Szczęśliwa „trzynastka"
Na ten dzień kieleccy kibice futbolu musieli czekać aż długich 20 lat. 13 lipca 1975 roku do naszego miasta powróciła drugoligowa piłka. Autorzy tego sukcesu – piłkarze Korony oraz ich trener Bogumił Gozdur, byli w przenośni i dosłownie noszeni na rękach. Nie sposób opisać słowami, euforii jaka zapanowała na stadionie Błękitnych tuż przed godziną 19, kiedy to gwizdek arbitra obwieścił zakończenie zwycięskiego barażowego meczu z Lublinianką. W rozgrywanym równocześnie meczu Cracovia nadspodziewanie łatwo wygrała 4:1 z Resovią, a to oznaczało że nasza Korona jest w II lidze!!!
Na ten dzień kieleccy kibice futbolu musieli czekać aż długich 20 lat. 13 lipca 1975 roku do naszego miasta powróciła drugoligowa piłka. Autorzy tego sukcesu – piłkarze Korony oraz ich trener Bogumił Gozdur, byli w przenośni i dosłownie noszeni na rękach. Nie sposób opisać słowami, euforii jaka zapanowała na stadionie Błękitnych tuż przed godziną 19, kiedy to gwizdek arbitra obwieścił zakończenie zwycięskiego barażowego meczu z Lublinianką. W rozgrywanym równocześnie meczu Cracovia nadspodziewanie łatwo wygrała 4:1 z Resovią, a to oznaczało że nasza Korona jest w II lidze!!!
Chyba żaden mecz piłkarski rozgrywany w Kielcach nie wywołał
tak ogromnych emocji i zainteresowania. Choć to niewyobrażalne, nie tak
obszerne przecież trybuny stadionu przy ul. Ściegiennego pomieściły wtedy według
przekazów prasowych 20 tysięcy kibiców, a chętnych do obejrzenia meczu Korony z
Lublinianką było o wiele więcej. Przynajmniej kilka tysięcy zawiedzionych
brakiem biletów musiało się zadowolić kibicowaniem „z nasłuchu” z ulic
otaczających kielecki obiekt. By dostać się tego popołudnia na trybuny przy Ściegiennego trzeba było wybrać się na stadion wczesnym popołudniem, choć
pierwszy gwizdek miał rozbrzmieć punktualnie o godzinie 17. Takich tłumów
kibiców przed bramami stadionu Błękitnych nie widziałem już nigdy. Nie zapomnę
także ponad 2-godzinnego oczekiwania już na trybunach, na rozpoczęcie meczu
20-lecia, gdy siedziałem wciśnięty gdzieś między stłoczonych niczym śledzie w
puszce kibiców. Właściwie to już pojawianie się na murawie piłkarzy Korony
wywołało taki aplauz, że jako nastolatek poczułem wyjątkowość tej chwili. Byłem dumny, że dzień wcześniej, dokładnie w porze tego
spotkania podczas ostatniego treningu Korony, udało mi się znaleźć, w grupie kilku
chłopców, którzy zostali wpuszczeni za bramkę, by podawać piłkę „koroniarzom”.
Nie mieliśmy zbyt wiele pracy, bo piłka po strzałach Andrzeja Junga, Stanisława
Karkuszewskiego, Bogumiła Hermana, czy Tadeusza Trojnackiego najczęściej lądowała
w siatce. Nawet tak znakomity bramkarz jak Marian Puchalski, który przecież
jeszcze w barwach Staru Starachowice, z powodzeniem radził sobie na
drugoligowych boiskach.
"Jedenastka" Korony tuż przed meczem z Lublinianką |
Nie inaczej jak podczas tego strzeleckiego treningu
było w meczu z Lublinianką. Już w 10 minucie rozległo się gromkie JEEEEEEEEEE!
Gola dla nas strzelił oczywiście łowca bramek Andrzej Jung, który utonął w
ramionach kolegów. Prawie dokładnie w tym samym momencie Cracovia strzelił gola
Resovii i spiker oznajmił kibicom, że to Korona jest teraz drugoligowcem. Gdy
jeszcze przed przerwą Jan Czarnecki podwyższył na 2:0, a zaraz na początku
drugiej połowy „Pasy” także podwyższyły prowadzenie na 2:0 chyba nikt na
stadionie nie miał wątpliwości, że awans będzie nasz. Trzeci gol Stanisława Karkuszewskiego
z 55 minuty miał być tym stawiającym przysłowiową kropkę nad „i”. Tak
rzeczywiście się stało, ale chyba nikt nie spodziewał się tak nieoczekiwanego
zwrotu wydarzeń w tym meczu. Lublinianka, mimo, iż nawet wygrana nie dawała jej
szans na wyprzedzenie Resovii i awans w ciągu niespełna 10 minut strzeliła dwa
gole i rozpoczęła się prawdziwa nerwówka. Na szczęście z radosnym dla Korony
finałem. Do góry „pofrunął” na ramionach zawodników trener Bogumił Gozdur,
który pracował z drużyną od rundy wiosennej sezonu 1973/74. "Trzynastka" okazała się więc tym razem szczęśliwa.
Historyczny drugoligowy awans wywalczyli: Marian Puchalski, Czesław
Palik, Jan Majdzik, Waldemar Toborek, Zdzisław Stochmal, Tadeusz Trojnacki,
Bogumił Herman, Marek Dulny, Tadeusz Kluczyk, Andrzej Jung Stanisław
Karkuszewski oraz Ryszard Mastalerz.
Mnie jako nastolatkowi, wtedy nawet się nie śniło, że w niespełna 10 lat
później będą miał okazję nie tylko poznać osobiście kilku bohaterów tego
wyjątkowego meczu, ale także przez ponad 20 lat opisywać na łamach „Słowa Ludu”
zarówno radosne, jak i te smutniejsze chwile, z jakże bogatej w wydarzenia
historii kieleckiej Korony.
To były emocje. Na mecze przychodziły tłumy. Więcej ludzi było tylko
OdpowiedzUsuńgdy przyjechał Górnik. Ale to już Błękitni. /Kaz/
Wcale nie jestem pewien, że na Górniku było więcej ludzi. Podawały tak gazety, ale skoro teraz na dużo większym stadionie mieści się 15.5 tys, to jak wtedy mogło się pomieścić 20 tys. Wtedy chyba nikt dokładnie nie liczył biletów, a ilu ludzi wchodziło za darmo, bo znało ORMO-wców (Marek)
OdpowiedzUsuńMam podobne wątpliwości. W każdym razie to były rekordy frekwencji. A przecież to tylko II liga -dzisiaj I . No ale teraz nie ma ORMO . /Kaz/
OdpowiedzUsuńZa czasów PRL nie takie cuda się zdarzały. Pamiętacie ile osób mieściło się do malucha? Na pewno dziewięć o ile nie więcej, to i stadion miał prawo dwukrotnie się powiększyć przy takie okazji. Wtedy nie było, żadnych kołowrotków, a liczenie widzów odbywało się sposobem "na oko" i często nijak się to miało do liczby sprzedanych biletów. Pr5zecież dzieci pod opieką dorosłych wchodziły na stadion bez biletów
OdpowiedzUsuń