palik, Trojnacki - Czarnecki, Stochmal, Jung - Starościak, Kluczyk (Karkuszewski), Górnik (Herman),
Arbitrem spotkania był pierwszoligowy kielecki sędzia Andrzej Ordysiński.

piątek, 18 marca 2016

Kartka ze sportowego kalendarza (14)

Przez Lublin do krajowej elity i... Mielca

Właśnie mija dokładnie 41 lat od wielkiego dla kieleckiego sportu wydarzenia, jakim był historyczny awans piłkarzy ręcznych Korony do ekstraklasy. W tamten marcowy weekend trwał jakże emocjonujący korespondencyjny pojedynek "siódemek" z Opola i Kielc. Oczy wszystkich kibiców były zwrócone na Lublin (gdzie Korona grała dwumecz z Lublinianką) oraz Kraków (tam Hutnik podejmował liderującą przed ostatnią kolejką rozgrywek Gwardię). To opolanie byli w korzystniejszej sytuacji przed decydującą batalią o ekstraklasę, wyprzedzając drużynę trenera Edwarda Strząbały o punkt. Już jednak w sobotni wieczór sytuacja diametralnie się zmieniła, bowiem Gwardia po niezwykle dramatycznym meczu przegrała na Suchych Stawach 25:26, co przy równoczesnej wygranej kielczan 20:18 dało Koronie pierwszy w sezonie awans na pozycję lidera II ligi. Tego prowadzenia, równoznacznego z historycznym awansem do krajowej elity Korona już nie oddala, gromiąc w niedzielę lublinian aż 28:15. W tej sytuacji wynik rewanżowego meczu Hutnika z Gwardią (wygranego przez opolan 21:19) nie miał już żadnego znaczenia i to Kielce mogły fetować historyczny awans.


W tym pamiętnym dwumeczu Lublinianki z Koroną emocje były tylko po przerwie w sobotę, kiedy to gospodarze rzucili się do odrabiania 5-bramkowej straty z pierwszych 30 minut i niewiele brakowało by sztuka im się udała. Znakomicie rzutowo dysponowany był jednak w tym meczu olimpijczyk w barwach Korony, Jerzy Melcer. W niedzielnym rewanżu nikt już nie mógł mieć wątpliwości, że to na parkiecie w Lublinie gra nowy pierwszoligowiec, który wprost zdeklasował rywala, a próbki strzeleckich umiejętności dał tym razem Jan Piotrowicz.

                                                                                  Zdjęcia: archiwum
W barwach "siódemki" Korony grali wówczas: Paweł Leśniczak, Stefan Tatarek - Jerzy Melcer 8 i 4 gole, Marek Smolarczyk 3 i 3,  Zdzisław Wieczorek 3 i 4, Zbigniew Tłuczyński 2 i 4, Marek Boszczyk 2 i 3, Jan Piotrowicz 1 i 6, Jacek Łański 1 i 1,  Artur Janikowski 0 i 1, Marian Sienkiewicz 0 i 1, Zdzisław Klimczak 0 i 1.
Ogromna radość z awansu wkrótce przerodziła się w przyziemne problemy, które dziś kibicom mogą się wydawać abstrakcyjne. Otóż okazało się, że hala ZSB przy ul. Jagielońskiej, w której drugoligowe mecze rozgrywała Korona nie spełnia wymogów ekstraklasy i musi zostać przebudowana. Z tego powodu kielecka pierwszoligowa premiera musiała zostać odroczona o pół roku (w pierwszej rundzie kolejnego sezonu zespół rozgrywał mecze w roli gospodarza w... Mielcu).
    

niedziela, 13 marca 2016

Był taki mecz (78)

Historyczna wygrana w Mielcu

Dziś kolejna "święta wojna" polskiej piłki ręcznej pomiędzy "siódemkami" z Płocka i Kielc. Jest wiec okazja przypomnieć szczególny, bo pierwszy na boiskach ekstraklasy, mecz jaki rozegrały odwieczni rywale, którzy wtedy występowali w krajowej elicie szczypiorniaka w roli... beniaminków.
18 października 1975 roku w Mielcu, gdzie w związku z rozbudową hali ZSB przy ul. Jagiellońskiej, z konieczności musiała rozgrywać swoje mecze drużyna Korony, podopieczni trenera Edwarda Strząbały mierzyli się z Wisłą Płock.
W nieco lepszej sytuacji przystępowali do tego spotkania płocczanie, którzy po pięciu ligowych kolejkach mieli już na swoim koncie jedną wygraną. Żółto-brązowi, bo w takich barwach występowała wtedy "siódemka" Korony, wciąż czekali na jakąkolwiek punktową zdobycz i pierwszą wygraną w ekstraklasie.

