sobota, 28 września 2013

Fotoarchiwum "z myszką" (31)

Dziś kolejne zdjęcie ze sportowego archiwum, tym razem sprzed prawie 40 lat. Czy poznajecie tego sportowca?

        fot. archiwum

Był taki mecz (64)

Jak Szozda uszczęśliwił Kielce

Smutne wieści sprzed kilku dni o śmierci Stanisława Szozdy sprawiły, że odżyły wspomnienia dotyczące tego znakomitego niegdyś kolarza, medalisty mistrzostw świata i igrzysk olimpijskich, triumfatora Wyścigu Pokoju oraz Tour de Pologne. Rzeczywiście była to wyjątkowa dla naszego sportu postać, a w latach 70-tych minionego stulecia prawdziwe bożyszcze polskich kibiców kolarstwa. Ci kieleccy z pewnością do dziś, tak jak i ja, pamiętają jego imponujący triumf na bieżni nie istniejącego już stadionu Błękitnych.
Miało to miejsce na trasie 29 Wyścigu Pokoju, na trasie etapu wiodącego z Krakowa do Kielc. Podobnie jak trzy lata wcześniej kiedy to majowa impreza po raz ostatni zagościła w Kielcach, trybuny stadionu przy ul. Ściegiennego wypełniły się w nadkomplecie. Nic dziwnego bowiem kto wtedy nie emocjonował się walką o zółtą koszulkę lidera pomiędzy Niemcem Hansem Joachimem Hartnickiem a naszym Stanisław Szozdą, który do Kielc jechał jako wicelider. Ponad 15 tysięcy kieleckich kibiców przez kilka godzin cierpliwie wyczekiwało na te kilkanaście sekund emocji, bo tyle właśnie trwał finisz na bieżni stadionu Błękitnych. Nikt się nie nudził. Jak pamiętam było wiele różnego rodzaju atrakcji, konkursów, jednak wszystkich najbardziej elektryzowały meldunki z trasy. Długo nie były one zbyt pomyślne dla  Staszka Szozdy, bowiem zanosiło się na zwycięstwo w Kielcach Rumuna Mircey Romascanu, który jeszcze wjeżdżając w bramę stadionu od ulicy Ściegiennego miał blisko 50-metrową przewagę nad goniącą go grupą pościgową z  polskim wiceliderem.

Uradowany Stanisław Szozda na najwyższym stopniu podium w Kielcach
 Entuzjazm na stadionie sięgnął zenitu, kiedy zza klubowego budynku Błękitnych tuż za Rumunem pokała się smukła sylwetka w biało-czerwonej koszulce. Nikt nie miał najmniejszych wątpliwości. To był Staszek Szozda, który  na ostatnim wirażu w swoim stylu ojął prowadzenie i przy ogromnym aplauzie kieleckich kibiców z rękami uniesionymi wysoko w górę minął linię mety. Zdeprymowanego kapitalnym sprintem Polaka Rumuna wyprzedzili jeszcze na ostatnich metrach Niemiec Gerhard Lauke oraz Czechosłowak Anton Bartonicek. Wiwatom na cześć Szozdy nie było końca, a w pamięci z tego wyjątkowego, radosnego popołudnia pozostała mi także nietypowa jak na Wyścig Pokoju runda honorowa wokół stadionu Błękitnych, pokonywana tym razem przez trójkę najlepszych kolarzy nie na rowerach, lecz w gustownych konnych bryczkach. Jako nastolatek żałowałem wtedy tylko, że mimo usilnych starań nie udało mi się zdobyć autografu naszego znakomitego kolarza.
Nie zapomnę też emocji towarzyszących kolejnym etapom tego wyścigu i dalsze rywalizacji o zółtą koszulkę lidera Hartnicka i Szozdy. Niecierpliwie wyczekiwaliśmy na pojawiające się w Polskim Radiu co pół godziny 5-minutowe meldunki z trasy, które stałe się wręcz kultowymi dla każdego prawdziwego kibica. Doszło nawet do tego, że specjalnie wychodziło się z lekcji do łazienki by tam na tranzystorze nasłuchiwać jak jedzie Stanisław Szozda i inni polscy kolarze. I choć w tym wyścigu ostatecznie górą był Niemiec to i tak Szozda, który ukończył rywalizację na drugim miejscu mógł czuć się niczym bohater narodowy.
W kilkanaście lat później, już jako dziennikarz podczas wyjazdowej sesji KDS (Klub Dziennikarzy Sportowych) na Opolszczyźnie, miałem okazję, by nie powiedzieć zaszczyt, poznać osobiście mojego sportowego idola z dziecięcych lat. Mimo ogromu sportowych dokonań, okazał się on skromnym i niezwykle sympatycznym człowiekiem. Oczywiście nie obyło się bez wspomnień z tamtego etapu z 1976 roku z metą w Kielcach, który na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Tym bardziej teraz gdy Staszka Szozdy niestety nie ma już wśród nas. Dziś we Wrocławiu odbył się jego pogrzeb...