niedziela, 15 września 2013

Prawdziwa twarz polskiego tenisa

Australijczycy sprowadzili na ziemię polskich tenisistów, którym wydawało się, że dogonili już światową czołówkę. Decydujący mecz na Torwarze, choć emocjonujący pozostawił mi spory niedosyt i to nie tylko za sprawą niekorzystnego wyniku, którego należało sie jednak spodziewać.
Kubot, który po przegranym Wimbledonie urósł do miana narodowego bohatera powinien spalić się ze wstydu po tym co pokazał przed stołeczną publicznością. Oddany bez walki mecz z Hewittem a przede wszystkim frajersko przegrany drugi set  meczu z Tomiciem to było prawdziwe mistrzostwo świata. Próżno szukać innego tenisistę z aspiracjami do światowej czołówki, który prowadząc przed własną publicznością 5:1, zamiast wygrać partię 6:1, przegrywa ją po tie-breaku.

Zastanawia mnie też jak to możliwe, że kontuzjowany Jerzy Janowicz niczym sarenka biegał z uśmiechem po trybunach z pokaźnych rozmiarów workami, rozdając sponsorskie gadżety. Nie przeszkodziły mu w tym nawet tak bardzo bolące plecy, podobnie jak w niedawnych występach za grube pieniądze na kortach w Nowym Jorku, gdzie zagrał z kontuzją nie tylko singla, ale i debla. 
Tym razem jednak chodziło "tylko" o prestiż polskiego tenisa, więc po co się wysilać i narażać na ewentualne krytyki. Skoro nie ma kasy, to lepiej doskonale bawić się w roli kibica...