Od lewej: Zdzisław Klimczak, Marek Smolarczyk, Artur Janikowski, Zbigniew Tłuczyński, Jerzy Melcer, Paweł Leśniczak i Jacek Łański. Fot. archiwum
Korona, której asem atutowym był wtedy olimpijczyk i reprezentant kraju Jerzy Melcer, od początku przejęła inicjatywę w tym spotkaniu, mimo iż rywale zgodnie z oczekiwaniami, przedzielili "plastra" asowi atutowemu kieleckiej drużyny. Dzięki temu więcej swobody na boisku mieli młodzi reprezentanci Polski juniorów Zbigniew Tłuczyński oraz niestety nie żyjący już Artur Janiukowski. Szczególnie ten pierwszy urządził sobie wtedy w Mielcu prawdziwy festiwal strzelecki, zarówno z gry jak i z rzutów karnych. To głównie dzięki 10(!) trafieniom 19-letniego wówczas Zbyszka Tłuczyńskiego Korona wygrała z Wisłą 26:22 (16:12). Historyczna wygrana, dzięki której kielczanie opuścili ostatnią lokatę w tabeli ekstraklasy stała się faktem, wywoł€jąc ogromną radość wśród kieleckich kibiców piłki ręcznej.
Warto przypomnieć skład kieleckiej "siódemki" z tamtego spotkania: Paweł Leśniczak, Stefan Tatarek - Jerzy Melcer 5, Zbigniew Tłuczyński 10, Marek Boszczyk 2, Marek Smolarczyk 0, Marian Sienkiewicz 0, Zdzisław Wieczorek 2, Jacek Łański 2, Artur Janikowski 4, Jan Piotrowicz 0, Zdzisław Klimczak 1.
Wtedy nikomu nawet nie przyszło na myśl, że otwarty zostaje nowy rozdział w historii polskiej męskiej piłki ręcznej, a mecze "siódemek" z Kielc i Płocka staną się po latach prawdziwymi klasykami i będą magnesem dla kibiców szczypiorniaka w całym kraju.
    

czwartek, 28 stycznia 2016

Cudu nie było, bo być nie mogło...

Od początku nie byłem zwolennikiem Michaela Bieglera w roli selekcjonera kadry piłkarzy ręcznych. Mojej opinii o tym szkoleniowcu nie zmienił nawet medal wywalczony przed rokiem podczas MŚ w Katarze. Efekty ponad 3-letniej pracy Niemca z naszą kadrą najlepiej zobrazował blamaż w konfrontacji z Chorwatami. Nie chodzi już o porażkę, bo rywal w końcu był klasowy, ale o jej styl i kompletną bezradność Bieglera wobec tego co działo się na boisku.
Nie jestem w stanie pojąć jak drużyna z aspiracjami na medal ME może przystępować do turnieju, jakiego w Polsce jeszcze nie mieliśmy bez dopracowanych jakichkolwiek zagrywek w ataku (poza tymi które zawodnicy grają w klubach). Tak było też przed rokiem w Katarze, ale wtedy jakoś się udało, a brązowy medal tylko zatuszował prawdziwe oblicze polskiej kadry. Bo jak tu się czepiać trenera, który wywalczył trzecie miejsce na świecie. Zupełnie inną kwestią jest to jaki był w tym faktyczny udział niemieckiego szkoleniowca, który pracując od jesieni 2012 roku z reprezentacją nawet nie raczył sobie zadać trudu, by choć trochę poduczyć się języka polskiego i dzięki temu złapać lepszy kontakt z zawodnikami.



Tym razem cudu jednak nie było, bo i być nie mogło. Nie wnikam w trenerski warsztat Bieglera, ale wygląda na to, że taktyka Polaków w ataku wciąż opiera się głównie na haśle "gramy co się uda". Tymczasem szkoleniowcy innych reprezentacji dokładnie rozrysowują swoim zespołom konkretne zagrywki i schematy pod rywala, sytuację na boisku, czy pozostały czas gry. To oczywiste, że wszystkiego przewidzieć się nie da, ale na pewnym poziomie nie wypada już tylko improwizować. My nie potrafimy nawet zagrać szybkiej piłki po obwodzie do skrzydeł, co widoczne jest zwłaszcza w grze w przewadze, która stanowi jeden z najpoważniejszych mankamentów naszej reprezentacji. Nie można środowej klęski tłumaczyć jedynie tym, że to chorwacka obrona 3-2-1 tak bardzo zaskoczyła polskich graczy że "zgłupieli". Po prostu każdy klasowy zespół MUSI MIEĆ dopracowane różne warianty zagrywek pod konkretną strefę rywala (tę płaską, jak i bardziej agresywną), a tego Biegler po prostu nie przygotował, choć miał bardzo wiele czasu. Nie wszystko da się wytłumaczyć  kłopotami kadrowymi z obsadą środka rozegrania.
W efekcie frajersko zaprzepaściliśmy wyjątkową szansę na spektakularny sukces polskiej piłki ręcznej i szybko się ona nie powtórzy. Żal mi zawodników, bo to, że mamy klasowych graczy na najwyższym światowym poziomie nie ulega wątpliwości, Nie mamy niestety zgranego teamu a o to pretensje można mieć już tylko i wyłącznie do trenera, który powinien być przywódcą, ale i ojcem zespołu. Tego nie da się zbudować przez tłumacza.  Jeszcze bardziej żal mi kibiców, którzy jak potrafili najlepiej dopingowali w Krakowie biało-czerwonych. Na niewiele się to jednak zdało.
W chorwackim laniu widzę jednak i niekwestionowaną zaletę. Teraz już nikt nie może mydlić oczu, jak to dobrze ma się polski szczypiorniak. Najwyższa pora na zmiany i to poważne, nie tylko w składzie reprezentacji i na trenerskiej ławce... 
PS. Po kompromitującej porażce z Chorwacją Michael Biegler podał się do dymisji i została ona przyjęta przez władze ZPRP.